Jałmużna to nie tylko datek. Równie dobrze może nią być zwyczajna ludzka dobroć, życzliwość, szacunek, wreszcie słowo otuchy albo modlitwa, a na to stać każdego.
Jałmużna to nie tylko datek. Równie dobrze może nią być zwyczajna ludzka dobroć, życzliwość, szacunek, wreszcie słowo otuchy albo modlitwa, a na to stać każdego - nie tylko zamożnego. I tej prawdy się trzymam! - przekonuje jedna z kobiet, dodając, że walka o bycie lepszym człowiekiem nie może trwać jedynie 40 dni, by po świętach żyć tak, jakby Boga nie było... Wielkopostne praktyki, aby wydały owoc, powinny obejmować całe życie.
Okres Wielkiego Postu służy tzw. dobrym postanowieniom. Ich gama - co potwierdzają rozmowy z ludźmi, którzy wezwanie do 40-dniowej ascezy potraktowali serio - jest bardzo różnorodna: od zarzucenia na czas postu alkoholu i papierosów, przez rezygnację ze słodyczy, środowo-piątkową wstrzemięźliwość mięsną, po szlaban na telewizor bądź internet. Cel? Walka o wytrwanie w dobru ma uczyć nas panowania nad pożądaniami ducha i ciała, a tym samym umiejętności rezygnacji z tego, bez czego w codzienności trudno nam się obejść. - Jak ktoś to ładnie ujął: post, aby mieć sens, musi zaboleć! Umartwienia o tyle warte są podjęcia, o ile zmieniają nas na lepsze, prowadząc do nawrócenia - tłumaczy pani Katarzyna - z zawodu ekspedientka, z powołania - Boże dziecko, jak z dumą siebie określa. - Człowiek wierzący musi wiedzieć, dokąd zmierza. Upadki są wpisane w nasze życie. Grunt to umieć uczyć się na błędach i powstawać. Słabość uczy pokory. Myślenie o sobie, że jest się idealnym i panuje nad własnymi słabościami, zaprasza do serce pychę - pierwszy grzech główny - akcentuje.
Pytana o narzędzia w walce o nabywanie świętości na co dzień, kobieta bez wahania wskazuje zalecane przez Kościół trzy wielkopostne praktyki: modlitwę, post i jałmużnę.
Czym jest modlitwa? - To oczywiste - reaguje zdziwieniem na pytanie pani Genowefa, w przeszłości księgowa, dziś emerytka. - Mama zawsze nam powtarzała: „Bez Boga ani do proga”. Chodzenie do kościoła to był nasz święty obowiązek, podobnie jak życie w myśl przykazań. No a modlitwa - wraca do pytania - to przepraszanie Boga za grzechy i prośby, jakie się do Niego kieruje, ale przede wszystkim podziękowania. Człowiek wiary nie boi się chorób ani śmierci, bo wie, że po drugiej stronie czeka na niego miłosierny Ojciec - podkreśla.
- Czy o modlitwie można mówić w kategorii „świętego obowiązku”? - zastanawia się pani Katarzyna. - Jest raczej obowiązkiem wynikającym z miłości - sugeruje. - Każda matka chce jak najlepiej dla swoich dzieci. Poucza je, strofuje, gdy zajdzie taka potrzeba, ale też nigdy ich nie opuszcza i zawsze się o nie troszczy. Moją wspomożycielką na drodze wiary jest Matka Boża. Ks. Jan Twardowski tak ładnie pisał o tym, że kto modli się na różańcu, to jakby ściskał samą Maryję za rękę. Ja modlę się nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że chcę! Bez modlitwy, codziennego powierzania Panu Bogu trosk i radości, nie umiałabym dożyć jutra. Modlitwa wreszcie pozwala mi stawać się lepszym człowiekiem. Gdyby nie świadomość, że w dzień sądu przyjdzie mi zdać egzamin z życia, nie miałabym motywacji do walki z grzechem - sygnalizuje.
Justyna dawniej aktywnie działała w duszpasterstwie akademickim. Obecnie z racji obowiązków wynikających z opieki nad dwójką małych dzieci nie ma czasu - jak tłumaczy - na pogłębioną formację. Stara się jednak nie zaniedbywać duchowej łączności z Bogiem. - Nieraz usnę z różańcem w ręce albo nie obejrzę się, jak minie „godzina miłosierdzia”, kiedy to powinnam odmówić koronkę. Do westchnienia „Jezu, ufam Tobie!” mobilizuje mnie jednak obraz z wizerunkiem Zmartwychwstałego wiszący na ścianie. Wierzę, że jest On moim przyjacielem i towarzyszy mi na każdym kroku - jak w opowieści o Jezusie i cierpiącym człowieku - porównuje. - Szedł z Chrystusem, czego dowodem był ślad czterech stóp na piasku. Kiedy dopadł go wielki smutek, zauważył, że idzie sam... Wtedy zwrócił się do Jezusa z wyrzutem, że go opuścił, na co z kolei Chrystus odpowiedział, że ten nie dostrzega Jego towarzyszenia, ponieważ w czasie wielkiego cierpienia On niesie go w swoich ramionach. Piękna metafora życia - podkreśla, powołując się na wezwanie św. Pawła, że trzeba się modlić zawsze, i nie ustawać! - Chodzi o nieustanny zwrot serca ku Bogu, jednak nie dla ludzkiego oka - żeby inni widzieli i podziwiali, ale z wewnętrznej potrzeby. Zamkniętą izdebką, o której mówi Pismo Święte, jest w moim odczuciu ludzkie serce - sugeruje z uwagą, że zasada „nie dla ludzkiego oka, ale Boga” odnosi się też do postu.
