Koniec początkiem życia

Kryzysy, katastrofy, choroby, dramatyczne wydarzenia - to nie koniec świata, ale przełom. Ważne, jak do takich sytuacji podejdziemy i czy dostrzeżemy, co naprawdę jest najważniejsze

Rozmowa z o. Wojciechem Surówką OP, dominikaninem, teologiem, duszpasterzem Wspólnoty Lednica 2000.

Patrząc na to, co dzieje się wokół nas - pandemia, uliczne protesty proaborcyjne, kataklizmy klimatyczne - wielu zastanawia się, czy to już koniec świata?

Rzeczywiście możemy mieć takie odczucie, ale chciałbym zwrócić uwagę, że w biblijnym rozumieniu tzw. znaki końca świata towarzyszą cały czas historii Kościoła. Pamiętamy, że sam Pan Jezus powiedział, że nikt nie zna dnia ani godziny końca świata. Z drugiej strony wyraźnie mówił również o pewnych znakach. Myślę, że można je podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należą znaki dotyczące zjawisk zachodzących w przyrodzie, np. trzęsienia ziemi. Dwie kolejne grupy dotyczą wspólnoty wierzących. Jezus zwraca uwagę na to, że Ewangelia będzie głoszona po całym świecie, ale też, że to w dniach ostatecznych osłabną wiara i miłość, które będą coraz bardziej letnie. Te wszystkie znaki towarzyszą cały czas Kościołowi. Możemy powiedzieć, że już od przyjścia Syna Bożego, od Jego narodzenia w Betlejem, żyjemy w czasach ostatecznych.

Coraz częściej przywoływane są różne objawienia sprzed lat, proroctwa, które mają świadczyć o tym, że żyjemy w czasach ostatecznych...

W ostatnich miesiącach, zapewne w związku z pandemią, wiele osób odczuwa coraz większy niepokój egzystencjalny. Nie ma pewności, w którą stronę rozwinie się sytuacja. Naturalną rzeczą jest, że w takich momentach ludzie szukają jakiegoś stabilnego oparcia. Wydaje się, że objawienia prywatne mogą dawać taką odpowiedź. Warto być ostrożnym i sprawdzać, czy dane proroctwa są uznane przez Kościół. On nigdy nie negował wartości takich objawień czy też proroctw, ale zawsze odczytywał je w kontekście jedynego objawienia, jakie dokonało się w Jezusie Chrystusie. Bardzo pomocnym tekstem, tłumaczącym katolickie podejście do tych spraw, może być „Teologiczny komentarz do III tajemnicy fatimskiej” napisany przez kard. Josepha Ratzingera. Warto zacytować ostatnie słowa z tego tekstu: „Serce otwarte na Boga i oczyszczone przez kontemplację Boga jest silniejsze niż karabiny i oręż wszelkiego rodzaju. Fiat wypowiedziane przez Maryję, to słowo Jej serca, zmieniło bieg dziejów świata, ponieważ Ona wydała na ten świat Zbawiciela - ponieważ dzięki Jej «tak» Bóg mógł się stać człowiekiem w naszym świecie i pozostaje nim na zawsze. Szatan ma moc nad tym światem, widzimy to i nieustannie tego doświadczamy; ma moc, bo nasza wolność pozwala się wciąż odwodzić od Boga. Od kiedy jednak sam Bóg ma ludzkie serce i dzięki temu skierował wolność człowieka ku dobru, ku Bogu, wolność do czynienia zła nie ma już ostatniego słowa”. W takiej perspektywie warto patrzeć na nasze życie w tych trudnych czasach.

W swojej najnowszej książce „Bóg i wieczność” podkreśla Ojciec, że jedyna pewna rzecz, która przytrafi się w naszym życiu, to śmierć. Tymczasem zapominamy o tej niezaprzeczalnej prawdzie. Śmierć kojarzy nam się ze strachem, buntem. Co zrobić, aby spotkać się z nią bez strachu? Jak uczyć się odchodzić z tego świata?

Wydaje się, że uprzywilejowane są dwie strategie: upraszczanie i liturgia. W strategii upraszczania śmierć nie oznacza końca życia na ziemi, ale jest kresem wypełnienia się Bożych obietnic. Jedno z wielkich oszustw szatana polega na wmówieniu nam, że życie się kończy. Jeśli to się mu uda, zaczynamy żyć w perspektywie życia na ziemi. Budujemy większe spichlerze, by pomieścić jak najwięcej dobra. Może to być dobro materiale, ale również duchowe, wykształcenie, rozwój osobisty. Składamy ziarno do ziarna w spichlerzu naszego życia, nie orientując się nawet, że ziarno zaczyna gnić. Pan Jezus wielokrotnie pokazywał inną strategię działania, strategię obumierającego ziarna. Zaakceptowanie końca staje się początkiem życia. Koniec, kres, klęska, obumierające ziarno stają się początkiem życia. Drugą strategią jest liturgia. Od samego początku była ona oczekiwaniem, nie tylko wspominaniem. W liturgii, w przeciwieństwie do prywatnej pobożności czy nawet wielkich spotkań modlitewnych, możemy być pewni obecności Boga. I nie chodzi wcale o to, ilu nas jest, czy kościół jest piękny czy brzydki, ale o wołanie, które powinno napełniać nasze serce. Wołanie z Księgi Apokalipsy: „Przyjdź, Panie Jezu”. Świadome uczestnictwo w liturgii jest jednym ze sposobów przygotowywania się na śmierć.

Pisze Ojciec: „Warto myśleć o swojej śmierci, warto całe życie koncentrować wokół spotkania, jakie po śmierci każdego z nas czeka”. Śmierć dla nas, wierzących, to nie jest koniec życia, tylko przejście do innej rzeczywistości.. Koniec świata też nie jest końcem świata. Jaka zatem zmiana nas czeka?

Zmiana będzie dotyczyła trzech podstawowych wymiarów naszego życia. To będzie inna relacja z Bogiem, z ludźmi i z całym stworzonym światem. Myślę, że najbardziej ta zmiana jest widoczna, kiedy pomyślimy o innych ludziach. Śmierć to nie formatowanie twardego dysku. Wchodzimy w nią, zachowując własną osobowość, i po drugiej stronie spotykamy się z tymi, którzy również żyją w Bogu. Po drugiej stronie będą nasi bliscy, jeśli, oczywiście, również wybrali życie z Bogiem. Natomiast nasze relacje będą już zupełnie inne. Będzie to pełnia tego, co nazywamy miłością. W życiu na ziemi jest ona raczej doświadczeniem, a nie stałym stanem naszego życia. W niebie miłość będzie wszystkim, będzie treścią naszego życia.

Szczególnie teraz, w obliczu pandemii podkreślamy, że życie jest najwyższą wartością. A Ojciec pisze, że dla chrześcijan są wartości wyższe. Co to znaczy?

Najwyższą wartością jest Bóg i nasza wierność Bogu. Właśnie dlatego czasem możemy oddać własne życie. Na tym polega męczeństwo. Wartość, jaką jest wierność Bogu, jest dla mnie wyższa niż wartość własnego życia.

W książce pojawia się także stwierdzenie, że to, iż piekło istnieje, jest dla nas dobrą nowiną. W jakim sensie? Zwraca również Ojciec uwagę, że Kościół nigdy nie ogłosił, że ktoś jest w piekle, że jest potępiony. Skąd więc pewność, że piekło istnieje?

To, że piekło istnieje, jest również dobrą nowiną - brzmi to oczywiście paradoksalnie i niektórych może oburzyć, ale jednak tak jest. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Jego istnienie stanowi dowód na to, że ludzie (i aniołowie) posiadają wolną wolę. Nawet gdyby nie było żadnej wzmianki o piekle w Biblii, to przy założeniu, że człowiek posiada wolną wolę, musielibyśmy przyjąć, iż istnieje możliwość całkowitego odwrócenia się od Boga. Jeśli by tak nie było, nasza wolna wola byłaby ograniczona, a tak naprawdę nie byłaby w pełni wolna. Prędzej czy później dochodzilibyśmy do takiego momentu, że nie dokonywalibyśmy wyboru, ale automatycznie, na zasadzie zaprogramowania trafialibyśmy do nieba.

A co Bożym miłosierdziem? Co z myśleniem, że Pan Bóg jest tak miłosierny, że nikomu nie pozwoli od siebie odejść? To może piekło będzie puste?

Boże miłosierdzie musi trafić na odpowiedź ze strony człowieka i musi to być odpowiedź wolna. Dlatego idea pustego piekła może być przyjęta jedynie na poziomie nadziei, a nie pewności. Możemy mieć nadzieję, że nikt tego strasznego wyboru nie dokona, ale pewności takiej nigdy mieć nie będziemy.

W Credo wyznajemy: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie”. Ale jakiego ciała? Jak będzie ono wyglądać?

Dokładnie nie wiemy. Możemy być pewni, że będzie to nasze ciało, nie ciało kogoś innego lub jakieś zupełnie nowe ciało. Jedynym przykładem, na który możemy spojrzeć, jest ciało Pana Jezusa po zmartwychwstaniu. Jest to niewątpliwie Jego ciało, o czym świadczą rany po gwoździach i włóczni, ale widzimy, że zachowuje się ono zupełnie inaczej niż nasze ciała.

A jak będzie wyglądał Sąd Ostateczny? Kto będzie sądzony?

Sąd Ostateczny czy też powszechny będzie dotyczył całego stworzenia, nie tylko ludzi. Również aniołowie będą sądzeni. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy, że „Kościół rzymski mocno wierzy i stanowczo utrzymuje, że w dniu Sądu wszyscy ludzie staną przed trybunałem Chrystusa w swoich ciałach i zdadzą sprawę ze swoich czynów” (1059). Bóg oddał cały sąd Chrystusowi. To On jest sędzią i tak naprawdę jest to powód do ogromnej nadziei. „Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał?” - pyta apostoł Paweł w Liście do Rzymian. „Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej - zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?”. Sąd jest naszą wielką nadzieją.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 1/2021

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama