Rozmawiając z dzieckiem o śmierci, pamiętajmy, że z perspektywy chrześcijańskiej nie jest ona końcem życia, ale przejściem do piękniejszego świata
Dawniej ludzie rodzili się w domu i w nim też umierali. Lansowana współcześnie moda na wieczną młodość mało miejsca pozostawia na refleksje dotyczące przemijania. A szkoda!
Mały Książę zasłynął m.in. z twierdzenia, że „gdy jest bardzo smutno, to kocha się zachody słońca...”. Dlaczego? Dziesięciolatek pomyślał chwilę i rezolutnie oznajmił: - Bo po nocy wstaje nowy dzień.
Dzieci dojrzałością wykazywaną w najmniej oczekiwanych momentach potrafią zadziwić rodziców. Tylko nam nieraz naiwnie wydaje się, że swoim małym jeszcze rozumkiem nie ogarniają świata dorosłych. A w konsekwencji „pewnych” spraw wolimy przy nich nie poruszać. Czy słusznie?
- Straciłam matkę, będąc małą dziewczynką. Nie płakałam, bo wierzyłam, że obudzi się i uśmiechnie jak dawniej. Przyzwyczaiłam się do widoku jej leżącej. Długo chorowała... - Katarzyna przyznaje, że w pewnym momencie miała wątpliwości, czy jej wspomnienia nie są aby zapisem snu albo projekcją marzeń. - Tak bardzo chciałam pamiętać. W końcu to matka - akcentuje. Następnie opowiada o błąkaniu się po pokojach i zawodzeniu babci. - Chciałam jasnej odpowiedzi na pytanie, gdzie jest moja mama. A słyszałam tylko: „biedne dziecko” i „kiedyś się dowiesz”. Po kilku dniach koleżanka z bloku wytłumaczyła mi, że mamę zakopali w piachu i że zostały z niej same kości. Długo płakałam. I obraziłam się na dorosłych.
Chcąc chronić dziecko przed prozą życia, próbujemy zaklinać rzeczywistość. Obstajemy przy stanowisku, że jak się o czymś nie mówi, to tego nie ma. Wybieramy też drugi wariant - dostrzeganie jedynie zalet życia. - Moja siostra tak ma - tłumaczy mama dziesięcioletniego Patryka - że ucisza wszystkich, którzy próbują mówić przy niej o śmierci czy chorobach. Jakby nie istniały. Woli moralność gier komputerowych, gdzie po zgonie jest życie drugie i trzecie. Uważa przy tym, że im dłużej da się trzymać dziecko pod kloszem, tym lepiej. Byle nie wpędzać go w lęki i kompleksy. A może gorszą traumą będzie nieprzystosowanie? - pyta.
Elżbieta Trawkowska-Bryłka, psycholog, zapytana, czy powinno się wprowadzać dzieci w tematykę śmierci, nie ma wątpliwości: - W końcu jest ona wpisana w życie i spotyka każdego - argumentuje - nie ma więc sensu udawać, że nie dotyczy nas czy najmłodszych. Bez przybliżenia tematu śmierci nie zrozumieją one istoty życia i przemijania. A mimo że są trudne - mówi o rozmowach - nie powinniśmy się ich bać. Dzieci mają prawo do prawdy o świecie, w jakim przyszło im żyć. Unikając zaś mówienia o starości czy cierpieniu, pokazujemy im świat wyidealizowany, czyli nieprawdziwy.
Zaspokajając ciekawość dziecka, należy pamiętać, by słownictwo i formę przekazu dostosować do jego wrażliwości oraz inteligencji. A że nie wszystko będziemy w stanie wyjaśnić... Cóż, Mały Książę mówił, że najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami.
Psycholog jest też przeciwna skreśleniu pogrzebu z listy uroczystości, w których dziecko może czy powinno uczestniczyć. - Większy stres powoduje niewiedza i niezrozumienie tego, co dzieje się z osobą nagle nieobecną, niż uczestniczenie w pożegnaniu z nią i szczere wyjaśnienie, że nie możemy się z nią teraz zobaczyć, ponieważ żyje w innym świecie - E. Trawkowska-Bryłka podkreśla, że właśnie unikanie tematu albo okłamywanie dziecka, że „tatuś wyjechał” czy wreszcie lekceważenie pytań i odkładanie rozmowy na później („kiedy będziesz starszy, to zrozumiesz”) stają się powodem urazów psychicznych u najmłodszych. - Silny niepokój powoduje zwłaszcza milczenie dorosłych w obliczu śmierci kogoś z najbliższej rodziny. Dziecko cierpi z powodu zerwania kontaktu z babcią czy dziadkiem, a jeśli nie zna prawdy, nie może właściwie przeżyć żałoby i pożegnać się ze zmarłym. Zamiast chronić syna bądź córkę, szkodzimy im, zaszczepiając paranoidalny lęk przed przemijaniem życia i nieuchronnością śmierci - komentuje.
Który moment jest właściwy na trudną rozmowę? - Trzeba wykorzystywać sytuacje, jakie przynosi samo życie - rozmówczyni zwraca uwagę na spostrzegawczość dzieci. - Gdy zobaczą nieżywe zwierzątko, pytają: „Mamo, kiedy ono wstanie?”. Odpowiednią okazją do rozmowy na temat przemijania będzie też każdorazowe odwiedzenie cmentarza. Pytania rodzi również śmierć bliskiej osoby. A wszystkie je należy potraktować poważnie i odpowiadać na nie zgodnie z prawdą.
Psycholog stoi na straży stanowiska, że odkładanie rozmów na bliżej nieokreśloną przyszłość mija się z celem, ponieważ żadna chwila nie będzie odpowiednia. Zwraca przy tym uwagę na kolejny etap wprowadzania dziecka w boleśniejszą stronę życia. - Gdy do jego świadomości dotrze fakt, że ze śmierci nie da się wyzdrowieć, pojawiają się następne pytania: „Co będzie ze mną?” albo „Czy ja też kiedyś umrę?”. Ważna jest nasza reakcja! I tak jednemu dziecku wystarczy przytulenie z zapewnieniem o miłości, a z drugim trzeba odbyć długą rozmowę - sygnalizuje. I odsyła do... literatury dziecięcej.
- Naukowcy udowodnili, że baśnie mają moc terapeutyczną, a słuchanie ich pozwala naszym pociechom rozładować stres i znaleźć odpowiedzi na trudne pytania, także te dotyczące śmierci i przemijania. „O krasnoludkach i sierotce Marysi”, „Królewna Śnieżka” czy „Kopciuszek” - sięga po tytuły baśni traktujących o sieroctwie. - Lęki maluchów dotyczące śmierci są inne od strachów dorosłych. Dzieci mają czyste serca, dlatego sama śmierć i wizja sądu Bożego nie przeraża ich - wyjaśnia E. Trawkowska-Bryłka. - Boją się raczej tego, że już nigdy nie zobaczą mamy albo jak będą żyli, gdy rodzice umrą. Rozmawiając z dzieckiem o śmierci, pamiętajmy, że z perspektywy chrześcijańskiej nie jest ona końcem życia, ale przejściem do piękniejszego świata. Cierpimy i przeżywamy żałobę, jednak nadzieja nieba i zmartwychwstania czynią tę rozłąkę lżejszą - podsumowuje.
Przedstawiciele starszego pokolenia bronią opinii, że dzisiejsi młodzi najchętniej zakwestionowaliby fakt nieuchronności śmierci. Dawniej ludzie rodzili się w domu i w nim też umierali. Lansowana współcześnie moda na wieczną młodość mało miejsca pozostawia na refleksje dotyczące przemijania. A szkoda! Pretekstem do rozmowy na temat tego, co nieuchronne, może być choćby oderwana łapka ulubionego misia. Zaspokajając jednak ciekawość dziecka, należy pamiętać, by słownictwo i formę przekazu dostosować do jego wrażliwości oraz inteligencji. A że nie wszystko będziemy w stanie wyjaśnić... Cóż, wspomniany Mały Książę mówił, że najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami. I że tylko na nieciekawe można udzielić ostatecznych odpowiedzi.
WA
W stawie, na dnie - wśród kłębowiska łodyg lilii wodnych - żyła kolonia larw. Życie toczyło się według ustalonych od wieków zasad, sterowane rytmem wschodzącego i zachodzącego słońca. Ale była jedna tajemnica, która nie dawała spokoju mieszkańcom. Otóż od czasu do czasu jedna z larw zaczynała tracić chęć do życia, markotniała. Sama nie wiedząc dlaczego, w pewnym momencie, pchana instynktownym przeświadczeniem, zaczynała wspinać się do góry po łodydze lilii wodnej. Nigdy nikt jej już więcej nie widział...
Nic więc dziwnego, że w końcu wszystkie larwy postanowiły się spotkać, aby wyjaśnić ostatecznie nieznane i niezrozumiałe zjawisko. Postanowiły, że jeżeli któraś z nich odejdzie, powróci, aby opowiedzieć pozostałym, co jej się przydarzyło.
Życie popłynęło dalej swoim rytmem.
Któregoś ranka jedna z larw (autorka pomysłu) zauważyła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Przestały ją interesować zabawy, zaczęła się od nich oddalać i, sama nie wiedząc kiedy, znalazła się na łodydze lilii. Zaczęła się po niej wspinać. Co było dalej? Nie była już sobie w stanie przypomnieć. Coś dziwnego stało się z jej ciałem. Zapadła ciemność...
Obudziło ją uczucie, jakiego nigdy nie znała: cudowne i zarazem fascynujące. Ciepłe promienie słońca, które na dno docierały jako zwykłe światło, ogrzewały delikatnie jej ciało. Była jeszcze bardzo słaba i przestraszona. Otworzyła oczy. Widok, jaki ujrzała, przeszedł jej wszelkie oczekiwania. Leżała na wielkim liściu pływającym na tafli wody. Ale nie był to koniec niespodzianek. Jej ciało było inne. Poruszyła nim i - o dziwo! - wielkie piękne skrzydła, które ni stąd ni zowąd znalazły się na nim, uniosły ją lekko w górę.
Stała się ważką.
Trudno opisać wszystko, czego doświadczyła. Oszołomił ją potop barw, zapachów, światła. No i to najcudowniejsze słońce, które wprawiało ją w nieznaną dotychczas euforię!
W pewnym momencie, przelatując nad lustrem wody, ujrzała w dole larwy spacerujące po dnie stawu. Przypomniała sobie daną obietnicę i chcąc ją wypełnić - podzielić się swoim szczęściem, opowiedzieć o barwach kwiatów, o cieple promieni słońca - skierowała się ku tafli wody. Niestety, odbiła się od jej powierzchni! Spróbowała jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz...
Bezskutecznie.
Nie była już larwą, należała do innego świata, którego granic nie mogła przekroczyć. W końcu zrezygnowana jeszcze raz ogarnęła wzrokiem leżącą w dole kolonię i odleciała. Przecież każda z nich kiedyś doświadczy tego samego.
Wszystko ma swój czas...
(na podst. materiałów Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci)
opr. ab/ab