Spoglądając na krzyż

Historia walki o milenijny krzyż

ML

Spoglądając na krzyż

Tysiąclecie chrztu Polski Walerian Banaszczuk z Dubicy Górnej postanowił uczcić metalowym krzyżem postawionym na własnej posesji, przed oknem rodzinnego domu. Na poprzecznej belce, obok Pasyjki, zamieścił znamienne cyfry: 966-1966, wyróżnione złotym kolorem.

Spoglądając na krzyż

Milenijny krzyż stanowił dla mojego taty zarazem wypełnienie ostatniej woli jego ojca - Ignacego, który zmarł w 1965 r., i matki Pauliny, wówczas 80-letniej staruszki - przyznaje Urszula Anna Banaszczuk. - Nie można było tej daty na krzyżu pominąć - mówi stanowczo, podkreślając, że ojciec zawsze stawiał znak równości między poczuciem patriotyzmu i przynależności do Kościoła.

Wueską na Jasną Górę

- Rok 1966 pamiętam bardzo dobrze. Był dla mnie wyjątkowy, ponieważ właśnie wtedy przyjęłam I Komunię św. - mówi pani Urszula. Część wydarzeń związanych z krzyżem zatarł czas, wielu nie była świadoma ze względu na swój wiek. Niektóre odkryła po latach, przeglądając pieczołowicie przechowywane przez mamę dokumenty.

- Aby móc uczestniczyć w centralnych uroczystościach milenijnych 3 maja 1966 r. na Jasnej Górze, mój ojciec - pracujący wówczas jako naczelnik na poczcie w Rossoszu - zakupił motocykl WSK. Do Częstochowy wybrał się ze swoim bratem Stanisławem. Podróż była uciążliwa ze względu na wzmożone kontrole milicji - relacjonuje pani Urszula, dodając, że po szczęśliwym powrocie opowieściom nie było końca. - Słuchaliśmy ich z zapartym tchem, ponieważ ani w prasie, ani w radiu nie było o tych uroczystościach żadnej wzmianki. Tata na kartce rysował, jak wyglądała dekoracja ołtarza na Wałach Jasnogórskich. Dzięki temu mogliśmy sobie wyobrazić wielki biały krzyż z literą M oznaczającą Matkę Bożą, a zarazem nawiązującą do milenium, jak też fotel przeznaczony dla Ojca Świętego Pawła VI, którego władze komunistyczne nie wpuściły do Polski. Głównym celebransem był prymas Polski kard. Stefan Wyszyński - wspomina U. Banaszczuk.

Pewnej jesiennej nocy

Krzyż przed domem Barbary i Waleriana Banaszczuków stanął 1 października, nocą. Metalowy krucyfiks zrobił spowinowacony z rodziną Szczepan Mazurek. Wtajemniczeni w tę sprawę byli również bracia W. Banaszczuka.

Także nocą odbyło się poświęcenie krzyża. - Wiąże się z tym dość zabawne wydarzenie. Otóż proboszcz zadanie to zlecił prefektowi, który w parafii Wisznice był dopiero od kilku dni. Przyjechał motocyklem już po zmierzchu, w cywilnym ubraniu i zatrzymał się przy grupce kobiet, żeby zapytać o drogę. Gdy zagadnął o nowo postawiony krzyż, został zakrzyczany, nazwany „chuligantem”, któremu krzyż przeszkadza. Musiał się gęsto tłumaczyć; dopiero, gdy wyjaśnił, kim jest i dlaczego pyta, wskazano mu drogę do naszego domu - wspomina pani Urszula.

Pobudowany bezprawnie

Wkrótce rozpoczęły się represje. - Wydział budownictwa prezydium Powiatowej Rady Narodowej we Włodawie najpierw ustnie, potem decyzją pisemną nakazywał usunięcie krzyża. Ojciec wysłał więc podanie o pozwolenie na tę „inwestycję”. Otrzymał odpowiedź odmowną, datowaną na 31 grudnia 1966 r., stwierdzającą w uzasadnieniu, że „fakt zbudowania figury zaistniał” - mówi pani Urszula. - Czytamy w nim: „jednocześnie nadmienia się, że wszczęto przeciwko Ob. postępowanie w celu przymuszenia, które będzie prowadzone aż do skutku”. Od tej odpowiedzi ojciec odwołał się do wojewódzkiego wydziału budownictwa. Odpowiedzi nie było - wyjaśnia. Powiatowy wydział budownictwa przesłał za to „Tytuł egzekucyjny” z terminem usunięcia krzyża wyznaczonym na 15 kwietnia 1967 r. oraz terminem uiszczenia grzywny za „niewykonanie przez Obywatela rozebrania krzyża” - w wysokości 1,5 tys. zł.

- Tata ponownie odwołał się do wydziału, który potwierdził zaskarżoną decyzję, ponieważ krzyż został bezprawnie pobudowany i „nie figuruje w planach obiektów sakralnych zgłoszonych przez Kurię Biskupią do realizacji w l. 1965-66. Decyzja jest ostateczna” - cytuje pani Urszula.

Wiara — najcenniejszy skarb

W. Banaszczuk nie dawał za wygraną. Zgodnie z sugestią kurii diecezjalnej w Siedlcach poprosił proboszcza parafii Wisznice, aby wystąpił o zgodę do prezydium Powiatowej Rady Narodowej. Kiedy i ta prośba została odrzucona, a decyzja „utrzymana w mocy”, pozostała jeszcze jedna instancja: ministerstwo sprawiedliwości.

