Łatwo się pogubić, zauroczyć. W którymś momencie wszystko przestaje się liczyć, rozsądek zostaje skazany na banicję.
Kasia zupełnie przypadkowo otworzyła laptop Mariusza. W pośpiechu zapomniał wylogować się ze swojej skrzynki pocztowej. Jej uwagę zwróciło kilka maili od tego samego adresata. Gdy przewinęła stronę, okazało się, że to fragment dłuższej rozmowy. Już kilka pierwszych zdań wystarczyło, aby serce zaczęło walić jej jak młotem. Zaczęła czytać dalej...
Autorką wpisów była koleżanka z pracy Mariusza. Nie była to korespondencja biznesowa. Raczej słowa wzajemnej troski, dzielenie się przeżyciami, wymiana myśli, trochę kokieterii...
Kiedy mąż wrócił do domu, pokazała mu maile. Wzruszył ramionami. Stwierdził, że to nic takiego. - Byłem i jestem ci wierny. Nie stało się nic, co by mogło zniszczyć naszą miłość. To tylko kilka maili, smsów, słowna gra. Ot, i tyle... - zapewnił.
A jednak serce Kasi krwawiło. Tak wielu troskliwych słów, jakie mogła przeczytać koleżanka, nie słyszała z jego ust już od dawna. O czułości, kwiatach, komplementach i wsparciu mogła tylko pomarzyć. Ich codzienne życie wypełniła rutyna, pośpiech, te same suche, beznamiętne rozmowy. Jakby coś się bezpowrotnie kończyło, wypaliło...
Inny obrazek. Tym razem zapis rozmowy komputerowego czatu.
„Ona: Kocham swojego męża. Świetnie nam się układa. Mamy wspaniałe dziecko. Dlatego szukam żonatego, najlepiej dzieciatego. Bo będzie dyskretny.
On: Dlaczego na czacie, a nie w realu?
Ona: Dla bezpieczeństwa. Nie powiem ci, jak się nazywam ani skąd jestem, w realu spotkamy się raz w umówionym miejscu i nigdy więcej się nie zobaczymy.
On: Co byś zrobiła, gdyby mąż cię zdradzał w tym samym czasie?
Ona: Bylebym o tym nie wiedziała...”.
Marta obudziła się ok. 2.00 w nocy. Odruchowo dotknęła ręką poduszki. Tomka nie było obok. Cichutko wstała, uchyliła drzwi do salonu. Był rozświetlony błękitną poświatą bijącą z monitora komputera. Podeszła bliżej. Zanim zaskoczony mąż z trzaskiem zamknął laptop, dostrzegła zawartość strony, którą przeglądał. To był portal pornograficzny. Poczuła się tak bardzo upokorzona, upodlona.
Powiedziała mu o tym przy śniadaniu. Nie dostrzegł problemu. Przecież jest dorosły! Zrobił awanturę, że histeryzuje, przesadza i w ogóle zachowuje się jak dewotka.
Trudno dziś mówić o wierności w sytuacji, gdy wielu kojarzy się raczej ze skansenem, średniowiecznymi poglądami na małżeństwo i rodzinę. „Skok w bok” staje się pretekstem do odreagowania stresu, przygodą, epizodem firmowego spotkania integracyjnego, podczas którego alkohol, euforia, dobra zabawa na parę godzin zawieszają granice. Potem powrót do domu, bukiet kwiatów albo butelka dobrego wina, słodki całusek na powitanie - i życie toczy się dalej, jakby nic się nie wydarzyło...
Zdradzają mężowie i żony. Może i czegoś się domyślają, ale niejednokrotnie w interesie obojga jest nie dociekać zbyt mocno prawdy. Od lat, wedle różnych statystyk, dominują dwa powody rozwodów: niedopasowanie charakterów i zdrada. Problem w tym, że w ostatnim czasie ta druga przyczyna stała się dla wielu - choć w istocie to prosta rzecz! - problemem o wysokim stopniu skomplikowania. Ilustracje zamieszczone na początku artykułu pokazują ową złożoność dobitnie. Czy zdrada ma miejsce dopiero wtedy, gdy ludzie lądują ze sobą w łóżku? A pornografia? Co z flirtowaniem przez internet? Czy to tylko niewinna gra, chęć poczucia dreszczyku emocji? Pragnienie sprawdzenia się w roli potencjalnego kochanka? Przekonania się, czy nie zapomniało się umiejętności kokietowania, „podrywu” sprzed lat, gdy świat był szalony, wielobarwny, a nie taki jak dziś: szarobury, otulony rutyną? Czy wreszcie świat wirtualny jest jakimś wydzielonym bytem, w którym przykazania Dekalogu, zobowiązania małżeńskie nie obowiązują?...
...mamy zaskakującą skłonność do bagatelizowania znaczenia swoich czynów - napisała Agnieszka Zawisza w tekście „Wierność jest nudna?” (www.deon.pl). - Odpowiedzialność za własne działania, za innych schodzi na plan dalszy. Władzę nad nami obejmuje nasze wewnętrzne dziecko, nie umiemy albo nie chcemy zobaczyć konsekwencji własnych poczynań. Zaniedbujemy obowiązki, działamy bez wyobraźni, ślepo podążamy za naszym pragnieniem”. To fakt! Rzecz w tym, że dziś ludzie nie potrafią/nie chcą zauważyć, iż każde działanie pociąga za sobą określone konsekwencje. Kiedy bawię się ogniem, muszę brać pod uwagę niebezpieczeństwo pożaru. Gdy balansuję na krawędzi, mogę spaść w przepaść. Budując życie na kłamstwie, powinienem mieć świadomość, iż któregoś dnia ono we mnie uderzy ze zdwojoną siłą...
