Skandale świetnie się sprzedają niezależnie od epoki. Budzą ciekawość gawiedzi, poruszają elity. Ulubionym miejscem łowców skandali jest Kościół. Tylko, że prezentowany przez nich obraz Kościoła jest mocno wypaczony
Skandale świetnie się sprzedają niezależnie od epoki. Budzą ciekawość gawiedzi, poruszają elity, ale też pełnią rolę seansów zbiorowej terapii. Dostarczają adrenaliny, skupiają na sobie uwagę! Problem w tym, że szukając różnego rodzaju „rewelacji”, zazwyczaj nie używamy lustra. Stąd zafałszowany obraz świata.
Ulubionym miejscem aktywności „łowców skandali” jest Kościół. Kościół ma problem. Kościół jest w kryzysie. Skandal goni skandal! Proboszcz odmówił przywileju bycia matką chrzestną uczestniczce proaborcyjnych protestów. Jak mógł! Kolejny ksiądz oskarżony o pedofilię. Wszyscy są tacy sami! Rydzyk, Dziwisz, Jędraszewski - obciach i średniowiecze! Polityka, pieniądze, amoralność! „Gdyby nie księża, pedofilia i polityka, pewnie częściej chodzilibyśmy do Kościoła” - tłumaczy młody człowiek. I wszystko jasne! Świetna wymówka. Gdyby nie oni... Gdyby nie skandale... Oni... Oni... Oni wszystkiemu są winni!
Jak dobrze mieć na kogo zrzucić winę.
Tezy jak refren powracają w publicznej dyskusji. Gdy przychodzi do konkretów, trudniej z uzasadnieniem zarzutów. Pozostają ogólniki, medialne kotwice, powtarzane bezrefleksyjnie slogany. Im ktoś jest dalej od Kościoła, tym ma więcej do powiedzenia. I więcej pomysłów, jaki powinien być, by ludzie doń powrócili.
Ot, postchrześcijanie w praktyce. Niepomni faktu, że nie da się stracić wiary, jeśli się jej od dawna nie posiada.
Nie ma wątpliwości, że pragnienie odnowienia oblicza Kościoła jest ze wszech miar potrzebne. I należy zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy, by tak się stało. Problem w tym, że „reformatorzy” - z taką wyrazistością dostrzegający konieczność zmian w hierarchii, strukturach, doktrynie, nauczaniu moralnym - kryzysy i skandale dostrzegają tylko poza sobą. To zasadniczy błąd. Bo przecież chrześcijańska (postchrześcijańska) zwyczajność przysłowiowych Kowalskich czy Nowaków pełna jest skandali. Problem w tym, że nie myślą oni w taki sposób o swoim życiu.
Podstawowym z nich jest fakt, iż z Ewangelii w codziennym życiu pozostają strzępy. Że identyfikując się z chrześcijaństwem, totalnie nie widzimy potrzeby dawania odpowiedzi na zasadnicze pytania, jakie stawia każdemu z nas Jezus: Czy decydujesz się na krzyż? Czy chcesz go wziąć na swoje ramiona? Czy jesteś gotowy/gotowa tracić swoje życie dla innych?... Traktujemy swoją wiarę jako ubezpieczenie „na wszelki wypadek”, ornament, Kościół zaś - jako biuro usług dla ludności istniejące po to, „żeby było miło”. Skandalem jest chrześcijaństwo bez krzyża, miłości, ofiary. Odarte z tego, co najważniejsze, co stanowi jego istotę.
Skandal jest wtedy, gdy w rodzinie gaśnie przekaz wiary: ojciec i matka, nawet jeśli otrzymali ją od swoich rodziców, zdusili jej płomień, zakopali talent. Gdy wychowują swoje dzieci na pogan. Każąc wynosić się Bogu z codzienności, dziwią się potem, że bez Niego stały się emocjonalnymi potworami, egoistami dostrzegającymi tylko swoje potrzeby. Miotającymi wirtualne i rzeczywiste pioruny, pełnymi gniewu na cały świat, że nie są w stanie wypełnić pustki, którą zafundowali im najbliżsi. Dali wszystko: szerokopasmowy internet, modne ciuchy, gadżety, dostatek - z wyjątkiem miłości, czasu, wiary, nadziei.
Skandalem jest, gdy młody człowiek przygotowujący się do przyjęcia sakramentu bierzmowania rozpoczyna spowiedź od nonszalanckiego stwierdzenia, iż ostatni raz był przy konfesjonale przed Pierwszą Komunią św. Dlaczego nikt go doń nie zaprowadził, kiedy było to jeszcze możliwe - gdy dało się formować jego młode sumienie?
