Z Bogiem dasz radę! Pierwsza pomoc w sytuacji utraty pracy

Jeśli utraciłeś pracę, nie możesz znaleźć zatrudnienia, skończyłeś szkołę i nigdzie cię nie chcą albo chcesz pomóc komuś, kogo właśnie zwolniono... Koniecznie przeczytaj ten poradnik lub podaruj go komuś, kto potrzebuje pierwszej pomocy w tym trudnym czas

Z Bogiem dasz radę! Pierwsza pomoc w sytuacji utraty pracy

Paweł M. Lipnicki

Z Bogiem dasz radę!

Pierwsza pomoc w sytuacji utraty pracy

ISBN: 978-83-7797-184-0
wyd.: Edycja Świętego Pawła,
www.: www.edycja.pl

Jeśli utraciłeś pracę, nie możesz znaleźć zatrudnienia, skończyłeś szkołę i nigdzie cię nie chcą albo chcesz pomóc komuś, kogo właśnie zwolniono... Koniecznie przeczytaj ten poradnik lub podaruj go komuś, kto potrzebuje pierwszej pomocy w tym trudnym czasie.

Wewnątrz znajdziesz sprawdzone informacje jak określić swój potencjał na rynku pracy, zrobić bilans umiejętności, jakich błędów unikać w CV i jak korzystnie zaprezentować się podczas rozmowy kwalifikacyjnej, a także wiele innych fachowych rad. A wszystko w duchu chrześcijańskim. Dla wszystkich, którzy mimo kryzysu na rynku i trudności w poszukiwaniu pracy, wierzą w Bożą opiekę, w swoje możliwości i się nie poddają.

Autor zawodowo zajmuje się m.in. pomocą osobom bezrobotnym. Sam kilka razy tracił pracę, ale tyle samo razy ją zdobywał lub... sam ją sobie organizował. A nikt inny nie doradzi lepiej, niż ktoś, kto przeszedł tę samą drogę co my. On jest dowodem na to, że wierząc we własne możliwości i współdziałając z Bogiem, możesz wszystko!



fragment:

3. NADESZŁO NIESPODZIEWANE,
CZYLI UTRATA PRACY

Pracowałeś. Posiadałeś stanowisko pracy, pracodawcę, miejsce pracy, z którym się identyfikowałeś, obowiązki, prawa, regulaminy i zwyczaje.

Miałeś wokół przyjaciół, znajomych i kolegów z pracy. Być może z niektórymi utrzymywałeś kontakty również poza pracą, wiodąc sympatyczne życie towarzyskie; może znały i kolegowały się również wasze dzieci; może razem wyjeżdżaliście na weekendy czy na wakacje. Było świetnie. Może nie jakoś nadzwyczajnie, ale bezpiecznie. Wszystko zdawało się jasno określone. Można było ufnie patrzeć w przyszłość.

I nagle cios. Wezwanie do szefa, do kadr, listowna wiadomość czy jeszcze coś innego. Istnieją różne formy wręczania zwolnienia, mniej lub bardziej drastyczne. Właściwie to prawie wszystko jedno.

Ważne jest to, że straciłeś stałe zatrudnienie, na które liczyłeś. Nie masz już miejsca pracy, biurka, szefa, kolegów, koleżanek, służbowego samochodu, komórki (niepotrzebne skreślić). Wiele osób dotychczas pracujących wraz z tobą, nierzadko w jednym zespole, przestanie cię w ogóle zauważać, mimo że niedawno deklarowały swoją dozgonną przyjaźń. Przestaną się kontaktować, czasem może nawet zabronią swoim dzieciom kontaktów z twoimi. To wszystko może mocno zaboleć, ale również nie jest najważniejsze. Przynajmniej będziesz znać prawdę o szczerości takich deklaracji przyjaźni.

Najważniejsze jest to, że od tej chwili nie masz stałego dochodu. Zazwyczaj przysługuje przy wypowiedzeniu jakaś forma płatności dla zwalnianego pracownika, potocznie nazywana odprawą. Ale zazwyczaj na tym następuje koniec świadczeń. Kto mówi, że pieniądze nie są ważne, nie wie, o czym mówi. Prawdopodobnie nie znalazł się nigdy w sytuacji zupełnego braku pieniędzy. Albo, po prostu, nie mówi prawdy. Niestety, tym światem w wysokim stopniu rządzą pieniądze, czy to się nam podoba, czy też nie. Najdotkliwiej widać te zależności właśnie wtedy, gdy tracimy nasze stałe zatrudnienie. Dochodu wtedy już nie ma, zasoby szybko się wyczerpują, a wszystkie rachunki regularnie przychodzą.

Nawet, jeśli przyznano ci odprawę, to nie jest to suma na całe życie (chyba że piastowałeś stanowisko prezesa koncernu czy banku, ale wtedy nie potrzebujesz niniejszego poradnika, bo masz „złoty spadochron”).

W zależności od twojej odporności uważasz swą sytuację za dramatyczną, tragiczną lub bez wyjścia. Na szczęście nie ma sytuacji bez wyjścia! Chociaż po utracie pracy wielu tak myśli. Zdaję sobie z tego sprawę. Traciłem pracę przynajmniej 7 razy…

Reakcje na utratę stałego zatrudnienia są bardzo różne.

Czarna rozpacz

Najgorsza reakcja. Śmiertelnie niebezpieczna w dosłownym znaczeniu. Może spowodować działanie samobójcze. Absolutnie nie wolno dopuszczać do czarnej rozpaczy! Wskazana jest natomiast szybka pomoc. W poważniejszych przypadkach powinna być to pomoc psychologa i terapeuty, często nawet psychiatry.