Teoretycznie wydaje się to proste i logiczne. Ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
A gdy z miłości, małżeństwa pozostaną zgliszcza, wtedy dopiero przychodzi refleksja (o ile przychodzi...). Z pretensjami do całego świata szuka się powodów porażki, zapominając o spojrzeniu w lustro.
Yves Semen w książce „Duchowość małżeńska według Jana Pawła II” nie ma wątpliwości: „W małżeństwie oddajemy drugiemu na wyłączność nie tylko dar swojego ciała, ale także dar serca. Wyłączność kontaktu ciał to tylko jeden z wymiarów małżeńskiej przysięgi wierności, pozostałe to jedność serc i dusz”. Papież nie pozostawia złudzeń, mówiąc, że wierność jest wysiłkiem. Jest formą i sprawdzianem miłości, siłą duchową zwyciężającą czas i wszelkie przeszkody. I stawia mocną tezę: prawdziwie wolny jest ten, kto potrafi stawiać sobie ograniczenia!
To pytanie stawiają sobie psychologowie, duszpasterze, zrozpaczeni małżonkowie. Odpowiedzi jest wiele: z lekkomyślności, duchowej pustki, braku kręgosłupa moralnego. Bywa, że gubi zbytnia pewność siebie. Ileż związków przepadło przez naiwne zarozumialstwo w stylu: „Mnie to nie grozi - jestem wierzący, praktykujący, we wspólnocie. To ja - beton, ja - skała, na mnie można budować bez lęku!”. A tymczasem - sięgając po wiersz Wisławy Szymborskiej - można powiedzieć: „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Św. Paweł pisał: „Nosimy ten skarb w naczyniach glinianych”. Nie znamy siebie. Buta i wybujałe przekonanie o własnych cnotach zwiodły na manowce niejednego. Gdy zabraknie pokory, łatwo o błąd.
„Zdradą może być nie tylko zainteresowanie kimś innym, ale zaniedbywanie własnego współmałżonka” - napisał ktoś na forum internetowym. Zaskakujące?
Błąd, którzy popełniają małżonkowie, polega na tym, że w którymś momencie przestają walczyć o siebie i swoją miłość. Wydaje się im, że wszystko już powiedzieli. Że gesty, czułość, troska o wygląd, długie rozmowy przy muzyce i świecach stają się niepotrzebne. Ileż potu wylewają panowie przed ślubem, aby brzuch był jak „kaloryfer”, by pięknie zatańczyć swój pierwszy taniec? Ile trudu zadaje sobie panna młoda, aby pięknie wyglądać podczas ślubu, pokazać się w towarzystwie w makijażu, dobrych ciuchach! Co pozostaje po latach? Rozciągnięte dresy, przetłuszczone włosy, obwisły męski brzuch rozdęty codziennym chlaniem piwska? Warczenie na siebie, pretensje, uciekanie od problemów w pustosłowie, coraz częstsze kłótnie? Brak czasu, ucieczki, narastający wewnętrzny żal i poczucie krzywdy, niezrozumienia, niedowartościowania.
Ścieżki niedeptane zarastają.
W pracy, przy biurku obok - może przypadkowo poznana w delegacji osoba. Wysłucha, zrozumie, przywróci wiarę w siebie. Poda chusteczkę, by otrzeć łzy. Zaparzy kawę. Wyrazi podziw, wdzięczność. Obdaruje dawno niesłyszanym komplementem. Ma czas, by wysłuchać. Dba o siebie. Przytuli, uśmiechnie się. Szarobure życie nabierze nowego blasku! A serce nie sługa... - jak to ludzie mówią.
Łatwo się wtedy pogubić, zauroczyć. W którymś momencie wszystko przestaje się liczyć, rozsądek zostaje skazany na banicję. Stopniowo przesuwane granice zatracają się w bezładzie szaleństwa. Oszukujemy się, że będziemy umieli zatrzymać się w porę. Nieostrożnie podejmujemy grę dwuznaczności i „niewinnych” flirtów. A potem jest już za późno. Jak się ratować? Ktoś z moich znajomych ujął problem dosadnie: „przychodzi w życiu taki moment, że trzeba uciekać, ile sił w nogach”. Nie zważać na męską dumę, może cieknące po policzku łzy i zaciśnięte, łkające z rozpaczy serce. Aby ocalić to, co najważniejsze, najprawdziwsze. Aby nie podeptać świętości. Nie zatracić duszy.
Rzadko kogo stać na refleksję i pytanie: dlaczego przegraliśmy? Uderzenie się w pierś i przyznanie się: to moja wina. Nie walczyłem/am. Zaniedbałem/am się. Stoczyliśmy się w bagno obojętności, rutyny, tolerancji dla miernoty. I ono nas wciągnęło. Zawsze jednak można zacząć od nowa. Jeśli tylko jeszcze tli się miłość.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 25/2017
opr. ab/ab