Rozmowa z ks. dr. Tomaszem Bielińskim, duszpasterzem akademickim i opiekunem duchowym grupy ewangelizacyjnej Wspólnota Jednego Ducha z Siedlec
Zapytam przewrotnie:co Ksiądz może wiedzieć o ojcostwie?
Pytanie jak najbardziej zasadne, zważywszy na fakt, iż prezbiter jest celibatariuszem. Mimo to, jak każdy inny ksiądz, tak i ja mam bardzo bogate doświadczenie w tym względzie. To, co wiem o ojcostwie, wynika przede wszystkim z bycia synem mojego taty. Choć już go nie ma między żywymi, to jednak przez 40 lat mojego życia dzięki tacie zrozumiałem, że posiadanie ojca to dar. Zwłaszcza takiego, który kocha i uczy kochać, pozwala chłopcu stać się mężczyzną, zaraża pasjami itd. To wielkie szczęście posiadać ojca, który jest rycerzem pragnącym stoczyć bitwę, przeżyć przygodę i ocalić piękną, co według psychologii charakteryzuje prawdziwego mężczyznę. Ponadto, przyjmując święcenia, każdy ksiądz otrzymuje dar i misję duchowego ojcostwa. Zatem źródło relacji z Bogiem, który jest Ojcem, odkrywanie Jego bezwarunkowej miłości, troskliwej opieki oraz przebaczenia, to kolejne źródło doświadczenia ojcostwa.
Po trzecie, już w seminarium, obserwując księży dających życie poprzez posługę sakramentalną, uczyłem się, jak być duchowym ojcem mającym cechy troskliwego pasterza odpowiedzialnego swoje owce. Zatem właściwie od dzieciństwa uczyłem się, jak być ojcem, a dziś uczę się nadal, jak rodzić dzieci Boże do wiary w Chrystusa, jak mówi św. Paweł w 1 Liście do Koryntian. Uczę się bycia ojcem duchownym przez dawanie przykładu, stosowanie Ewangelii w moim życiu i poczucie odpowiedzialności za tych, dla których jestem spowiednikiem, duszpasterzem akademickim, wykładowcą itd.
Współczesną cywilizację nazywa się „cywilizacją bez ojca”. Czy kryzys ojcostwa można dostrzec w kontaktach z młodymi ludźmi?
Oczywiście. Mam wrażenie, że kryzys ten przybiera na sile. Tak naprawdę, to zaczął się on już w XIX w., w czasach rewolucji przemysłowej. Wcześniej ojcowie pracujący w swoich gospodarstwach jako rolnicy czy rzemieślnicy uczyli na co dzień swoje dzieci życia i fachu. Wynalezienie maszyny parowej spowodowało szalony rozwój produkcji dzięki budowie wielkich fabryk. To sprawiło, że mężczyźni wyjeżdżali tłumnie do miast. Na skutek tej migracji kontakty między tatą a synem uległy rozluźnieniu. Doprowadziło to zatomizowania społeczeństwa, a co za tym idzie - osłabienia zarówno relacji społecznych, jak i rodzinnych. Zanikła zatem wymiana doświadczeń między pokoleniami, upadł także etos rodziny wielopokoleniowej. Dzisiaj młodzi małżonkowie jak najszybciej chcą być na swoim, przez co wnukowie mają mniejszy kontakt z dziadkami, którzy mogliby tak wiele nauczyć młodsze pokolenia. Ten proces trwa do dziś. Ojcowie pracujący poza domem mają dużo mniej czasu za wychowywanie swoich dzieci. Nie pokazują synom, jak stać się mężczyznami, a córkom, jaka jest rola mężczyzn u boku kobiet. Dodatkowo promocja związków tej samej płci, z jaką mamy do czynienia w ciągu ostatnich lat, prowadzi do tego, że wmawia się młodym, iż w małżeństwie nie potrzeba już kobiety i mężczyzny. To wszystko sprawia, że kryzys ojcostwa pogłębia się. Gdy 15 lat temu prowadziłem rekolekcje dla studentek postawiłem im pytanie: „co ma twój tata, czego nie ma mama?”. Znaczna część uczestniczek nie potrafiła dać jakiejkolwiek odpowiedzi. To dowód, jak bardzo zatarły się różnice między płciami. Kobiety są coraz bardziej męskie, samodzielne, a mężczyźni zniewieściali.
