W ramach przygotowań do beatyfikacji Jana Pawła II, siódmy artykuł cyklu pozwalającego zrozumieć fenomen świętości Papieża Polaka
Nie ma w Polsce miasta, większej miejscowości, gdzie nie byłoby placu, skweru, ulicy noszących imienia Jana Pawła II. Zaczęły powstawać już za życia naszego wielkiego rodaka. Przybyło ich, gdy powrócił do Domu Ojca.
Ta wielość jednych bulwersuje, dla innych jest znakiem klerykalizacji życia, niezrozumiałym gestem absolutyzacji człowieka w białej sutannie. Na szczęcie to tylko głos nielicznych.
Co jakiś czas w debacie publicznej powraca temat papieskich pomników. Neguje się zasadność ich stawiania, ilość, poziom artystyczny. Pojawiają się pomysły, aby fundusze przeznaczone na posągi z brązu i marmuru przekazywać na potrzeby najbiedniejszych. Niewątpliwie intencje te są w zdecydowanej większości szczere. Niestety, w pewnym sytuacjach staja się próbą wygaszenia pamięci po papieżu, który w umysłach jego adwersarzy pozostał znakiem sprzeciwu. Poprzez odważne mówienie prawdy, stawanie w obronie życia, nienaruszalności instytucji rodziny jest dla wielu środowisk niewygodny. Zagraża konstruktorom nowego społecznego ładu - nawet zza grobu. Więc go zwalczają. Pomniejszają zasługi, posługują się ironią, kpiną, oszczerstwem. Głosy te są coraz bardziej słyszalne. Będzie ich przybywać, ponieważ dorasta pokolenie, dla którego Jan Paweł II jest być może jednym z wielkich, ale nie jest już autorytetem, ponieważ go nie pamiętają. Dokładając do tego kwestię ciągłego obniżania w naszym społeczeństwie rangi historii, sprowadzania jej do roli niepotrzebnego balastu, niepotrzebnie spowalniającego rozwój Polski, otrzymujemy dość nieciekawy obraz rzeczywistości. Powstaje zatem pytanie, jak pielęgnować pamięć o naszym wielkim rodaku, który wprowadzi świat w nowe tysiąclecie? Jak o nim mówić, aby nie była to kolejna nudna lekcja historii czy religii? Co robić, aby nie skostniała, nie zamieniła się w martwe bryły metalu?...
Nikt nie kwestionuje sensowności robienia zdjęć, filmowania uroczystości rodzinnych. Jest to naturalna ludzka potrzeba utrwalenia w pamięci tego, co unikalne, niepowtarzalne, co zostawia niezatarty ślad. W ten sposób tworzy się podwaliny pod przyszłe wydarzenia - nie są one zaczepione w próżni, ale głęboko osadzone w przeszłości. W każdej chwili można do nich powrócić. Z tego samego powodu pełnią one ogromną rolę wspólnototwórczą. Sprawiają, że ludzie, gromadząc się wokół wspomnień, nawiązują zerwane więzi. Stają się sobie bliżsi, mocniejsi. Odkrywają własną tożsamość.
Analogiczną rolę pełnią pomniki. Są kwintesencją narodowej dumy, znakiem identyfikacji z historią Ojczyzny, Kościoła, losem wybitnych jednostek, które znacząco przyczyniły się do ich rozwoju, wyrazem afirmacji przeszłości. Człowiek nosi w sobie naturalną potrzebę znaków - przecież wyraża się przez nie cała rzeczywistość. One wyznaczają relacje, są sposobem komunikacji, gromadzą wokół siebie ludzi. Stanowią przestrogę, ale też pełnią rolę pytajników, bywa, że i wykrzykników!
Nieprzypadkowo, gdy chce się zniewolić naród, najpierw burzy się pomniki i kościoły. Tak robili komuniści. Skuteczną tamą miał być socrealizm ze swoimi licznymi absurdami i przekonaniem, że historię bezkarnie można przekreślić. Świątynie, klasztory, monumenty w stosy ruin zamieniali wyznawcy rewolucji francuskiej, do której tak chętnie odwołują się dziś rzecznicy laickiego postępu.
Łatwo jest zniewolić człowieka, gdy się rozbije wspólnotę, do której przynależy, gdy zabraknie przestrzeni (miejsca, symboli), w której będzie mógł odnaleźć swoją tożsamość. I dlatego potrzebne są pomniki - nawet jeśli ich zbudowanie wiąże się ze znacznymi kosztami.
