Jana Pawła II wspomina ks. prof. Tadeusz Styczeń - wybitny teolog i przyjaciel Papieża
Wiadomość o beatyfikacji Jana Pawła II wywołała radość, morze modlitwy dziękczynnej na całym świecie a także wzruszające komentarze. W tych dniach stanęła mi przed oczyma postać ks. prof. Tadeusza Stycznia: wybitnego etyka, ucznia ks. prof. Karola Wojtyły i jego następcy w Katedrze Etyki KUL.
Ks. prof. T. Styczeń był przede wszystkim wiernym przyjacielem papieża. Był przy nim na życiowych ścieżkach przez pół wieku, od 1955 r. aż do końca, gdy czuwał przy umierającym Janie Pawle II, czytał fragmenty Pisma św., pośpieszył Zmarłemu z różańcem. Kiedy w październiku ubiegłego roku towarzyszyliśmy ks. profesorowi w ostatniej ziemskiej drodze podczas Mszy św. pogrzebowej w sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Trzebini, usłyszeliśmy, jak kard. Stanisław Dziwisz wielokrotnie podkreślał, iż całe życie ks. Tadeusza i Ojca Świętego było walką o prawdę, o człowieka od jego poczęcia do naturalnej śmierci. Ks. Styczeń kontynuował i rozwijał myśl swego mistrza, ale też dyskretnie towarzyszył mu w posłudze Kościołowi powszechnemu. Ta wzajemna przyjaźń rozwijała się na różnych płaszczyznach: w dysputach naukowych, zatroskaniu o Kościół, wspólnych chwilach wypoczynku i świętowania. W 2000 r. w liście z okazji 70 urodzin ks. Stycznia Ojciec Święty pisał m.in.: „Jestem Ci serdecznie wdzięczny za wszystkie lata naszej współpracy, za Instytut Jana Pawła II, który powstał z Twojej inicjatywy, za wszystkie kolejne numery „Etosu”, a nade wszystko za serdeczną przyjaźń, którą mi okazywałeś i okazujesz niezmiennie do dnia dzisiejszego. Jesteś, Tadeuszu, znakomitym etykiem, ale nie tylko to - jesteś świetnym narciarzem i turystą”. Kilkanaście lat wcześniej ks. Styczeń w jednym z niewielu wywiadów, jakich udzielił w swoim życiu, wskazywał m.in. na tajemnicę pontyfikatu Papieża - Polaka. Dziś jego słowa nabierają szczególnej wagi.
Ks. T. Styczeń wspominał: - O 19.15 zadzwonił telefon. Kto? Ks. prof. Stanisław Kamiński, nieodżałowanej pamięci. Powiedział tylko trzy słowa: „Karol Wojtyła papieżem”. I zamilkł. Po chwili obaj odłożyliśmy słuchawki. Bez słowa. Oczyma wyobraźni zobaczyłem twarz papieża Pawła VI i przypomniałem sobie, jak kardynał Karol Wojtyła, głosząc rekolekcje wielkopostne w Watykanie, zatrzymał uwagę Ojca Świętego przy kompletnej samotności Chrystusa w Ogrójcu. Wzywał, by podjął on próbę utraconej wówczas przez ludzi, jedynej w dziejach, szansy pocieszenia Boga - Człowieka. Wszak Chrystus trzy razy zwracał się do wybranej spośród apostołów trójki z prośbą o czuwanie wraz z Nim. W tej trójce był Piotr, przyszły papież.
Jeden jedyny raz prosił Bóg o wsparcie, o pociechę. I nie otrzymał jej. Wybrani spali, a przecież dopiero co w Wieczerniku rzucił się im wszystkim do stóp i umywał je na progu godziny odkupienia... Oto dlaczego kardynał z Krakowa nawoływał z żalem, by papież Paweł VI spróbował dogonić utraconą dwa tysiące lat temu szansę. Powtarzał: „Modlitwa w Ogrójcu wciąż trwa”.
Zapamiętałem sobie dobrze te słowa. Gdy więc 16 października ks. Kamiński powiedział: „Karol Wojtyła papieżem”, pomyślałem, że Bóg poważnie potraktował apel kardynała z Krakowa do papieża. Tyle że Duch Święty zmienił adresata Jego prośby. Papieża Pawła VI wymienił na Jana Pawła II: „Bądź ty tym papieżem, spróbuj ty dopędzić utraconą przez ludzi szansę pocieszenia Boga. Prosiłeś, więc masz”.
- Przeraziłem się, płakałem, nie wstydzę się tych łez - kontynuował ks. prof. Tadeusz Styczeń. - Uczucie niepokoju opuściło mnie dopiero w sobotę, gdy spotkałem mego mistrza podczas wieczerzy w Watykanie. W zupełnie dobrym nastroju, pełnego pogody, bez cienia lęku. Przy kolacji cały czas żartował. Gdy pojawiła się jego twarz na ekranie telewizora, uczynił gest żartobliwej dezaprobaty w stronę ekranu: „Cóż to za papież? Kto to widział wybrać takiego papieża? Za młody!” Po czym w tym samym tonie - pół żartem, pół serio - dodał, że będzie nam pisał encykliki, byśmy mieli co komentować. Robił wrażenie motyla, który opuszcza poczwarkę i wreszcie może się wzbić w górę. Nazajutrz, w dniu inauguracji swego pontyfikatu, na Placu św. Piotra wołał: „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi!”
Wiadomo, że niedługo po tym przyszła szczególna godzina - zamach 13 maja 1981 r. Odwiedzając Ojca Świętego w klinice myślałem, jak też on wyjedzie znów na ten plac. Z troską mówił o tym także bp Dziwisz. A on ruszył - zgodnie z programem swej pierwszej encykliki, mówiącym, że człowiek jest drogą Kościoła. Ruszył na wszystkie drogi świata, nazywany od tej chwili proboszczem świata. Nieulękniony, bo na wszystkich tych drogach idzie nam naprzeciw Jezus Chrystus, Odkupiciel, Bóg - Człowiek. To on wymierzył wartość każdego z ludzi, każdego z nas, rzucając się człowiekowi w Wieczerniku do stóp, a w kontekście Eucharystii - stając się dla człowieka chlebem do spożywania.
Myślę, że gest całowania śladów stóp ludzi na ziemiach, które nawiedzał Jan Paweł II, to nie tylko jego pierwsze powitalne słowo bez słowa. To także próba powtórki z Wieczernika - Bóg u stóp! Jak nie uszanować Boga obecnego w ludziach? Jak szanować człowieka inaczej, jak tylko w ten sposób? To jest komentarz do wszystkich późniejszych gestów i słów, a także do spojrzeń, które wymieni twarzą w twarz. Czyż próba pokazania człowiekowi, ile jest wart, nie jest próbą dopędzenia tamtej szansy w Ogrójcu?
Ks. profesora Stycznia zafascynowała trafność niektórych, niezmiernie ciekawych uwag i komentarzy dotyczących Jana Pawła II:
- „On wie, co trzyma” powiedział znajomy wpatrzony w papieża wspartego o krzyż. Ktoś inny dodał: „On wie, Kto go trzyma”. Myślę, że te dwie osoby razem trafiły w sedno tajemnicy tego pontyfikatu. Coraz częściej też słyszę głosy ludzi, zwłaszcza kobiet (a one, zdaniem Ojca Świętego, mówiącego o geniuszu kobiety, czytają głębiej od mężczyzn) wołających do papieża: „Pietro, Pietro. Ciao!”
Skąd się to wzięło? Myślę, że w Ojcu Świętym ujawnia się coś prawem kontrastu, na tle kruchości jego ciała. Bo jak mówi poeta Różewicz, „słonecznik najlepiej opiszesz zimą, wsadzony na mrozie w głęboki śnieg, chleb - głodem, lot ptaka - kamieniem”. Myślę o papieżu utrudzonym i upadającym pod trudem wyzwania i trudem związanym z kruchością ciała. Tak dźwigając, on promienieje... Kim? Myślę, że poprzez swe kruche ciało ujawnia Tego, przy którym chce być w Ogrójcu, w naszym imieniu, chcąc dopędzić szansę utraconą przez nas wszystkich w najlepszych przedstawicielach, w pierwszym papieżu... Wyzwolony od lęku przed kimkolwiek, Chrystusową miłością do każdego z ludzi niesie Go - Chrystusa - każdemu. Dźwiga Go w kruchym ciele, niestrudzony w trudzie dźwigania. Proboszcz świata. Proboszcz pięciu kontynentów...
On wie, Kogo trzyma. On wie, Kto go trzyma. Jak wspaniale mówi św. Augustyn: „Moja miłość to mój ciężar, ale mnie unosi to, co dźwigam”. W przypadku Ojca Świętego wygląda to tak: „Mnie dźwiga Ten, który mnie wybrał po to, bym Go dźwigał. I mogę się nie martwić. On mnie udźwignie”. To jest - jak sądzę - klucz do zagadki jego pontyfikatu. Do tajemnicy tego papieża, kardynała z Krakowa, który chciał, by papież dopędził utraconą przez Piotra szansę pocieszenia osamotnionego Chrystusa - podsumowuje ks. Styczeń.
Małgorzata Kołodziejczyk
Echo Katolickie 4/2010
Wykorzystano obszerne fragmenty rozmowy Małgorzaty Kołodziejczyk z ks. prof. Tadeuszem Styczniem, przygotowanej dla Radia Watykańskiego z okazji 20 rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II.
opr. ab/ab