Noszę głęboko w pamięci wspomnienia związane z majem czasów mego dzieciństwa. Maj to było przede wszystkim nabożeństwo majowe. Ono było ponad wszystko
Noszę głęboko w pamięci wspomnienia związane z majem czasów mego dzieciństwa. Maj to było przede wszystkim nabożeństwo majowe. Ono było ponad wszystko.
Ponad ciepłe słoneczne dni, ponad możliwość jazdy rowerem i codziennego kopania piłki, ponad radość koszulki z krótkim rękawem założonej po zimowym umęczeniu mrozem, śniegiem, a potem wszędzie obecnym błotem. Miałem wrażenie, że na majowe do kościoła biegły wszystkie dzieci i cała młodzież. Teraz, z perspektywy księdza w sile wieku, widzę to nieco inaczej. Ale wtedy rzeczywiście pustoszały podwórka i improwizowane boiska piłkarskie. Najpierw uliczki wokół naszej kaplicy, a potem sama kaplica wypełniała się dziećmi i młodzieżą. Na majowe najczęściej się biegło. Żeby zdążyć, bo grało się do ostatniej minuty, albo późno kończyły się lekcje. Jeszcze szybciej z majowego biegło się do domu. Wiadomo Wyścig Pokoju. Przez pootwierane okna mieszkań słyszeliśmy znajomy sygnał muzyczny. Nasłuchiwało się i robiło wszystko, aby na finisz zdążyć do domu. Jakoś nikomu to nie przeszkadzało i spontanicznie godziliśmy obie pasje, tę dla majowego i dla naszych kolarzy.
Co było na majowym? Litania Loretańska, oczywiście śpiewana, jakaś czytanka (treści żadnej nie pamiętam), wystawienie Najświętszego Sakramentu i błogosławieństwo. Na koniec nasi księża rozdawali nam kartki z pieczątkami. Codziennie jedna literka długiego hasła. Staliśmy po nie w kolejkach dłuższych niż dziś te po bilety na najlepsze koncerty (zresztą dziś kupuje się w internecie). Kto uzbierał całe hasło, był nagradzany na koniec miesiąca. Nie pamiętam czym. Chyba skromnie. A jednak kartki z pieczątkami były w cenie. Wymieniało się je z rówieśnikami na inne rzeczy (cenne w oczach dziecka), także kartkę z dziś na tę z wczoraj, a nawet zdobywało, pracując za innych, np. przy sprzątaniu domu. Klimat majowego w mojej miejscowości, od kiedy sięgam pamięcią, aż do dziś przedłużany był i jest codziennym wieczornym koncertem trębaczy (kornecistów), którzy wspinają się na dach kościoła i grają pieśni maryjne. Taki maj noszę w pamięci.
Z perspektywy lat, już jako salezjanin, z podziwem podchodzę do niezwykłej umiejętności moich współbraci, którzy w trudnych dla wiary latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego stulecia, w małej salezjańskiej Rumi, zdołali rozbudzić tak wielki entuzjazm maryjny. Dziś, kiedy już nie ma takiego maja jak tamten, stawiamy setki pytań i znajdujemy setki przyczyn takiego stanu, od sekularyzacji po konsumizm i liberalizm, etc. Czy ks. Bosko było łatwiej? A przecież zbudował bazylikę Wspomożycielki i rozszerzył Jej kult na cały świat. Czy łatwiej było salezjanom z Rumi z końca XX wieku? A przecież z ich zaangażowania mamy dziś w Rumi koronowany wizerunek Wspomożycielki i Jej sanktuarium! A gdyby tak, bez uciekania się do nadzwyczajnych teorii i super- strategii, po prostu wcielić w życie to, co ks. Bosko zaproponował w broszurze „Miesiąc maj poświęcony Maryi Niepokalanej”. „Trzy są rzeczy do praktykowania w maju: poświęcić ten miesiąc Maryi i czynić wszystko, aby nie popełnić żadnego grzechu; zgodnie z naszym stanem życia uczciwie pracować i spełniać obowiązki związane z naszym życiem duchowym; zaprosić naszą rodzinę, krewnych, przyjaciół i tych, którzy od nas zależą do uczestnictwa w pobożnych praktykach maryjnych przewidzianych na miesiąc maj”. W tej samej książeczce ks. Bosko proponuje czytelnikom 31 dobrych uczynków (fioretti), jeden na każdy dzień. Ich spełnienie miało służyć zjednoczeniu człowieka z Bogiem, wzmocnieniu jego zapału duchowego i wdrożeniu go w ascezę codzienności, czyli w codzienne uczciwe wypełnianie swych obowiązków.
Jak widać ks. Bosko zależało na tym, aby pokazać czytelnikom, że prawdziwe nabożeństwo maryjne to nie fajerwerki ku czci matki Bożej, nie wzdychanie do niej, nie figurki i obrazki, a stałe nawracanie się i wzrost w zaangażowaniu chrześcijańskim, którego wyrazem jest między innymi wierność obowiązkom własnego stanu. A gdyby tak pójść tą drogą?
Ks. Marek Chmielewski, salezjanin
opr. aś/aś