Wielki Tydzień, Wielkanoc z zamkniętymi kościołami? To nie powinno nam przeszkodzić w chrześcijańskim przeżyciu tego czasu
Przed nami Wielkanoc. Bez barokowych ołtarzy, dymu kadzidła, uroczystej procesji ze złotą monstrancją, organów i dzwonów oznajmiających Zmartwychwstanie. Bez świątecznej rutyny, która każe „zameldować się” na Rezurekcji nawet tym, którym w ciągu roku z Panem Bogiem nie po drodze. Inna niż wszystkie dotąd.
„Wstępujemy dziś do bramy Wielkanocy, rozpoczynamy Wielki Tydzień. Z wyjątkiem czasu prześladowań przeżyjemy najprawdopodobniej najdziwniejsze święta w historii chrześcijaństwa, z pustymi, często zamkniętymi kościołami. Jestem głęboko przekonany, że może to być Wielkanoc bardziej chrześcijańska od jakiejkolwiek innej, którą możemy pamiętać” - mówił kilka dni temu, w homilii na niedzielę Męki Pańskiej, ks. Tomáš Halík. To prawda. Czy tak - paradoksalnie! - będzie, zależy od wielu czynników, przede wszystkim od tego, czy każdy z naszych domów stanie się autentycznym Kościołem, czyli (sięgając po etymologię słowa) „świętym zwołaniem”, do którego zostanie zaproszony najważniejszy Domownik. Jeśli tam mieszka stale - to znakomicie. Ale może to też dawno niewidziany Gość, Obcy, który już wiele razy pukał do drzwi, ale nie było dlań miejsca. Może odkryjemy, że był od zawsze, choć nierozpoznany - niczym Nieznajomy idący z uczniami do Emaus. „Nie wypadało” o Nim mówić w domu - wszak tym mieli się zajmować „wykwalifikowani” świadkowie Zmartwychwstania. Rezurekcja, a wcześniej „koszyczek wielkanocny”, domykały całości i nie było potrzeby, by kontynuować „temat Jezusa z Nazaretu” przy stole.
Dziś jest już pewne: w te święta zabraknie Kościoła - w sensie jego struktury, hierarchii, przestrzeni sakralnej. Co pozostanie? Ile Kościoła przetrwa w nas - choćby w tym stosunkowo niedługim, póki co, czasie narodowej kwarantanny?
A zatem przed nami Wielkanoc - bez barokowych czy klasycystycznych ołtarzy, dymu kadzidła, uroczystej procesji ze złotą monstrancją, organów i dzwonów oznajmiających Zmartwychwstanie. Bez wielkanocnej rutyny, która każe zameldować się na Rezurekcji nawet tym, którym w ciągu roku z Panem Bogiem nie po drodze. Pozostanie modlitwa w domu, rodzinna lektura Ewangelii opowiadająca o Poranku. Stara chrześcijańska legenda mówi, że podczas wielkanocnych czytań pasyjnych pękają skały i otwierają się skarby. Czy to możliwe? Dosłownie - nie wiem. W sensie metaforycznym - tak. Kiedy pęka skała, odsłania się niebo. A spojrzenie w niebo zawsze wyprowadza poza nas: w bezkres istnienia, ukazuje ludzką znikomość w perspektywie kosmosu. W jakimś stopniu kieruje też uwagę ku Temu, który jest poza czasem i przestrzenią. To jeszcze nie wiara, raczej pre-wiara, tęsknota, wewnętrzny zmysł. Nawet jeszcze nie początek. Bardziej zaproszenie do poszukiwań...
Nasz problem polega na tym, że w życiu skupiamy się na patrzeniu w dół. Niebo zostawiamy „na potem”. Wygodne życie, gonitwa za pieniędzmi, zdrowiem i pięknem, ciągłe podnoszenie pułapu materialnych wymagań wobec siebie i innych - to one zaprzątają naszą uwagę. Kiedy nie możemy „doskoczyć” do oczekiwań, zaczynamy szemrać.
W Biblii wielokrotnie mamy z tym do czynienia. Autor Księgi Liczb wspomina o „ludzie szemrzącym” podczas wędrówki Żydów z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej. Szemrze, gdy droga wydaje mu się za długa, zbyt nużąca i niebezpieczna, gdy nie odpowiada mu pustynne menu („zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: «Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny»”), gdy po powrocie z rozpoznania kraju Kanaan zwiadowcy opowiadają o sile mieszkających tam ludzi („Czemu nas Pan przywiódł do tego kraju, jeśli paść mamy od miecza, a nasze żony i dzieci mają się stać łupem nieprzyjaciół? Czyż nie lepiej nam będzie wrócić do Egiptu?”).
Izraelici wędrujący po pustyni nie mieli odwagi, by rzucić w twarz Bogu obelgi, dlatego cała złość koncentrowała się na Mojżeszu. Mówili: „Ty jesteś winny naszej biedy, niepewności, zmęczenia, lęku!”. Ileż razy to słyszał?
Gdy wyszło na jaw nieposłuszeństwo pierwszych rodziców (wcześniej szatan, kusząc ich, oskarżał Boga, że zakazując korzystania z drzewa poznania dobra i zła, chce ich ograniczenia), Adam wyciąga palec w stronę Ewy i mówi: „To ona jest winna! Nie ja!”.
Jak często podobne słowa padały z moich ust? Zawsze ktoś jest winny. Rzadko ja sam...
Jaki sposób na tę toczącą od wieków ludzkość chorobę ma Bóg?
Warto w tym momencie zatrzymać się na biblijnym opisie zesłania na lud węży o palącym jadzie (Lb 21,4-9). Znamy dobrze tę historię: „Zesłał Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła”. Widzowie filmów katastroficznych nie będą mieli problemu z uruchomieniem wyobraźni. Wszędzie węże! Na drodze, pomiędzy kamieniami! W każdej chwili ich jadowite zęby mogą zatopić się w łydce! Czy wpełzną nocą do namiotu, by zadać śmierć? - myśli nie pozwalają zmrużyć oczu ani na sekundę. Paniczny, obsesyjny strach zagarnia umysł i serce! Każe nieustannie wbijać wzrok w ziemię podczas wędrówki. Co robić?!
„Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: «Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu». Sporządził więc Mojżesz węża miedzianego i umieścił go na wysokim palu”.
Jak to, mamy przestać patrzeć pod stopy!? A węże?... - instynkt życia, lęk na to nie pozwoli. Jakże trudna to próba! - myśleli przerażeni ludzie.
Ale Adonai jest uparty. Mówi: - Oderwij oczy od ziemi. Porzuć strach. Spójrz w niebo! JA JESTEM! Ja Cię uzdrowię! Najpierw uleczę twoje struchlałe serce, potem ciało!...
„I rzeczywiście, jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża miedzianego, zostawał przy życiu”(Lb 21,9). Dokonał się cud. Ale aby go uczynić, Bóg potrzebował człowieka - totalnej zmiany myślenia.
Czyż nie o to chodzi w chrześcijaństwie?
„W prawdę o Jezusie Zmartwychwstałym trzeba wejść z naszym intelektem, emocjami, fantazją i chęcią poszukiwań, z otwartym sercem, z naszym pragnieniem rozumienia i z naszym pragnieniem ducha” - mówił ks. Halík. Oderwać wzrok od ziemi. Wskrzeszenie Jezusa nie jest prostą reanimacją, powrotem do tego, co było, ale radykalną przemianą. Drogą do niej była śmierć.
Czy Wielkanoc przeżywana w domach, częstokroć wypełnionych zniecierpliwieniem, ale też pytaniami bez odpowiedzi, bez obecności najbliższych, sprawi, iż zaczniemy spoglądać inaczej na siebie, na świat? Czy pokąsani lękiem, będziemy umieli oderwać wzrok od ziemi, ludzkich zabezpieczeń, które zawiodły i spojrzeć odważnie w niebo? I tam szukać ratunku?
Czy to koniec znanego nam świata i Kościoła? Zawsze będzie już inaczej? - pytania mnożą się nieustannie. I coraz więcej ich. I coraz większy ciężar gatunkowy w sobie niosą.
Pisałem niedawno: strach nie jest w stanie zmienić świata. Budzi demony i paraliżuje. Strach nie jest od Boga. Świat - i nas samych - może zmienić tylko miłość.
Jeśli nie umrze w nas zastraszony, niedowierzający Bogu i goniący za świecidełkami człowiek, nie ma szans na lepszy świat. Wszelkie „reformy”, pacykowanie rutyny i schematów ograniczających myślenie itp. będą tylko przesuwaniem mebli na Titanicu. I tak utonie.
Chodzi o zmianę myślenia, o zrozumienie, że nic nie jest nam dane raz na zawsze - poza obietnicą Boga, że będzie z nami ZAWSZE. I pozostanie wierny swojemu słowu - wierny do końca tak, jak to się dokonało w Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym.
Czy stać nas na ufne spojrzenie w niebo? Porzucenie lęków, koniunkturalizmów? Czy to już nadchodzi „ten” czas, kiedy „wszystko stanie się nowe”? Trudno powiedzieć.
Pierwszy test przed nami.
Echo Katolickie 15/2020
opr. mg/mg