Czy można oszukać Pana Boga? Na pewno nie
Nawrócenie składa się co najmniej z dwóch etapów: trzeba zauważyć, że idzie się złą drogą i podjąć decyzję, a potem trud wejścia na drogę prowadzącą do celu. I o tym celu trzeba pamiętać – to przecież obiecane przez Pana Jezusa zbawienie.
Czy można oszukać Pana Boga? Na pewno nie. Można oszukać ludzi wokół, można nawet próbować oszukiwać samego siebie, ale przecież każdy potrzebuje nawrócenia, a zwłaszcza ci, którzy najmniej dostrzegają taką potrzebę.
Trzeba nam o tym mówić, bo człowiek ciągle gdzieś skręca, gubi się, wchodzi w zaułki, z których nie ma wyjścia. Oczywiście często mówimy o konieczności nawrócenia innych, ale już niezbyt często widzimy konieczność nawrócenia siebie.
Nie chcę opisywać życia tych, którzy jeszcze nie odnaleźli śladów Jezusa w swoim życiu. Posłuchacie opowieści o tych, którzy są szczęśliwi i żyją w poczuciu bezpieczeństwa, bo – co najmniej od pewnego czasu – idą bardzo blisko Zbawiciela, swojego przyjaciela.
W połowie pewnej nocy cicho odezwał się telefon, sygnalizując odebranie SMS-a. Obudziłem się i przeczytałem: „Niech się ksiądz za mnie modli. Mateusz”.
Zdziwiłem się podpisem, przecież jego numer miałem zapisany od co najmniej pięciu lat, poznaliśmy się na rekolekcjach dla młodzieży, był wtedy rok przed zakończeniem gimnazjum. Ten podpis musiał coś znaczyć, kontaktowaliśmy się dość często, niemożliwe, aby przypuszczał, że nie mam tego kontaktu. Wiedziałem, że ostatnio przeżywał czas rozterek, chciał sobie przypomnieć swoją tożsamość, chciał podjąć jakąś decyzję, która była ważna w jego życiu.
Ale po kolei. Jeszcze przed trzecią klasą gimnazjum był jedną z bardziej znanych postaci w swoim miasteczku, uratował z pożaru małe dziecko, które mama zostawiła na chwilę, wychodząc do sklepu po jakiś drobiazg. Nikt nie dowiedział się, jak wybuchł ów pożar, dość, że szybko zaczął płonąć cały dom, a ze środka dobiegał cichy płacz dziecka. Piętnastolatek korzystając ze swej wspinaczkowej wprawy, wspiął się szybko po rynnie i przez okno pierwszego piętra, które jeszcze nie płonęło, szybko wyniósł półroczną dziewczynkę i oddał w ramiona przerażonej matki. Pozostały mu tylko niewielkie poparzenia na przedramionach, które powstały od dotykania rynny.
Potem dostał jakąś symboliczną nagrodę od władz miasta, kłaniali mu się napotykani ludzie.
Uczył się dobrze, bez trudu dostał się do liceum, tam poznał środowisko ludzi, którzy zaimponowali mu… lekkomyślnością. Czy uwiodło go „rozrywkowe życie”, czy zapomniał o ideałach, które kierowały nim jeszcze w gimnazjum? Dość, że stał się zmartwieniem rodziców i dziadków. Żył tak, jakby nic nie chciał osiągnąć, siedział nocami przed komputerem, sam się oszukując, że chce obejrzeć jak najwięcej filmów, bo pasjonuje się sztuką kina. Wypijał litry kawy i napojów energetycznych, źle się odżywiał, młody organizm jakoś sobie dawał z tym radę, ale do czasu…
Ale Pan Bóg na różne sposoby upomina się o swoje dzieci. Jeszcze przed maturą zaczęło szwankować zdrowie Mateusza, nie mógł zdawać egzaminu dojrzałości, bo w tym czasie był w szpitalu, lekarze szukali powodów jego kłopotów z układem trawiennym.
Nauczyciele z rodzicami podjęli decyzję, że Mateusz pozostanie w szkole, by korzystać z codziennej mobilizacji i dobrze zdać maturę w następnym roku.