Skandalem jest tkwienie chrześcijan po uszy w toksynach zazdrości, nienawiści, chciwości, mściwości. „Ochrzczona” akceptacja dla kłamstwa, oszustw, kombinowania na lewo i prawo. Przekonanie, że „w polityce nie ma miejsca na moralność i zasady”. Że trzeba się nauczyć rozpychać łokciami, znieczulić sumienie, by cokolwiek osiągnąć! Co tam miłosierdzie! „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie” - mówiła babcia Pawlakowa. „Piekło to inni ludzie” - pisał Sartre, patrząc także na swoich ochrzczonych sąsiadów.
Skandalem jest, gdy chrześcijańscy rodzice z dumą opowiadają, że ich syn czy córka „mieszka z chłopakiem” i niekoniecznie myśli o ślubie. Bo i po co? Przecież się kochają. Gdy córeczka zmienia „partnerów” jak rękawiczki - przy aplauzie mamusi, dumnej, że pociecha ma tak wielkie powodzenie! Gdy norma: „bo wszyscy tak robią, tak żyją” zastępuje Dekalog.
Skandalem jest rozpad co trzeciego małżeństwa w Polsce, w tym wielu zawieranych przed ołtarzem. Kłamstwa wypowiadane „wobec Boga i Kościoła” ustrojone w lukrowane słowa, białą suknię i wyprasowany garnitur. Życie w patchworkowych związkach, bez zasad, z moralnością traktowaną jak plastelina. Tysiące dzieci nieznające swoich prawdziwych ojców, przypadkowo poczętych w pijackim amoku podczas „imprez integracyjnych”.
Skandalem jest wychowywanie synów i córek na cyberpogan - dla nich bogiem staje się internet! Przecież zdecydowana większość z nich ma rodziców chrzestnych, którzy uroczyście, wobec wspólnoty Kościoła przyrzekali, iż są „gotowi pomagać rodzicom w wypełnianiu ich obowiązku” czyli „wychowaniu go w wierze tak, aby zachowując Boże przykazania, miłowały Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus”. Nawet jeśli zawodzą rodzice naturalni, ich zadania oni mają przejąć. Z tych samych powodów w katolickim kraju nie powinno być domów dziecka.
Skandalem jest pogarda, z jaką spotykają się rodzice chorych dzieci, podopiecznych hospicjów i słowa, które nieraz słyszą: „Po co «toto» się narodziło?”. Bo „toto” - wedle mających się za pobożnych - chrześcijan, nie ma prawa do życia. Trzeba je schować, „zutylizować”. Tak, jak niechciane ciąże - bo to przecież „sytuacja nadzwyczajna”. Skandalem jest, gdy w katolickim kraju pięć metrów od przystanku tramwajowego leży człowiek, który przed chwilą stracił przytomność w wyniku zawału serca. I nikt się nad nim nie pochyli. Bo pewnie pijany...
Powyższe stwierdzenia - kropla w morzu wielości sytuacji! - nie są „odbijaniem piłeczki”, nie jest to obrona przez atak. Raczej pokazanie skali powszechności i złożoności problemu. Wszyscy mamy coś do zrobienia. I tak naprawdę wszyscy jesteśmy skandalistami. Bo codziennie zdradzamy Chrystusa, gardzimy drugim człowiekiem, odrzucamy ze wstrętem krzyż. Mamy komplet masek - na każdą okazję inną. I tysiąc kłamstw na usprawiedliwienie.
Ktoś może powiedzieć: „komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie”. OK. W praktyce do ewangelicznej tezy często „dokleja się” fałszywe założenie: ONI mają dużo, my zaś - biedne żuczki - nic nie wiemy, nic nie rozumiemy, musimy zadowalać się duchowym minimum, a zatem nie można od nas niczego wymagać. Różnego rodzaju determinizmy i fakt, że jakoś musimy „urządzić się” w tym świecie, usprawiedliwiają akceptowane przez nas świństwa, toksyczne układy, grzechy. Oni zatem wywołują kryzysy i skandale, oni są WINNI - my nie mamy z nimi nic wspólnego. My mamy tylko słabości.
Tylko prawda ma moc wyzwalania z niewoli, kłamstwa. Wszystkich, bez wyjątku.
opr. mg/mg