W tę retorykę wpisują się pomniki Jana Pawła II. Nikt nie kwestionuje roli jego pontyfikatu w procesie historycznym minionych dziesięcioleci. Jako następca św. Piotra wprowadził Kościół w nowe tysiąclecie. Ukazał jego dynamiczne oblicze. Stał się zaczynem głębokich przemian, symbolem epoki. Dla nas Polaków - powodem narodowej dumy. Można polemizować, czy taki odbiór papieża to kolejny przejaw polskiego mesjanizmu, czy na dumie - i tylko dumie - wszystko się nie zatrzymało? Czy poprowadziła nas w głąb papieskiego przesłania, zatrzymała wewnętrzny rozwój tylko na poziomie emocji itd.? Być może. To pytania dla historyków i socjologów. Ale nawet jeśli tak się stało, ów fakt nie przekreśla ogromnej roli takiej formy celebrowania narodowej pamięci. Historia Polski pokazała, że jej świadomość pomogła nam przetrwać najtrudniejsze jej okresy: zabory, okupację niemiecką, czas komunistycznego zniewolenia. Była w nas, kiedy zabrakło wszystkiego innego. Dzięki niej wartości nabierała teraźniejszość. Łatwiej było zmierzyć się z przyszłością. Zbudować ją, gdy zaświeciła na nieboskłonie jutrzenka wolności... Świadomość, że przez ponad ćwierć wieku, w czasie bardzo trudnym dla Polski, Jan Paweł II był z nami, w ogromnym stopniu pomogła Polakom zrzucić z siebie jarzmo komunizmu, przezwyciężyć jego toksyczne dziedzictwo w latach 90 ubiegłego stulecia.
Nie powinniśmy o tym zapominać. Gdyby tak się stało, dokonałaby się wielka dziejowa niesprawiedliwość.
Spróbujmy na problem pomników bł. Jana Pawła II spojrzeć z innej strony.
Zawsze pozostaje otwarte pytanie o motywację ich stawiania. Ile ich dziś mamy? Tysiąc? Więcej? Pewnie trudno będzie zliczyć. Bywa, że chęć upamiętnienia wielkiego Polaka zamienia się w jałową rywalizację. Zbudować pomnik większy, lepiej usytuowany, kosztowniejszy! Ładniejszy niż w sąsiednim mieście, parafii! Jakie z tego wynika dobro? Trudno powiedzieć... Wszędzie i zawsze potrzebna jest roztropność.
Kolejna kwestia to sprawa wartości artystycznej papieskich monumentów. Jest różna. Nie wątpię, że projektujący pomniki robią wiele, aby ona była wysoka. Efekty ich zamierzeń możemy ocenić sami. Czasem jednak odnosi się wrażenie, że jest to rezultat produkcji „taśmowej”, tandetnej, bez dbałości o szczegóły, proporcje. Kwintesencją kiczu, jaki zobaczyłem kilka dni temu, były gipsowe figury Jana Pawła II (całkiem pokaźnych rozmiarów) stojące w sklepie ogrodniczym pomiędzy... krasnalami, gipsowymi gąskami i fontannami. Chyba nie o to chodzi.
Ciekawe jest też to, że lewicowe media, które mają najbardziej krytyczny stosunek do sposobu zagospodarowania pamięci po bł. Janie Pawle II, same bez cienia zażenowania zapełniają witryny kiosków „papieskimi” gadżetami, albumikami, płytami, breloczkami itd. Czy jest to znak rzeczywistego zatroskania o utrwalenie w społeczeństwie treści papieskich? A może zwyczajne wyczucie koniunktury i chęć zarobienia na polskim papieżu? Gdzie leży granica hipokryzji?
Człowiek odkrywa w sobie potrzebne „momentów uroczystych”. Są one mocno wpisane w tradycję, ich celebracja jednoczy, przywraca zerwane więzy. Dawniej przeżywano je inaczej niż dziś. Ludzie mieli czas dla siebie. Potrafili się zatrzymać, odsunąć od siebie inne sprawy, nawet jeśli wydawały się ważne, i być ze sobą. Bez pośpiechu i nerwowego spoglądania na zegarek. My, pozamykani w kręgu swoich spraw, wpatrzeni w ekrany telewizorów i monitory komputerów, żyjemy szybko, byle jak. Ślizgamy się po powierzchni rzeczywistości. Przystajemy tylko na chwilę, aby zaraz biec dalej naprzód, bez refleksji, wejścia w istotę rzeczy. Życie ucieka nam przez palce...
Kto narzucił sobie taki rytm życia, temu papieskie pomniki nie pomogą. Będą jedynie uzupełnieniem krajobrazu, mniej czy bardziej udanym fragmentem obcej rzeczywistości.
Konieczne jest zatrzymanie. Może właśnie pod papieskim pomnikiem. A potem powrót do domu i podjęcie próby takiego życia, jakie stało się jego udziałem?
Nierealne? Nie, to jest możliwe. Trzeba tylko odrobinę czasu i dobrej woli...
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 15/2011
opr. ab/ab