Wtedy właśnie poznał Irkę. Była niewysoka, ale słynęła z energii, która ją rozpierała. Od razu zwrócili na siebie uwagę, ale ona szybko rozpoznała jego wady. Była zainteresowana podtrzymywaniem znajomości, ale – jak mówiła – chciała mieć zdrowego chłopaka, potem zdrowego męża i zdrowego ojca swoich dzieci. Stawiała zatem warunki. Szybciej niż lekarze znalazła powód chorób Mateusza (a może on lekarzom wszystkiego nie powiedział) i zadecydowała, że pomoże mu wrócić do zdrowia. Akurat jej mama była absolwentką dietetyki i doskonale wiedziała, jak zregenerować żołądek Mateusza. To jednak nie wystarczyło, bo jemu po prostu brakowało silnej woli. Trzeba było wrócić do mocy, jaką daje przyjaźń z Chrystusem.
Wtedy właśnie przyszedł SMS, o którym napisałem na początku – Mateusz walczył, walczył też o niego szatan, próbował pokazać raz bezsensowność, a raz bezowocność trzymania się Chrystusa. Nie spał nocami, buntował się przeciw uzdrawiającej diecie, odruchowo szukał wymówek i wykrętów.
Ale dziadkowie się modlili, rodzice prosili jego Anioła Stróża o nieustanną pomoc. I on zechciał. A gdy zechciał, to zauważył, jak wielką mocą dysponuje, jakim szczęściem obdarza Pan Bóg, gdy w Jego Imię zwyciężamy.
Po dwóch tygodniach powiedział, że wtedy wyszedł ze znacznie gorszego ognia niż tamten sprzed pięciu lat.
Każdy, kto na nią spojrzał odnosił wrażenie, że ma do czynienia z osobą cichą, nawet nieśmiałą, ale taką, która patrzy na świat spokojnie, cicho, życzliwie. Nawet, gdy Klaudia patrzyła w lustro, wydawało jej się, że widzi dobro.
To jednak nie było tak, bo starała się uciec od prawdy, starała się jej nie zauważać. Klaudia była osobą „nadzianą agresją”, jak mawiała jej siostra bliźniaczka.
Klaudii nie podobało się życie, nie podobała się sobie sama, nie podobał jej się Pan Bóg, do którego często w głębi serca wykrzykiwała pretensje.
Trwałoby to może długie lata, gdyby nie pewien spowiednik. Klaudia nigdy nie powiedziała, kim był ów ksiądz, ale któregoś miesiąca, gdy Klaudia podeszła do konfesjonału, stał się cud. Ale przed tym cudem był płacz, a przed tym płaczem jedno pytanie: „Czy jesteś szczęśliwa?”. Pytanie to jakby rozdarło serce Klaudii. Gdy ksiądz w czasie spowiedzi zadał to pytanie, to ona zaczęła wypowiadać słowa, które ostrymi kolcami raniły jej duszę: że ma siostrę, która jest we wszystkim lepsza, że inni bardziej lubią tę siostrę, że Pan Bóg musi ją nienawidzić, bo tak poskąpił jej darów.
Spowiednik spokojnie odczekał atak Klaudii, dał jej odetchnąć i zaczął mówić. Właściwie nie mówił nic nowego, powtarzał znane wszystkim prawdy wiary: że Pan Bóg każdego kocha, że Pan Bóg się nie myli, że nie stworzył nic nieudanego i że ona też nie jest nieudana. Potem doradził prostą terapię. Mówił: „Dziękuj, dziękuj, dziękuj. Dziękuj na siłę, wbrew uczuciom, dziękuj według tego, co wiesz i w co wierzysz. Dziękuj za życie, za wiarę, za zaproszenie do zbawienia, za każde rozgrzeszenie i każdą Komunię Świętą. Dziękuj za rodziców i za siostrę, dziękuj za chwile i spotkania. Dziękuj cierpliwie i wytrwale, a po paru miesiącach zobaczysz rezultatˮ.
Klaudia posłuchała. Potem jeszcze pojechała na rekolekcje i po dwóch latach autoterapii jest szczęśliwa, choć mało kto wie, jaki cud się w niej dokonał.
opr. aś/aś