Gdzie kończy się sacrum, a rozpoczyna tandeta?
Tak konserwatywna grupa Amici della Tradizione Cattolica (Przyjaciele Tradycji Katolickiej) nazwała serię zdjęć, którą umieściła na swoim facebookowym profilu. Strona gromadzi autentyczne kadry z całego świata. Warto je przejrzeć, choć zestawienie może zszokować. I zasmucić.
Najkrócej mówiąc: zdjęcia pokazują, jak może wyglądać „radosna twórczość” w celebrowaniu liturgii. Choć słowo „celebracja” jest tu użyte zdecydowanie na wyrost (co będą mogli stwierdzić ci, którzy znajdą w internecie społecznościową zakładkę wspomnianej grupy), ma jednak przewrotny sens. Pokazuje bowiem, jak w pogoni za oryginalnością, źle pojmowaną inkulturacją można się pogubić. I „celebrować” swoje projekcje, zamiast zbawczych misteriów.
Co zatem można znaleźć na wspomnianym profilu Przyjaciół Tradycji Katolickiej? Proszę bardzo: celebrans przebrany za disnejowskiego królika albo z nosem klowna (Msza z udziałem dzieci?), ornat z emblematem Supermena, pies w liturgicznej pelerynce asystujący celebransowi, świecznik siedmioramienny na ołtarzu zamiast krzyża, dziewczynka czytająca Pismo Święte w przebraniu czarownicy z Harry'ego Pottera, zamiast kielicha szklane kieliszki „szampanówki”, tęczowe ornaty, ksiądz w przebraniu Myszki Miki czy w pełnym umundurowaniu harleyowca (ze stułą przewieszoną przez ramiona), wierni, którzy sami biorą sobie Hostie z ołtarza, ołtarz na kartonie (w tle port), młodzi podnoszący razem z księdzem kielich z Krwią Chrystusa. A na „deser” grill za kościelnym ławkami, impreza taneczna po Mszy św. (w bocznej nawie oczywiście) czy... pieczone prosię nad paleniskiem rozstawionym w kruchcie świątyni itp.
Na szczęście to nie są zdjęcia Polski. Ale świat pędzi naprzód, a jak nam podpowiadają współcześni „wielbiciele” papieża, Kościół w Polsce nie może zostać z tyłu. Forpoczty już są w postaci gromadzenia (i święcenia) w kościele zwierzątek w dniu wspomnienia św. Franciszka z Asyżu czy wyczynów twórców „kabarecików”, organizowanych podczas homilii, głoszonych w trakcie tzw. Mszy dla dzieci.
Skąd się biorą takie pomysły? To pierwsze pytanie, które narzuca się po obejrzeniu wspomnianych zdjęć. Nie podejrzewam złej woli. Raczej brak refleksji powodowany zanikiem poczucia sacrum - zarówno u duchownych, jak i wiernych świeckich, niefrasobliwość i ignorancję w kwestii znajomości podstawowych dokumentów liturgicznych. Wszystko zapewne robione jest w dobrej wierze, z pragnieniem przybliżenia wiernym Bożych tajemnic, przemówienia do nich za pomocą bliskiego im języka, obrazów wziętych wprost z codzienności. Ale to nie wszystko. Sięganie po „fajerwerki” wymuszają niekiedy sami chrześcijanie skażeni mentalnością świata, który w agresywny sposób narzuca swoją retorykę, sposób myślenia. Wedle tych kryteriów warte uwagi jest jedynie to, co zabawne, błyskotliwe, co wpisuje się w konwencję kulturową, zostało pozbawione zbędnej ornamentyki, nacechowane emocjonalnie, wnoszące dobre samopoczucie, nietargające zanadto sumienia. Reszta jest nudna i niezrozumiała! Być może tu należy szukać źródeł niefrasobliwości duszpasterzy próbujących nadrabiać „zaległości”. Z różnym skutkiem.
Często pojawia się tłumaczenie, że przecież Jezus także mówił, używając obrazów wziętych z życia (winnica, uczta, zwyczajne ludzkie sprawy, troski, scenki rodzajowe przedstawiające dylematy wdowy, sędziego, faryzeusza, apostołów itp.). Dlaczego Go nie naśladować? Chrystus sprawował Eucharystię w Wieczerniku, przy normalnym stole (podobnie błogosławił i łamał chleb wieczorem z uczniami idącymi do Emaus). Pierwsi chrześcijanie celebrowali Msze św. w domach, później na grobach męczenników, w katakumbach rzymskich. Na początku nie było kościołów. Dalej: kwestia inkulturacji, którą postulował Sobór Watykański II - przecież w liturgię ludów Afryki czy Amazonii wpleciony jest taniec, nagość i nikt nie widzi w tym problemu.
