Kibic, w którego życiu były przemoc i alkohol, nawrócił się, gdy usłyszał w kościele: „Dobrze, że jesteś”. Bóg zamienił chuligana w swojego ucznia.
Uwierzył nadziei, którą dał mu Bóg, choć wszystko w jego życiu wskazywało, że nadziei nie ma. Z dzieciństwa pamięta pijanego ojca i matkę oraz doskwierającą samotność. Potem lejący się strumieniami alkohol, przemoc, agresję... Życie Bogdana „Kryzysa” Krzaka odmieniły trzy słowa: „Dobrze, że jesteś”. Bóg zamienił chuligana w swojego ucznia, bo przecież dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych.
Dzieciństwo to dla „Kryzysa” synonim lęku i strachu. Gdy miał trzy lata, przeżył rozwód rodziców. On został z matką, starszy brat trafił do ojca. Nowy partner matki wielokrotnie stosował przemoc wobec rodziny. Znęcał się psychicznie i fizycznie. Alkohol był na porządku dziennym. - Miałem osiem albo dziewięć lat, jak moja mama wróciła z ojczymem z jakiejś imprezy. Zaczęli się awanturować, nawet kredens poszedł w ruch. W takich momentach wyskakiwałem przez okno. Mieszkaliśmy na parterze. Biegłem półtora kilometra do szwagra mojego ojczyma. To był duży facet, ćwiczył judo. Ojczym się go bał. Krzyczałem: „Ratuj!”, a on przychodził i na chwilę się uspokajało - wspomina B. Krzak. W nowym związku jego mamy pojawiały się dzieci. Młodszy brat, siostry... Mały Bogdan wcześnie musiał przejąć obowiązki dorosłych. - Moje dzieciństwo? Jedno wielkie pilnowanie rodzeństwa. Mama dużo pracowała, a na mojej głowie pozostawał cały dom - opowiada. - W tamtym czasie postrzegałem Boga jako kogoś, kto się złości i tę złość - podobnie jak dorośli mężczyźni w moim życiu - przelewa na swoje dzieci. Wkurza się za zło, za grzechy, ale obrywa się dzieciom.
Coraz częściej nastoletniemu Bogdanowi doskwierały samotność i brak miłości. - Rówieśnicy grali w piłkę, włóczyli się, a ja przesiadywałem przy piaskownicy, pilnując dzieciaków. Byłem uwiązany jak pies - podkreśla. Pewnego dnia kumpel zabrał go do salonu gier. - Przychodzili tam regularnie chłopcy ze stadionu. Zafascynowali mnie, bo trzymali się razem, a ja szukałem wspólnoty. Miałem potrzebę jakiejkolwiek przynależności. Przede wszystkim bycia wśród osób, które będą wiedzieć, co przeżywam, nawet, jak nie będę o tym mówić. Bo nie mówiliśmy o swoich trudnościach, choć odczuwaliśmy biedę emocjonalną, biedę z powodu bycia niekochanym. To nas łączyło - tłumaczy B. Krzak. Pewnego dnia w salonie gier zaczepił go jeden z kiboli. - Usłyszałem: „Daj kasę”. Nie miałem nic, a ponieważ wstydziłem się tego, odpowiedziałem mu ostro: „Sp…przaj”, na co usłyszałem: „Poczekaj, pogadamy przed salonem”. Wiedziałem, że zaraz zawoła kumpli. Nie myliłem się. Otoczyła mnie grupka. Byłem wystraszony, ale hardy i postawiłem się im. O dziwo to sprawiło, że zostałem przez nich zaakceptowany. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Zacząłem jeździć na mecze. BKS STAL Bielsko Biała to był nasz klub. Ta grupa bardzo mi odpowiadała, bo była zbuntowana przeciwko dorosłym i systemowi - przyznaje „Kryzys”.
Szybko przestał być grzecznym dzieckiem. Zaczął palić, pić, urywać się na imprezy. Czas po lekcjach spędzał z kumplami. Na ulicy. - Do szkoły miałem na 7.20. Z domu wychodziłem przed 7.00. Po szkole chodziłem do salonu gier, gdzie wszyscy się spotykaliśmy. Wieczorem zaczynaliśmy się rozchodzić. Do domu często wracałem o 22.00 - wspomina. Przebywanie w domu, w którym gościły przemoc i alkohol, jak przyznaje Bogdan, było dla niego udręką. - Długo pomagałem mamie w wychowaniu rodzeństwa. Buntowałem się przeciwko temu, więc gdy znalazłem inne środowisko, miałem wytłumaczenie. Oczywiście obrywałem w domu za to, że mnie nie było - mówi B. Krzak.
W tym czasie przylgnęła do niego ksywa „Kryzys”. - Pewnego dnia grałem w piłkę, a ponieważ miałem dziurawe trampki, ktoś rzucił hasło o kryzysie. Nie wiedziałem, jak ukryć biedę. Jak się skutecznie zamaskować - opowiada.
Miał 24 lata, żonę i trójkę dzieci, kiedy przyszedł do niego brat i zaprosił do kościoła na spotkanie wspólnoty „Miasto na Górze”. - Myślałem, że Darek w coś się wpakował, wyprali mu mózg. Wystraszyłem się i postanowiłem mu pomóc. Pomyślałem, że muszę tam pójść, żeby go ratować - przyznaje „Kryzys”.
Na spotkaniu prowadzący wyszedł na środek i powiedział, żeby wszyscy się ze sobą przywitali. - Ktoś podszedł do mnie i powiedział: „Dobrze, że jesteś”. Moja pierwsza myśl była taka: „O co ci, człowieku, chodzi? Jak możesz się cieszyć na mój widok, skoro mnie w ogóle nie znasz?”. Byłem przekonany, że mój brat powiedział im wcześniej, że przyjdę, dlatego wszyscy byli mili. Po spotkaniu pomyślałem, że przyjdę w kolejnym tygodniu, aby zobaczyć, czy będzie tak samo - zdradza B. Krzak. Był wtedy kierowcą w MZK, grafik miał zaplanowany tak, że wiedział, iż w kolejną środę może się pojawić, nic nikomu nie mówiąc. - Poszedłem za tydzień i okazało się, że jest tak samo. Zachwyciło mnie, iż ci ludzie, mimo trudności życiowych, inaczej funkcjonują, są tacy spokojni. Zazdrościłem im. Mnie tego spokoju brakowało, bo ciągle coś musiałem: uciekać, być ojcem, mężem. A kościół stał się takim miejscem, gdzie siadałem i przez półtorej godziny nic nie musiałem - stwierdza. W pewnym momencie zakiełkowała w nim myśl, że chciałby żyć tak jak oni. - Nie chciałem już okłamywać wszystkich wokół i uciekać przed samym sobą. „Co mam robić?” - spytałem brata. „Oddaj życie Jezusowi”.
„Kryzys” przyznaje, że jest słabym człowiekiem, bo potrzebował dużej ilości cudów. - Parę miesięcy po oddaniu życia Jezusowi przestałem palić. Pan Bóg zabrał mi głód nikotynowy. Zrezygnowałem z alkoholu. Bóg zdjął też ze mnie agresję. Przestałem nienawidzić ludzi. Wcześniej, kiedy spotykałem kogoś, np. pijanego na ulicy, rodziła się we mnie agresja. Później, jak mnie ktoś zaczepiał, nie odpowiadałem, tylko mówiłem: „to Pan Bóg sprawił, że jestem łagodny”. Po oddaniu życia Jezusowi uzyskałem pokój, o którym myślałem, widząc ludzi w kościele. Pokój i radość życia. Nadzieja, która wlała się w moje serce, pchała do przodu. Nie tęskniłem za dawnym życiem - przyznaje Bogdan. Bóg nauczył go przebaczenia. Pierwszym mocnym doświadczeniem było przebaczenie ojczymowi. - Po nawróceniu zauważyłem, że nie noszę w sercu urazy. Przekazałem przez rodzinę, że mu odpuszczam. Nigdy się nie spotkaliśmy. Gdy zmarł, powiedziałem nad jego grobem: „Przebaczam ci wszystko” - wyznaje. - Dziś, kiedy widzę, ile żona, moje dzieci, bracia ze wspólnoty mi wybaczają, myślę, że normalnie, po ludzku to jest niemożliwe. Jednocześnie Bóg zachęca mnie do wybaczenia innym ludziom. I to jest najpiękniejsze: miłość poprzez wybaczenie - stwierdza.
Kilka lat temu „Kryzys” zrezygnował z korporacyjnego etatu, by pracować z młodzieżą. Jest wychowawcą i terapeutą w katolickim ośrodku dla uzależnionej młodzieży w Bielsku-Białej. - Gdy patrzę na dzieciaki, nad którymi wszyscy bezradnie rozkładają ręce, wiem, że jest Bóg, który nie zna słowa „niemożliwe” - podkreśla. I jednocześnie przyznaje, że praca z młodzieżą uzależnioną to nie był jego pomysł, tylko droga wytyczona przez Boga. - W swoim życiu stadionowym nie przepadałem za osobami zażywającymi narkotyki. Czułem w sercu, że Bóg pcha mnie do uzależnionych, a ja się przed tym broniłem. Mówiłem: „Panie Boże, ja wszędzie pójdę, na stadion, na ulicę, tylko nie posyłaj mnie do ośrodka uzależnień”. Wiedziałem o istnieniu placówki, ponieważ powstała dzięki wikaremu z mojej parafii. Miałem kumpli, dla których zakładał ośrodek. Niestety nie zdążyli do niego trafić - przyznaje ze smutkiem. Pewnego dnia jeden młody człowiek poprosił Bogdana, żeby go tam zawiózł. - Jak już dotarłem na miejsce, to wszedłem do środka. A jak poznałem tę młodzież, to się w niej zakochałem. I tak zostałem wolontariuszem przez następne dziewięć lat - wspomina. Kiedy usłyszał, że ma dobry kontakt z młodzieżą, postanowił zostać terapeutą. Chcąc walczyć z rynkiem narkotykowym, zaangażował się w profilaktykę uzależnień, którą prowadzi w szkołach, na warsztatach z uczniami i zebraniach z rodzicami. - Rozumiem ból tych młodych ludzi, poczucie beznadziei, bezsilności, braku wpływu na cokolwiek... Zdając sobie sprawę z tego wszystkiego, pokazuję nowy styl życia dzięki trzeźwości. Mówię im, że każda decyzja ponosi za sobą jakieś konsekwencje. Bo mimo iż coś wygląda beznadziejnie, można odkryć w tym nadzieję - podkreśla „Kryzys”.
Jego świadectwo, doświadczenie i umiejętność znalezienia nadziei w sytuacjach zdawałoby się bez wyjścia inspirują do zmiany życia, dając początek drodze do szczęścia i samorealizacji. Historia Bogdana Krzaka pokazuje, że można wyjść mocniejszym nawet z największego kryzysu.
HAH
opr. nc/nc