W konsekwencji, młodzi ludzie potrzebują więcej czasu do podjęcia odpowiedzialności wychowania kolejnego pokolenia. Chodzi nie tylko o mężczyzn, ale i kobiety, które nie mają dobrego rodzicielskiego wzoru.
Czy często słyszy Ksiądz słowa: „mój ojciec nigdy nie miał dla mnie czasu”?
Większość młodych ludzi o tym mówi, choć zdarza mi się słyszeć również piękne świadectwa ojcowskiej miłości. A warto pamiętać, iż zdrowa relacja z ziemskim tatą wpływa na relację z Bogiem Ojcem. Na rekolekcjach często proponuję młodym, by napisali list do swych ojców, wyznając miłość do nich, dziękczynienie lub przebaczenie za to, że żądali od nich, by byli idealni, co jest przecież niemożliwe. Niektóre wyznania były wyjątkowo wzruszające, jak na przykład: „chciałabym, aby mój mąż miał wszystkie cechy, które ma mój tata”. Nie brakowało też bolesnych zwierzeń, gdy dziewczyna lub chłopak nie potrafili powiedzieć o swoim ojcu nic dobrego. Mimo że nie był on alkoholikiem, ale kimś, kogo nie nauczono okazywać miłości.
Mam w pamięci rozmowę z młodym mężczyzną, któremu przez 25 lat swego życia ojciec nigdy nie powiedział, że go kocha. Syn uczynił to pierwszy podczas wigilijnej wieczerzy, ale na tacie nie zrobiło to większego wrażenia. Dopiero, gdy rok później powtórzył to wyznanie, ojciec odwzajemnił się tym samym.
Dlaczego, pomimo tego, że niemal na każdym kroku psycholodzy podkreślają wagę wyrażania uczuć i okazywania emocji, mężczyźni nadal nie umieją tego robić?
Z jednej strony wielu z nich staje się coraz bardziej zniewieściałymi. Z drugiej, lansowany przez współczesność tzw. etos twardziela sprawił, że część mężczyzn straciła przekonanie, iż mówienie o uczuciach jest ważne. Ich zdaniem o miłości świadczą czyny. Tymczasem kobiety wyrażają uczucia najpierw słowami, a potem swoim postępowaniem i tego oczekują od ich partnerów. Przyszli małżonkowie muszą zaakceptować, że kobieta potrzebuje słów. Czasami mężczyźni silą się na wielkie projekty, by raz w roku zaprosić swoją wybrankę na kolację do luksusowej restauracji z przekonaniem, że ona będzie pamiętała to cały rok. Dla kobiety jednak ważniejszy jest poranny uśmiech męża, miły esemes w ciągu dnia i uważne wysłuchanie żony wieczorem. Mężczyzna i kobieta różnią się, o czym często zapominamy.
Wspomniał Ksiądz, iż wielu młodych ludzi czuje się głęboko zranionych przez swoich ojców. W czym przejawiają się te zranienia?
Na przykład w tym, że mężczyźni boją się małżeństwa, bo boją się porażki. Widzą po swoich rodzicach, że ojciec nie wypełnił misji tak, jak powinien. Słyszą to ciągle od mamy, która krytykuje tatę, a w przypływie złości potrafi wyznać, że mąż do niczego się nie nadaje. Bywa i tak, że młodzi, żyjąc w takiej rodzinie, idealizują siebie i zapewniają sami siebie, że będą inni. Zapominają jednak, iż są odbiciem swych rodziców i zeskanowali ich cechy, co odkryją sami dopiero kilka lat po ślubie lub dzięki stwierdzeniu żony: „jesteś zupełnie, jak teść”. Ponadto, gdy - na skutek nałogu albo zaangażowania w pracę, wycofania czy dominacji ze strony matki - ojciec nie staje na wysokości zdania, dzieci chowają się pod skrzydła karmicielki. Nie stają się prawdziwymi mężczyznami, przez co później potrzebują opieki, szukając kobiety, która będzie dla nich matką. Takie małżeństwo jest skazane na porażkę. Kobiety bowiem nie chcą matkować swoim mężom. Chcą żyć z kimś, kto zapewni im poczucie bezpieczeństwa. Szkoda, że współczesne społeczeństwo zapomniało o