- W piśmie datowanym na 7 kwietnia 1967 r. ojciec opisał historię starania się o pozwolenie i w bardzo ludzki, emocjonalny, a zarazem grzeczny sposób ukazał krzywdę przeciętnego obywatela PRL - mówi córka Waleriana Banaszczuka, odnosząc się do treści dokumentu. „Gdy się dowiedziałem, że rzeczywiście potrzebna jest zgoda wydziału budownictwa, złożyłem podanie do P.P.R.N. wydz. budownictwa we Włodawie z prośbą o wydanie mi takiego pozwolenia, które zalegalizowałoby to moje nieopatrzne postąpienie. Do tej pory pozwolenia takiego nie otrzymałem, doręczono mi natomiast „decyzje” nakazujące usunięcie krzyża. Jeżeli postawienie krzyża jest przekroczeniem przepisów budowlanych, to na pewno w tak minimalnym stopniu, iż wydanie pozwolenia nie powinno nastręczać trudu” - pisze W. Banaszczuk, dodając: „Co do kary 1500 zł - „celem przymuszenia” nałożonego przez P.P.R.N. Włodawa to w tym wypadku nie spełni ona swego zadania wychowawczego, gdyż dotyczy wiary, a przecież trudno kogoś karać za to, że jest wierzący. Krzyż wyraża istotny sens naszej wiary, a więc usunięcie jego byłoby równoznaczne z wtargnięciem do wnętrza religijnych uczuć katolika po jego najcenniejszy skarb” - uzasadniał odważnie mieszkaniec Dubicy.

Uznany za winnego

Ministerstwo przekazało ponownie sprawę organom powiatowym. Jednocześnie, ze względu na to, że „obywatel nie podporządkował się decyzji władz”, wydano nakaz sądowy. Czytamy w nim: „...po rozpoznaniu w trybie natychmiastowym sprawy Waleriana Banaszczuka (...) syna Ignacego i Pauliny z Bujników, oskarżonego o to, że dnia 1 października 1966 r. w Dubicy Górnej, powiatu włodawskiego wykonał figurę metalową bez wymaganego zezwolenia. Sąd przyjął dowody oskarżenia za wystarczające i nie budzące wątpliwości, przeto (...) postanowił uznać Waleriana Banaszczuka za winnego zarzucanego mu jego czynu, przewidzianego w art. 80 ust. 1 Prawa Budowlanego skazać go na 600 zł grzywny z zamianą w razie nieuiszczenia na 14 dni aresztu zastępczego”.

Wśród licznych dokumentów, które dowodzą ogromnej determinacji W. Banaszczuka, zachowała się również odpowiedź na jego list do Polskiego Radia, skierowany do programu, który miał służyć obywatelom i bronić jego praw „Fala 56”. Kierownik redakcji radził „jak najszybciej usunąć krzyż, by nie narazić się na kolejne grzywny. Przedmioty kultu możecie w dowolnej ilości przechowywać wewnątrz mieszkania”.

Znak wpisany w życie

- Na tym sprawa została zamknięta. Rodzice zapłacili grzywnę, pomniejszoną po kolejnym odwołaniu, ale krzyża nie usunęli. W latach 70 jakiś gorliwy milicjant zaatakował moją mamę, co to za figura stoi w ogródku. Kiedy dowiedział się, że za to „przestępstwo” kara już była, dał spokój - opowiada U. Banaszczuk. Wspominając znamienne dla rodziny lata 1966 i 1977, dodaje: - Jako dzieci bardzo przeżywaliśmy te wydarzenia. Batalia o krzyż toczyła się przecież nie tylko „na papierze”. Trudno dzisiaj, po latach, opisać niepokój w domu, lęk taty o rodzinę, płacz mamy, nasze emocje. Przestrzegana przez rodziców, wiedziałam, że nie mogę z nikim rozmawiać na temat krzyża - mówi, dodając: - Naszym dziecięcym protestem było wówczas ciągłe strojenie go wiankami z polnych kwiatów. Ta tradycja pozostała w rodzinie do dzisiaj.

- Dowiedziałam się również, że ojciec bronił krzyża już wcześniej, podczas służby wojskowej, która odbywał na początku lat 50 XX w. Kiedy pewnego razu wraz z kolegami wrócił na wypoczynek, znaleźli krzyż położony na rurze od ogrzewania. Powiesili krzyż na dawnym miejscu. Tato został za to przeniesiony do innej jednostki.

Nie ma już starego, drewnianego domu, przy którym - w odległości 1 m - W. Banaszczuk postawił milenijny krzyż. Ten sam krzyż po 50 latach niezmiennie pozostaje znakiem walki o możliwość przyznania się do swojej wiary. Tę wiarę W. i B. Banaszczuk przekazali siedmiorgu swoich dzieci. W styczniu tego roku obchodzili jubileusz 60 lat małżeństwa.

Po dziś dzień w rodzinie przechowywany jest wykonany z gipsu, pomalowany złotą farbą obraz Matki Bożej Częstochowskiej, przywieziony przez głowę rodziny z tej niezwykłej pielgrzymki, jaką odbył w 1966 r.

ML
Echo Katolickie 12/2016


opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama