Artykuł z tygodnika Echo katolickie 03 (707)
Większość starszych ludzi, niekoniecznie w okolicach emerytalnych, przychodzi do kościoła, by znaleźć wytchnienie, spokojnie się pomodlić, nabrać dystansu do rzeczywistości. Szalony wiek dziecięcy może im skutecznie te plany pokrzyżować.
Słodziutkie aniolątko czy zakamuflowane czarcię? Dylemat dla wszystkich, którzy obserwują małe dzieci w kościele. Potrafią zaiste wiele. Zawody sprinterskie na schodach ołtarza, zwiedzanie prezbiterium akurat w czasie kazania, nawiązywanie znajomości z rówieśnikami w najmniej spodziewanym momencie, ale zawsze na pełny regulator, skoki przez ławki (oczywiście, by znaleźć się na kolanach zaczerwienionych rodzicieli), przechadzka za osobą zbierającą datki na tacę, prezentowanie wszystkich części garderoby na środku kościoła... Listę można mnożyć. Są to podobno właściwości wieku dziecięcego, niektórzy głoszą nawet poglądy, że ich tłumienie stanowi najlepszą drogę do hodowania nerwic wieku starszego. Jednak nie ma co ukrywać - problem jest. Większość starszych ludzi, niekoniecznie w okolicach emerytalnych, przychodzi do kościoła, by znaleźć wytchnienie, spokojnie się pomodlić, nabrać dystansu do rzeczywistości. Szalony wiek dziecięcy może im skutecznie te plany pokrzyżować. Oczywiście, zaraz podniosą się święte głosy oburzenia, że tłamszenie dzieciątek jest najwyższym stopniem hipokryzji i faryzeizmu. Ale czy dorośli nie mają swoich praw? Wydawać by się mogło, że jakimś rozwiązaniem jest specjalna Msza św. dla dzieci dostosowana do ich wieku rozwojowego, z odpowiednio dobranymi śpiewami i ożywionym udziałem maluchów, skutecznie absorbująca ich uwagę. Czy aby na pewno?
Propagatorzy niedzielnych Mszy św. dla dzieci zaraz jako czołowy argument wytoczą stwierdzenie, że przecież to wszystko dla dobra najmłodszych. Chodzi przecież o to, aby nie czuły się w murach świątynnych odrzucone i niechciane, żeby rozumiały to, co dzieje się na Eucharystii, aby kierowane szczególnie do nich słowo było przez nie doskonale rozumiane. Całość tej argumentacji sprowadzić można w gruncie rzeczy do starego (przynajmniej od czasów Sokratesa) stwierdzenia, że wiedząc i rozumiejąc wszystko, dziecko będzie zachwycone pobytem w kościele, a prawda wiary bezbłędnie do niego dotrze, automatycznie powodując zgodne z wiarą postępowanie. Problem w tym, że tak nie jest. Nawet w codziennym życiu rodzice nie tłumaczą dzieciom w ich języku wielu spraw, a po prostu wymagają od nich jakiegoś zachowania. Opiera się to przecież nie na zasadzie poznawania wszystkiego dokładnie, ale raczej na więzi zaufania, łączącej rodzica z jego dzieckiem. Nikt z nas nie tłumaczy maluchowi prawdy o prądzie elektrycznym, nie próbuje czynić tego za pomocą jego słów, czy dostosowując wykład. Po prostu mówimy dziecku, że rąk do gniazdka wkładać nie wolno, bo będzie „kuku”, a dzieciak widząc, że sami rodziciele nie pchają się z rączętami do kontaktu, uczy się od nich właściwego zachowania. Oczywiście, może się znaleźć dzieciątko owładnięte manią poznawczą, ale takie należą do rzadkości. Podobnie rzecz ma się w kościele. Dziecko stopniowo poznaje rzeczywistość liturgii, najpierw dowiadując się, że tutaj jest „Bozia”, a potem, wprowadzane w liturgię poprzez przykład rodziców, zaczyna się w niej odnajdywać. Zasadniczy problem jest inny. To kwestia „fajności”. Dążenie za wszelką cenę do uatrakcyjnienia liturgii jest raczej wyrazem tego, aby dziecko nie czuło się na niej niefajnie, tzn. by liturgia je doskonale zabawiała. Infantylizacja liturgii ma sprawić, że maleństwo w kościółku będzie czuło się komfortowo jak na placu zabaw, czasem wykazując się nawet aktywnością, czytając czytanie, śpiewając psalm lub formułując modlitwę na zasadzie „Módlmy się za Matkę Boską...” Prawda, że fajne? Tworzy to swoisty teatrzyk z przedszkola, gdzie rodzice mogą cieszyć się swoim zadowolonym maleństwem, sami zdając sobie sprawę z tego, że to, co ich dziecko czyni, jest przecież tylko teatrzykiem. Można potem mówić znajomym, że moje dziecko jest takie mądre, bo księdzu przez mikrofon coś odpowiedziało. Nieważne, co.
