Czy Maryja musiała wierzyć? Czy jej życie było łatwiejsze niż nasze, jeśli idzie o kwestie zawierzenia Panu Bogu?
Czy Maryja musiała wierzyć? Czy jej życie było łatwiejsze niż nasze, jeśli idzie o kwestie zawierzenia Panu Bogu? Czy jako Matka Syna Bożego miała bardziej „z górki”? W końcu widziała Anioła, na co dzień przebywała z Jezusem… Uroczystość Niepokalanego Poczęcia, przypadająca w tym roku w przeddzień II Niedzieli Adwentu, przeżywana w kontekście Roku Wiary zaprasza nas, abyśmy dokładniej przyjrzeli się wierze Maryi.
W potocznych wyobrażeniach nieraz traktujemy Maryję nie jak człowieka, ale kogoś na kształt istoty nadprzyrodzonej. Na pewno takiemu pojmowaniu sprzyja wiele pobożnych opowiastek, poczynając od apokryfów, poprzez różnego typu legendy chrześcijańskie. Tworzą one sielankowy obraz życia Maryi. Bo w końcu, jeśli była matką Syna Bożego, to On na pewno zatroszczył się o to, żeby w życiu miała łatwiej i pousuwał wszystkie przeszkody z Jej drogi - taka myśl wydaje się przyświecać autorom tych opowieści. Jednak - choć pobożne - nie mają one nic wspólnego z prawdą. Po części chyba wynikają z niewłaściwego obrazu Pana Boga, jaki mamy, według którego Bóg powinien spełniać nasze oczekiwania, nie narzucając się zbytnio z wymaganiami. Tymczasem powinno być dokładnie odwrotnie: zdając sobie sprawę z tego, że od Boga otrzymaliśmy wszystko, mamy uznawać go za Pana i Władcę naszego życia i czynić tak, by naszą wolę i czyny dostosować do Jego woli i oczekiwań wobec nas. Co więcej, działa to zgodnie z zasadą: „Komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie”.
W tym kontekście wydaje się logiczne, że Maryja, którą podczas Zwiastowania Anioł powitał słowami: „Bądź pozdrowiona, Pełna Łaski”, i która otrzymała od Boga najwięcej ze wszystkich stworzeń, musiała również najwięcej Bogu oddać. Najwięcej - czyli całą siebie. Jeśli popatrzymy na nasze życie jako na wymianę miłości z Bogiem, to zauważymy, że w tym dialogu inicjatywa należy zawsze do Niego. To On wychodzi do nas ze swoją miłością. My mamy Jemu odpowiedzieć naszą miłością. To jest jak oddychanie: wdech - wydech, przyjmuję - oddaję. Jak lustro, które nie emituje światła samo z siebie, ale je odbija.
Ta wymiana miłości na linii Bóg - człowiek jest zakłócana przez grzech. Grzech to nic innego jak zatrzymanie części daru dla siebie, w egoistycznym odruchu. „Nie oddam, nie będę służył”. Podobnie jak każda rysa czy zabrudzenie na powierzchni lustra powoduje, że nie odbija ono światła w stopniu doskonałym. Część promieni rozprasza się, nie wracając do źródła.
Maryja jest tym Najdoskonalszym Zwierciadłem Bożej miłości. W Jej wypadku procent strat tego odbitego promienia łaski wynosi zero. Tak jak wszystko od Boga otrzymała, tak też wszystko, całą siebie, swoją wolę, życie Jemu oddała.
Jednak to bezgraniczne oddanie się Bogu i zaufanie to nie jest kwestia tylko jednej decyzji, deklaracji. To byłoby zbyt łatwe. „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę” - pisał poeta Jerzy Liebert. Swój wybór, decyzję trwania przy Bogu, muszę codziennie potwierdzać przez decyzje i czyny, które są z tym podstawowym wyborem zgodne. I tak też było w życiu Maryi, a okazji do prób wiary było niemało: narodzenie Jezusa w skrajnie ubogich warunkach, ucieczka do Egiptu, życie na obczyźnie, powrót do ojczyzny, życie ukryte w Nazarecie w dość skromnych warunkach, dorastanie Jezusa, podczas którego raczej nie była świadkiem cudownych wydarzeń (a przynajmniej nie wspominają o nich ani Ewangelie, ani wiarygodna Tradycja). Trzeba więc podziwiać wiarę Maryi, widoczną choćby w wydarzeniu z Kany Galilejskiej. Jej zwrócenie się do Jezusa było ewidentnie proszeniem o cud, albowiem Maryja doskonale wiedziała, że Jezus nie ma ze sobą żadnych zapasów wina, że za rogiem nie czeka pełna tego napoju cysterna… Jej słowa: „Nie mają już wina”, świadczą o wielkim zaufaniu, a reakcja na pozornie oschłą odpowiedź Jezusa - o naprawdę ogromnej wierze. „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. W domyśle - bądźcie Jemu posłuszni, nawet, jeśli wymagałoby to wielkiego zaufania.
Niewątpliwie szczytowym momentem próby dla wiary i zaufania Maryi była Golgota. Dla każdej matki śmierć dziecka jest ciosem. O ileż bardziej śmierć tak okrutna! Jednak Maryja wytrwała pod krzyżem, w ciemnościach. Wrogowie Jezusa uciekli. Tylko ten, kto kocha, potrafi pozostać na posterunku mimo ciemności.
Maryja, po złożeniu Jezusa do grobu, jako jedyna przechowała w swym sercu wiarę w to, że mówił On prawdę, gdy zapowiadał swą śmierć, ale i zmartwychwstanie. Jej wiara płynęła z faktu uważnego i pełnego miłości słuchania słów Chrystusa. Ma rację św. Paweł, gdy pisze do Rzymian, że „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Jednak na przykładzie Maryi i uczniów widać, że można słuchać tych samych słów, a słyszeć coś innego. Gdy Jezus mówił o swej męce i zmartwychwstaniu, myśli uczniów krążyły wokół zupełnie innych rzeczywistości - mrzonek o tronach, zaszczytnych miejscach i władzy. Przez to ich uszy i serca były zamknięte na Boże słowo, które miało być dla nich umocnieniem na godzinę próby. Miało ochronić ich przed zwątpieniem. Maryja słuchała z uwagą, przyjęła je do swego serca, a w godzinie próby tamto Słowo zaowocowało wiernością i zaufaniem, które było w stanie przetrwać nawet tak potężny cios, jakim było pojmanie, niesprawiedliwy proces i okrutne ukrzyżowanie Syna.
Maryja przypomina nam, że wiara i życie są ze sobą nierozerwalnie związane. Że wiara - to nie tylko uczucia i słowa, ale przede wszystkim czyny. Czasem najtrudniejsza jest właśnie ta zwykła wierność w trudnościach, w kryzysach… „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” - wołała do Maryi Elżbieta. „Błogosławieni ci, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują je” - mówił o Maryi Jezus. Niech dzięki Jej przykładowi i pomocy, jaką nam okazuje, te słowa odnoszą się także do nas. Nie tylko w Adwencie, nie tylko w Roku Wiary - zawsze.
Echo Katolickie 49/2012
opr. aś/aś