znanym we wszystkich cywilizacjach i kulturach pierwotnych rytuale inicjacji chłopców w świat mężczyzn. Jest to zabieg konieczny dla „robienia” z chłopców mężczyzn. Jak to powinno dziś się odbywać? Gdy chłopcy mają ok. 13-14 lat, ojcowie powinni uczyć synów czegoś, co kojarzy się ze światem mężczyzn. Jest tylko jeden problem: wielu dzisiejszych ojców nie ma pasji, która jest do tego niezbędna. Ja stałem się mężczyzną w wieku 12 lat, gdy tata zabrał mnie po raz pierwszy na ryby. Wędkowanie zawsze kojarzyło mi się z typowo męskim zajęciem. Mówiąc kolokwialnie, baby się na tym nie znały. To tata był bohaterem w moich oczach, gdy budziłem się w niedzielny poranek, a w wannie już pływały szczupaki. Kiedy ojciec wręczył mi pierwszy raz wędkę i zabrał na ryby, poczułem, że wchodzę w świat mężczyzn. Tak samo czułem się, gdy zabierał mnie na mecze piłkarskie. Ojciec, który przegapi ten moment, może bezpowrotnie stracić szansę zdrowej relacji z synem, bo 16-letni syn znajdzie już własną pasję, niekoniecznie dobrą, i najczęściej nie chce już słuchać rodziciela.
Czy do bycia dobrym ojcem można się przygotować?
Oczywiście. Po pierwsze trzeba szukać dobrych przykładów. Dzisiejsze matki powinny wskazywać swoim córkom i synom dobre cechy mężów. Kobiety muszą pamiętać, że krytykowanie męża przy dzieciach obniża jego autorytet. Po drugie, przygotowując się do misji bycia tatą, mężczyźni mogą sięgnąć po fachową lekturę, której dzisiaj mamy ogromny wybór. Również program, jaki realizujemy w duszpasterstwie akademickim, jest formacją do dojrzałego rodzicielstwa, a wiara odgrywa tu wyjątkową rolę. Ponieważ dobra relacja z Bogiem - Ojcem, uczy mężczyznę bycia tatą, a kapłana - ojcem duchowym. Duszpasterstwo proponuje także roczne studium przedmałżeńskie.
Słyszałam o jeszcze jednej propozycji.
To prawda. Korzystając z okazji, chciałbym za pośrednictwem „Echa Katolickiego” zaprosić mieszkańców miasta 29 czerwca, o 18.00, do siedleckiego amfiteatru na organizowany przez Wspólnotę Jednego Ducha „Wieczór Chwały”. To wydarzenie kulturalne, które od pięciu lat gromadzi co miesiąc ponad 400 osób w sali parafii przy kościele św. Józefa.
„Wieczór Chwały” jest radosnym spotkaniem ludzi wiary, którzy przez śpiew, muzykę, katechezę i modlitwę wspólnie wielbią Boga. Tym razem młodzi ludzie zaproponowali, byśmy wyszli do szerszego audytorium. Dlatego impreza odbędzie się w amfiteatrze. Jej hasło brzmi „Mój tata - mój bohater”. Chcemy w ten sposób podziękować zarówno Bogu samemu za Jego ojcostwo, jak również za doświadczenie miłości naszych ziemskich ojców. Będziemy się modlić o silną wiarę dla wzorowych ojców, ale również o uzdrowienie dla tych w nałogach, depresjach czy w chorobie. Będziemy także przyzywać Bożej mocy dla młodych mężczyzn, którzy w niedługiej perspektywie staną się ojcami. Wreszcie nie możemy zapomnieć o ojcach duchowych, czyli o księżach i ich posłudze rodzenia ludzi dla życia wiecznego. Gośćmi wieczoru będą Joszko i Debora Broda z ósemką ich dzieci. Znani są z rodzinnego muzykowania w zespole nazwanym Dzieci z Brodą. Liczę na obecność całych rodzin. Dla każdego przygotowaliśmy drobny upominek po zakończeniu spotkania.
Dlaczego jeszcze warto przyjść 29 czerwca do amfiteatru?
To proste: od tego, jakich mamy ojców, zależy nasze społeczeństwo. To sprawa nas wszystkich. Zatem modląc się w ich intencji, wszyscy na tym zyskamy.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 25/2013
opr. ab/ab