Infantylizacja liturgii nie dotyczy jednak tylko dzieciaków. To problem dorosłych. I to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że liturgia jest zasadniczo dla ludzi dojrzałych. W Dziejach Apostolskich przedstawiony został przypadek, gdy młody chłopiec, usnąwszy na kazaniu św. Pawła, spadł z okna. Uzdrowiwszy go, Apostoł nie robił mu wyrzutów, że zasnął i nic nie zrozumiał z jego wywodów. Miał do tego prawo. Tęsknota za „dziecięcymi Mszami” w wydaniu dorosłych jest raczej poszukiwaniem wiary łatwej i przyjemnej, takiej z żarcikami o łysych kredkach itp. Sami będąc infantylni w sprawach wiary, pustkę naszego wnętrza chcemy przykryć kotarą rodem z cyrku i zabawami klaunów. Tylko czy jednym z żonglerów ma być Pan Jezus? W tej dziedzinie zbyt często prostotę mylimy z prostactwem. Widać to w śpiewach liturgicznych, ale nie tylko. Zdarzają się również i takie obrazki, że rodzic w pogoni za swoim maleństwem nie zauważa nawet, że jest podniesienie i chodzi z nim po kościele, nie zwracając uwagi na najważniejszy moment Eucharystii. On go po prostu nic nie obchodzi. Po drugie, marzenia o Mszach dla dzieci jest po prostu zwaleniem obowiązku wychowawczego na księży. Dziecko, przychodząc do kościoła, powinno być przygotowane przez katechezę rodzinną do tego, co będzie działo się w trakcie Eucharystii. Katecheza ta obejmuje nie tylko słowne wytłumaczenie poszczególnych elementów Mszy św., ale również modlitwę rodzinną (wyczulenie na obecność Boga) oraz najważniejszy aspekt: zaangażowanie rodziców w przeżywanie Mszy św. Zaangażowanie nie w sensie aktywności czysto zewnętrznej, ale włączenie się w duchowe przeżywanie Eucharystii. Niestety, przy infantylności wielu rodziców pojawia się dążenie do tego, by inni (księża, schola, katecheci etc.) stali się odpowiedzialni za wychowanie dzieci do udziału we Mszy św.
Nie należę do zwolenników specjalnych Mszy św. dla dzieci. Nawet Kościół w swoim nauczaniu zaznacza, że jeśli są organizowane Eucharystie z ich udziałem, to najlepiej na zasadach Mszy św. dla grup specjalnych. A szczególnie nie powinny być sprawowane w niedzielę. Po szczegółowe wytyczne odsyłam do Dyrektorium, które znaleźć można na stronie internetowej Episkopatu Polski w zakładce Komisji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów (www.kkbids.episkopat.pl/dokumentypovii/mdzieci/wstep.htm). Istotnym dla kształtowania młodych ludzi w wierze nie jest pytanie o „atrakcyjność” obrzędów liturgicznych, ale raczej zastanowienie się, na ile rzetelnie my, ludzie dorośli, w nich uczestniczymy.
opr. aw/aw