Zgoda. Pytanie jest następujące: o jakie naśladowanie chodzi? Gdzie jest granica, której nie powinno się przekraczać, ponieważ poza nią lokuje się śmieszność? Czy aby w wielu wspomnianych przypadkach nie została ona przekroczona? Gdzie kończy się sacrum, a zaczyna tandeta?...
Wydaje się, że zastrzeżenie przestrzeni sacrum i roztropne chronienie jej przed sprowadzeniem do poziomu świata wróżek, wodników i postaci z The Walt Disney Company jest obroną przed czymś, co dziś pcha się do nas drzwiami i oknami: mentalnością świata, wedle której życie ma być „fun”. Próbuje ona wypierać wszystko, co jest z krzyża Jezusa Chrystusa. Ukazać Boga jako tego, który jest „primus inter pares” (pierwszym spośród równych) - ale skoro wszyscy jesteśmy bogami dla samych siebie... - czemu nie? Ma pomóc fajnie przeżyć życie, zapewnić rozrywkę, święty spokój i być gwarantem pakietu ubezpieczeniowego na wieczność. Zainfekowani tendencjami, które widzimy wokół, ulegamy pokusie podlizywania się współczesnej kulturze. A ona podpowiada, że aby sprzedać towar (a za taki już dawno uważa się w świecie komercji religię - vide: Boże Narodzenie, Pierwsze Komunie itd.), trzeba go najpierw odpowiednio zareklamować, wejść w komercyjny klucz, ukazać atrakcyjność idei, wartości w sposób, jaki jest aktualnie akceptowalny.
Tylko że trendy się zmieniają. Świat sobie z tym poradzi - Kościół uwikłany w nie, lekkomyślnie zaprzęgający Myszkę Miki, wróżki z zekranizowanych przygód Harry'ego Pottera itd. do promocji Ewangelii, pozostanie skompromitowany, sam ze swoją śmiesznością...
Szacunek wobec tradycji liturgicznej, bronienie przed nadużyciami, troska o jej piękno, ład są wyrazem wiary, że Bóg przynależy do innego porządku. Syn Boży stał się człowiekiem, Emmanuelem - Bogiem z nami, Bratem. Ale jednak jest Kimś, kto stoi ponad nami. Jest przyznaniem racji twierdzeniu, że mentalność Kościoła, stwórczy porządek nie pokrywa się z mentalnością tego świata - a często wręcz znajduje się w opozycji do niej. Nie możemy o tym zapominać, ponieważ zagubimy coś niezmierne cennego. Pozbawimy się tożsamości.
Opowiadał mi ktoś o zwyczajach, jakie zapamiętał z domu rodzinnego. W sobotni wieczór ojciec zbierał buty wszystkich domowników i z wielką pieczołowitością je czyścił. Bo następnego dnia była niedziela. I domownicy szli do kościoła. A na Mszy trzeba wyglądać najlepiej! Bo to Dzień Pański! Po dziś dzień wyrażenie „ubranie kościelne” jest synonimem stroju najlepszego, odświętnego, trzymanego na specjalne okazje. Pośrednio już sama nazwa mówi o wyjątkowości spotkania, jakie dokonuje się podczas Eucharystii.
Jeżeli ktoś z Państwa jest dociekliwy, zapyta: no dobrze, ale przecież nie chodzi o fasadę, strój, ale raczej o zrozumienie, czym jest liturgia, co wynika z uczestnictwa w niej? Czy dym kadzidła, złocenia, dostojeństwo rytuału, bogactwo sformułowań i treści, skrupulatność w wypełnianiu wskazań liturgistów - przy pasywnej postawie uczestników, ich „uodpornieniu się” na przychodzącego Boga, zazdrosnym trzymaniu swojego życia dla siebie - są w stanie przemienić człowieka? Do teatru też zakładamy odświętny strój. I wyjście na spektakl także jest swego rodzaju świętem. A jednak o co innego tu chodzi.
Oczywiście, nie strój jest najważniejszy - choć on też coś ważnego komunikuje. Przygotowuje do doświadczenia sacrum. Jest też znakiem szacunku wobec zgromadzonej na modlitwie wspólnoty. Podobnie ceremoniał, tradycja, przygotowanie uczestników do aktywnego w niej udziału, stopień zrozumienia słów, gestów, jakość sposobu proklamowania słowa Bożego. Ważne jest, aby przeżywać liturgię w taki sposób, by dostrzec przez znaki przychodzącego Boga - znaleźć się przez ich pośrednictwo w centrum misteriów zbawczych. Liturgia jest niezwykle spójna. Zawiera w sobie głęboką logikę, wewnętrzny ład. Zachwianie go, lekkomyślne pomieszanie porządków zawsze będzie prowadziło do nieporozumień.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 33/2013
opr. ab/ab