Z opublikowanym przez „Rzeczpospolitą” tekstem o 121 przypadkach dotyczących wykorzystania seksualnego małoletnich przez ludzi Kościoła jest trochę tak, jak z lustracyjną listą Macierewicza
W owych „121 przypadkach” mieszczą się bowiem w pierwszym rzędzie sprawcy skazani za pedofilię w okresie PRL i ci, nad którymi komunistyczne służby rozpięły parasol bezkarności w zamian za antykościelną współpracę. Do tego autorzy raportu: Tomasz Krzyżak i Piotr Litka dodali „przypadki”, w których umorzenie sprawy uznali za wątpliwe. Ale na tym nie koniec, bo w owe „121 przypadków” wliczyli te, które nawet komunistyczny aparat represji uznał za niewiarygodne.
Najbardziej jaskrawą niesprawiedliwością jest wliczenie do owych „121 przypadków” sprawy śp. ks. Wacława Karłowicza, który był w Warszawie żywą legendą. Zmarł w 2007 r., mając ponad 100 lat. Był uczestnikiem powstania warszawskiego jako kapelan „Andrzej Bobola”. To on wyniósł z płonącej archikatedry św. Jana cudowny krucyfiks Baryczków. W PRL był represjonowany za działalność religijną i patriotyczną. W 1953 r. został oskarżony o wykorzystanie seksualne piętnastoletniej dziewczyny. „Śledztwo było prowadzone przez prokuraturę wojewódzką pod nadzorem Urzędu Bezpieczeństwa” – czytamy w raporcie. Ostatecznie zostało umorzone, bo – jak podkreślają autorzy raportu – w zeznaniach rzekomo pokrzywdzonej i jej matki dopatrzono się wielu sprzeczności. Takich „przypadków”, których przeciwko księżom nie były w stanie wykorzystać nawet komunistyczne służby, było więcej. Jak choćby sprawa J.Z. – kamilianina, którego o gwałt oskarżył 70-letni mężczyzna, wcześniej leczący się psychiatrycznie. To wszystko można wyczytać w raporcie. Trzeba jednak sięgnąć do pełnej listy zamieszczonej na płatnej stronie internetowej „Rzeczpospolitej”. Ci, którzy poprzestali na lekturze sensacyjnego tekstu „Ogromna skala krzywd”, o tych niuansach już się nie dowiedzieli.
Prócz tego do owych „121 przypadków” raport wlicza – obok księży i zakonników – także czterech świeckich związanych z Kościołem: organistę, kościelnego i kleryków. Autorzy dokonali też swoistej ekstrapolacji zjawiska, która jest naukowo wątpliwa. Jakie bowiem mieli podstawy do twierdzenia, że skoro w archiwach IPN odnaleźli „121 przypadków”, to w rzeczywistości musiało ich być co najmniej 300? Sumowanie tych „121 przypadków” ze 177 znanymi episkopatowi jest nieuprawnione, dokąd nie ma pewności, ile nazwisk na obydwu listach się powtarza. Na gruncie przyjętych przez siebie założeń autorzy raportu wnioskują, że duchowni i osoby „związane z Kościołem” w okresie PRL skrzywdzili seksualnie co najmniej 1100 dzieci i nastolatków, zaznaczając, że może to być tylko „wierzchołek góry lodowej”.
Doceniam trud włożony w kwerendę esbeckich archiwów przez Tomasza Krzyżaka i Piotra Litkę. Ujawnili kilkudziesięciu duchownych, którzy zachowywali się w sposób niegodny, przestępczy i podły. Nieprzeprowadzenie wcześniej takiej kwerendy przez instytucje kościelne było wielkim błędem. Widać, jak mści się na nas zaniechanie powszechnej lustracji w Polsce – nie tylko w Kościele. To sprawia, że wciąż poruszamy się w mętnej wodzie, gdzie płotki wpadają w sieci, a rekiny są w swoim żywiole. Przykładem tego jest zrobienie przed laty kozła ofiarnego z abp. Stanisława Wielgusa, który wprawdzie podpisał zobowiązanie do współpracy z SB, ale na nikogo nie doniósł. A z drugiej strony jest niedawna próba zrehabilitowania ks. Michała Czajkowskiego – długoletniego płatnego konfidenta, którego pedofilsko-homoseksualne okoliczności werbunku autorzy raportu pokazują.
Skala krzywd ujawnionych w raporcie jest wielka nie ze względu na liczby, ale ze względu na ich ciężar. Bo trzeba wiedzieć, że w okresie 45 lat (od 1944 do 1989 r.) przez różne diecezje i zakony męskie w Polsce przewinęło się ponad 100 tys. duchownych. Liczbę seminarzystów, organistów i kościelnych pominę. Zatem odsetek pedofilów wśród duchownych stanowiłby w tym okresie poniżej 0,1 proc. To jednak o 0,1 proc. za dużo! Za każdym „przypadkiem” stoi bowiem pokrzywdzone dziecko. W tym jest problem, a nie w liczbach. Podkręcanie liczb i sensacyjności tekstów nie służy ani oczyszczeniu Kościoła, ani dobru pokrzywdzonych. Może tylko budzić wśród ludzi Kościoła poczucie niesprawiedliwości i odruch obronny.
Potrzebujemy uczciwych i całościowych badań dotyczących pedofilii w Polsce. Zabawa w gonienie króliczka za dużo nas wszystkich kosztuje.