- Post, czyli umartwianie się! Walczę ze słabością, głodem, jednak nie z egoistycznych pobudek, aby na przykład odchudzić się przed wiosną, tylko po to, by przekonać siebie, że panuję nad instynktami - Justyna podaje przykład swojej mamy, która od czasu pielgrzymki do Medjugorie pości o chlebie i wodzie w każdą środę oraz piątek, i to nie tylko w czasie Wielkiego Postu, ale w ciągu całego roku. - Mama przekonuje mnie, że z Bożą pomocą wszystko jest możliwe. Bądź co bądź są grzechy, które „wypędza” się tylko postem i modlitwą - powołuje się na cytat z Ewangelii według św. Mateusza.
- Na początku jest ciężko - odpowiadając na pytanie o umiejętność zachowania postnych praktyk, pani Katarzyna odwołuje się do swojego życia. Człowiek tłumaczy sobie, że skoro na co dzień nie grzeszy obżarstwem, wezwanie do wstrzemięźliwości go nie dotyczy. - Kiedy jednak minie etap pokus i podenerwowania, czuje spokój. Poczucie szczęścia wiąże się z tym, że pokonał słabość. A kto nie lubi zwyciężać?
- Post, moje dziecko, to był w czasie wojny, kiedy zachcianką stawał się surowy ziemniak lub marchewka. Co wy wiecie dziś o poście? - irytuje się pani Genowefa. - Choć, tak po prawdzie, to i w obecnych czasach nie brakuje ludzi, którzy poszczą z konieczności - dodaje. - Mało to biednych cierpi głód? Człowiek kupuje, a jak nie zje - wyrzuca. Nie pomyśli, że nieraz może lepiej mniej włożyć do koszyka, a pieniądze, jakie zaoszczędzi się na zakupach, przeznaczyć na potrzebujących...
I tym sposobem wskazuje na „ostatnią” z tzw. wielkopostnych praktyk - jałmużnę.
- Matka, która kocha dzieci, odejmie sobie od ust, byle niczego im nie brakowało - rozważania na temat daru dzielenia się tym, co posiadamy, pani Katarzyna zaczyna od przykładu. - Moi synowie w czasie Wielkiego Postu rezygnują ze słodyczy. Zważywszy, jakimi są łasuchami, to dobre postanowienie - tłumaczy. - Namawiam ich więc, by pieniądze, jakie zazwyczaj wydają na łakocie, wrzucali do skarbonki. Przed samymi świętami robimy z nich „prezent”, przelewając określoną kwotę na rzecz potrzebujących dzieci, których dane widnieją na stronach internetowych Caritas oraz różnego typu fundacji. Chłopcy sami decydują, kogo chcą wesprzeć - podsumowuje.
- Jałmużna musi zaboleć! Ma sens nie wtedy, kiedy odmawiam sobie kupna określonej rzeczy, by zaoszczędzonymi w ten sposób pieniędzmi podzielić się z innymi. Nie boleję nad stratą, tylko cieszę się, że mogę sprawić komuś radość - wyjaśnia Justyna.
Na inną formę „daru z siebie” wskazuje pani Genowefa. - Czym może podzielić się z bliźnim biedna emerytka? - pyta. - Na szczęście ksiądz podpowiedział w kazaniu, że jałmużna to nie tylko datek! Równie dobrze może nią być zwyczajna ludzka dobroć, życzliwość, szacunek, wreszcie słowo otuchy albo modlitwa, a na to stać każdego - nie tylko zamożnego. I tej prawdy się trzymam - potwierdza, dodając, że walka o bycie lepszym człowiekiem nie może trwać jedynie 40 dni, by po świętach żyć tak, jakby Boga nie było... Wielkopostne praktyki, aby wydały owoc, powinny obejmować całe życie - puentuje.
WA
Świadectwo
Mój mąż był alkoholikiem. Przestrogą przed odejściem od niego i rozpoczęciem życia na własną rękę były dla mnie słowa przysięgi małżeńskiej. Konkretnie: lęk przed karą za jej złamanie. W walce z nałogiem męża nie pomagały ani prośby, ani groźby. Nie awanturował się, a w okresach trzeźwości starał się nawet być dobrym ojcem. Jednak alkohol zniszczył go jako człowieka. „Jeśli taka Twoja wola, Boże, ja się z nią godzę” - modliłam się podczas bezsennych nocy, czekając na jego powrót. Nie liczyłam, że wróci trzeźwy. Prosiłam jedynie, by nie umarł bez pojednania z rodziną i Bogiem. Nie rozumiałam, ale zawierzałam ten codzienny krzyż pomna słów Pisma Świętego, że Boże myśli i drogi górują nad naszymi...
Przed śmiercią mąż zachorował i ponad rok był przykuty do łóżka, a ja przy nim czuwałam. Odszedł pogodzony z Bogiem. Żałował! Wierzę, że zrozumiał też, jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby wybrał inną drogę. Kiedy już wydawało się, że nastanie spokój, okazało się, że syn oddziedziczył po ojcu skłonności do pijatyki. Jako najbliższa mu osoba - matka miałam więc nowy „powód” do modlitwy. Dziś wierzę, że modlitwa matki przebija niebiosa. Mój syn od 10 lat nie wziął do ust alkoholu. Jestem szczęśliwa, bo mam namacalny dowód, jak wielka jest łaska Boża. Cierpliwa modlitwa i post wzruszają serce Boga. I jeszcze jałmużna. Nie mam wiele, wiem jednak, że kto dzieli się groszem, tym, co ma, temu Bóg odpłaca stokrotnie. Jemu chwała!
WDZIĘCZNA CZYTELNICZKA
Echo Katolickie 11/2014
opr. ab/ab