Pomimo wielkiego skoku technologicznego cierpienia człowieka nie skończyły się - zmagamy się z troskami, które odbierają radość życia. Dochodzimy do ściany, której nie umiemy ominąć
Książka „Cierpienia współczesnych Hiobów” autorstwa ks. Andrzeja Pyttlika porusza bolączki naszych czasów. Sama postać biblijnego Hioba była i jest inspiracją dla wszelkich pisarzy, filozofów, teologów. Autor pragnie przekazać, że mimo, iż mamy XXI wiek i wielki skok oraz rozwój technologii rodem z kosmosu, problemy współczesnego człowieka się nie skończyły. Człowiek niezmiennie zmaga się z wieloma trudnościami, które odbierają mu radość życia. Każdy, kto na serio chce potraktować swoje życie i zmaganie z dniem codziennym wie, że jest to bardzo ciężkie. Autor pisze, że człowiek spotyka się ze ścianą, którą trudno pokonać. Wydaje się, że nie sposób jej ominąć, a tym bardziej wyburzyć. Chcielibyśmy wziąć kilof i mieć drugiego partnera, który by z nami rozwalił ten problem, tylko czasem nie można liczyć na drugiego człowieka, a gdy sami zaczniemy rozwalać, zabraknie nam sił.
Sala szpitalna. Wkoło pacjenci z bagażem swoich historii życiowych. Wszyscy leżą na łóżkach podpięci do kroplówek, jeszcze inni do aparatów tlenowych. Mogą zawsze liczyć na pomoc i opiekę pielęgniarek oraz dyżurującego lekarza. Na sali jest czysto, schludnie i ciepło. W ten dzisiejszy klimat trudno wtopić postać Hioba, bohatera jednej z ksiąg Biblii Starego Testamentu. Pewnie pacjenci tegoż szpitala przed chorobą wiedli równie radosne, pełne wigoru życie w swoich rodzinach, otaczali opieką swoje dzieci, pracowali ciężko, by je utrzymać, żeby nigdy nic im nie brakowało, by mieli co jeść. Często ich starania były nasiąknięte radością gdy patrzyli jak ich latorośl odnosi początkowo małe sukcesy, jak uczy się chodzić, wypowiada pierwsze słowa. Z dumą podnosili głowę, gdy powiedziało „mama” lub „tata”. Później posyłali dziecko do szkoły: wspólne zdjęcie jak trzyma tytę, gdy idzie do pierwszej klasy, przynosi w dzienniczku oceny. Ta radość, gdy dostaje piątkę no i upominanie gdy dostanie jedynkę, by bardziej się starało. Gdy dorasta, zawsze służymy mu radą, a także ciągle się o nie martwimy.
„Twoi synowie i córki jedli i pili wino w domu najstarszego brata. Wtem powiał szalony wicher z pustyni, poruszył czterema węgłami domu, zawalił go na dzieci, tak iż poumierały.” Ta wiadomość, jaka może dotrzeć do człowieka to bardzo bolesny cios, który wywołuje traumę. Człowiek w kulturze starożytnej, który utracił synów, był jak uschnięte drzewo na pustyni. Dla współczesnego człowieka to jak utrata części siebie. Pielęgnujesz dziecko, a tu przychodzi nie wiadomo skąd wicher i twoją latorośl zabiera. Ksiądz Pyttlik pisze, że ów dzień miał być uroczysty, spędzony na rodzinnej biesiadzie. Gdy Hiob się dowiedział o śmierci swoich dzieci, rozdarł szatę, ogolił sobie głowę i zaczął się modlić, mówiąc słowa, które przetrwały wieki: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę, Pan dał — Pan wziął”. Szatan, który myślał, że ten cios spowoduje, że Hiob odwróci się od Boga, musiał bardzo się zawieść, że nie poszło po jego myśli. Kolejną intrygą, jaką kieruje szatan, jest zdrowie Hioba: „Skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i ciała. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył. I rzekł Pan do szatana: Oto jest w twej mocy. Życie mu tylko zachowaj!” Znowu przenosimy się na naszą salę szpitalną. Posłużmy się teraz wyobraźnią: powiedzmy, że karetka pogotowia ratunkowego przywozi do szpitala Hioba. Trudno stwierdzić, na jaką chorobę zachorował: różne podania mówią o czyrakach, trądzie. Dręczy go przeszywający i głęboki ból w kościach. Z pewnością podana zostałaby mu morfina, by choć na trochę uśmierzyć mu cierpienie. Łuszczy się jego sczerniała skóra, gorączka trawi jego ciało, które okryte jest strupami. Trapi go głęboka depresja, płacz i bezsenność. Widok Hioba budzi odrazę. Ludzie z otoczenia czują obrzydzenie. Z pewnością przebywający z nim na sali inni pacjenci, gdyby mogli, to szybko zmieniliby salę. Mimo to Hiob nie traci wiary: „Rzekła mu żona: Jeszcze trwasz mocno w swej prawości? Złorzecz Bogu i umieraj!. Hiob jej odpowiedział: Mówisz jak kobieta szalona. Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy? W tym wszystkim Hiob nie zgrzeszył swymi ustami.” Żona zamiast być dla niego wsparciem jeszcze bardziej go rani. Trudno jest wytłumaczyć jej intencję, czy to jest akt rozpaczy, że nie można nikogo o ratunek prosić. Z pewnością także cierpi, ponieważ utraciła dzieci i dom oraz cały majątek. Może odczuwać nienawiść do całego świata: „czemu mnie z tym samą zostawił.” Hiob również może czuć nienawiść do siebie, że nie sprawdza się w roli męża. W naszej kulturze to mężczyzna ma zawsze być głową rodziny i opiekować się żoną, a tu dochodzi do tego, że to żona musi się nim zająć, mężczyzna więc czuje się ciężarem dla społeczeństwa.
„Samotnemu biada gdy upadnie nisko, a nie ma drugiego który by go podniósł” (Kohelet).
Przekleństwo osamotnienia sprowadza na nas to wszystko, co niszczy miłość. Autor książki posłużył się usystematyzowaniem zjawiska samotności na podstawie badań psychologa C. Ellisona. Hiob marzy o bliskości z drugim człowiekiem, czułości. Opuściła go żona, przyjaciele nie rozumieją go, powoli staje się zgorzkniały. Hiob czuje, że znajduje się na marginesie społecznym tak jak współczesny człowiek, który traci pozycję społeczną z różnych przyczyn i żadna grupa społeczna nie chcę przyjąć go do swego grona. W takiej sytuacji zmierza to do jednego: braku celu i sensu życia. Hiob czuje, że jedyne, co go może spotkać to śmierć. Hiob dotknięty chorobą, opuszcza dom i staje się bezdomnym. Jako swoją siedzibę obiera miejsce, gdzie wyrzucano śmieci. Hiob chciałby być komuś potrzebny — jest samotny nie z własnego wyboru. Przenieśmy się na naszą salę szpitalną Hiob leży w łóżku, patrzy w sufit. Obok, do innych pacjentów przychodzą rodziny. Pewnie też z odrazą przyglądają się Hiobowi. Dzieci pytają: „Tato, dlaczego ten pan tak nieprzyjemnie wygląda?” Hiob powoli wpada w depresję i rozpacz. Czuje się poniżony, odczłowieczony, upodlony. Nikt go nie rozumie. Wkrótce Hioba odwiedza trzech przyjaciół, którzy na jego widok zapłakali: „Niech przepadnie dzień mego urodzenia i noc, gdy powiedziano: «Poczęty mężczyzna».” Człowiek powoli wpada w stan bezsensowności. Czuje się wewnętrznie słaby, zaczyna szukać oparcia w ludziach. Hiob szuka tego oparcia w przyjaciołach: „Dlaczego nie umarłem po wyjściu z łona, nie wyszedłem z wnętrzności, by skonać?” Zaczyna się uskarżać na swój los, chce usłyszeć słowa wsparcia. Niestety przyjaciele oskarżają Hioba, że sam jest winny swojemu położeniu i musiał czymś zawinić w oczach Boga. Widać tu nieczułość starożytnego systemu wartości, dla którego grzech był przyczyną cierpienia człowieka. Hiob z dyskusji z przyjaciółmi niczego nie wyniósł, wręcz zaowocowała ona smutkiem, rozdrażnieniem, bezsilnością, poniżeniem. Wiedział jedynie, że Bóg może być dla niego ukojeniem. Jego niezwykła wytrwałość była niezrozumiała dla najbliższych. Jego wnętrze było skierowane ku temu niezrozumiałemu i często oskarżanemu Bogu. Gdy wszystko nie idzie po naszej myśli, niesprawiedliwie cierpimy szukamy Tego na górze, by zadać Mu pytanie „dlaczego?” Chcemy, by nam odpowiedział. Tylko Hiob miał takie szczęście, że Bóg mu odpowiedział bezpośrednio. My musimy we własnym wnętrzu znaleźć odpowiedź i usłyszeć Jego głos. Nie będzie to łatwe. Będzie dużo porażek, bo życie ludzkie głównie polega na zmaganiu się z trudnościami, ale wierz, że jest Ten na górze, któremu zawsze na tobie zależy.
Książka Andrzeja Pyttlika „Cierpienia Współczesnych Hiobów” z pewnością dużo osób podniesie na duchu, da obiektywne spojrzenie na sprawy cierpienia oraz skłoni do poważnej refleksji.
Tekst napisany w ramach "Programu stażowo-mentoringowego skierowanego szczególnie do osób poszukujących pracy"
opr. mg/mg