W stanie czarnej rozpaczy świadomość skupia się na jednej, zazwyczaj autodestrukcyjnej myśli. Trzeba to koniecznie zmienić – autodestrukcyjne myśli zamienić na wspierające, dobre, pomagające przetrwać, np.:

Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia!
Flp 4, 13

Konstruując mój autorski program seminariów przeciwko zespołowi wypalenia zawodowego, konsultowałem się z psychologami i psychiatrami, znawcami tematu oraz ze specjalistami od przyczyn i skutków powyższego, niezwykle brzemiennego w skutki, zespołu chorobowego. Dostałem wiele cennych uwag, wśród nich jedną, niezwykle do mnie przemawiającą:

Jeśli jesteś dzieckiem Bożym, jesteś nieśmiertelny. Właściwie nic naprawdę złego nie może cię spotkać, chyba że sam to sobie zrobisz.

Na tym świecie można nas skrzywdzić, nawet zabić, a my i tak jesteśmy nieśmiertelni. Taka jest prawda. Pan Jezus powiedział : „Kto wierzy we Mnie, nawet jeśliby umarł, będzie żył” (J 11, 25). On sam jest życiem, a my żyjemy przez Niego i dla Niego. Nasze życie jest zbyt cenne, żeby je zmarnować, dlatego trzeba zaufać Bogu i nigdy się nie poddawać!

Czyż ci nie nakazałem: Bądź mężny i wytrwały?
Nie bój się więc ani nie przerażaj,
gdyż dokądkolwiek pójdziesz, będzie z tobą Pan, twój Bóg.
Joz 1, 9

Jeden z moich przyjaciół terapeutów, dodając odwagi pacjentom, mawiał:

Dopóki żyjemy, pokażmy światu (również naszym wrogom), że chrześcijanina i Polaka niezwykle trudno jest załamać. Polak potrafi!

To prawda, choć może sama terapia wygląda na eksperymentalną… Ale powyższy cytat jest jedną z możliwych do zalecenia myśli, które przeciwdziałają autodestrukcji i pozwalają się pozbierać.

„Pokażę wszystkim, że jestem coś wart, dając sobie radę w trudnej sytuacji” – to najprostszy plan do wykonania na najbliższą przyszłość. Po nim przyjdą również następne szanse i możliwości poprawy sytuacji. Nie można nie docenić wagi pomocy z zewnątrz, z naszego najbliższego i nieco dalszego otoczenia. Wielu samobójców żyłoby może nawet do dziś i dłużej, gdyby w porę udzielono im pomocy, nie pozwalając na samotność i czarne myśli!

Niedocenianą powszechnie, a ogromną pomocą jest modlitwa. Wiem, dla wielu współcześnie żyjących osób modlitwa jest czymś z kręgu dawnych legend i podań ludowych. Myśląc tak, popełniają błąd i tracą szansę na poprawę sytuacji. Ponieważ modlitwa naprawdę działa!

Proście a otrzymacie, szukajcie a znajdziecie,
pukajcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje;
kto szuka, znajduje; a temu, kto puka, otwierają.
Mt 7, 7-8

Obietnica: „Wezwij Mnie w dniu utrapienia, a Ja cię pokrzepię…” jest zawsze i wszędzie aktualna, również zagranicą. Nasz Bóg i Ojciec jest Bogiem wiernym. Dotrzymuje danego słowa.

Jeśli przekażemy w modlitwie Bogu naszą złość, smutek, rozgoryczenie, niezadowolenie – weźmie od nas jarzmo naszych problemów. Jeżeli oddamy nasze kłopoty Bogu, odzyskamy równowagę i możliwość trzeźwego spojrzenia na siebie i swoją sytuację.

Wierzący mają tu zdecydowaną przewagę nad niewierzącymi, którzy niekiedy zwracają nam złośliwie uwagę słowami : „Jak trwoga, to do Boga?!”

A do kogo mielibyśmy się uciekać? Święty Piotr ujął to najtrafniej: „Panie, do kogo mielibyśmy pójść? Przecież Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6, 68).

„Gdzie dwaj lub trzej zbierają się w moje imię, jestem pośród nich” (Mt 18, 20) – powiedział Jezus do swoich najbliższych, do apostołów.

Bóg wysłuchuje szczerej modlitwy. Wiara naprawdę czyni cuda. Musimy zawsze prosić i nie przestawać. Ale zdając się na Opatrzność, nie pozostawajmy bierni. Wypatrując pomocy z nieba, nie stójmy jak słup soli, ale współdziałajmy. Nie bądźmy bezczynni, tylko planujmy, działajmy, wymyślajmy, prośmy o dobre pomysły. Jeden dobry, konstruktywny pomysł może odmienić pozornie beznadziejną sytuację. Skąd jednak mamy liczyć na pomoc?

Pomoc bardzo często przychodzi przez działanie życzliwych ludzi. Jeżeli jesteś w ciężkich kłopotach, posiadanie życzliwego otoczenia to skarb. Rodzina, przyjaciele, koledzy, koleżanki, często nawet nieznani wcześniej ludzie – życzliwi ludzie – pomagają sobie nawzajem. Pod jednym wszakże warunkiem: że dowiedzą się o twoich kłopotach. Jeżeli niczego im nie powiesz, nie dziw się, że nie będą wiedzieli. Oczywiście, opowiadanie o problemach wymaga odwagi i czasami schowania pychy do kieszeni, ale działa, i to tym lepiej, im więcej ludzi powiadomisz.

I jeszcze jedno. Dobrze pilnuj swoich myśli! Nie dopuszczaj negatywnych, pesymistycznych obrazów i słów, ponieważ mają własności destrukcyjne. Jeśli się pojawią, zauważ je i zmień na pozytywne, pomocne, budujące. Jesteśmy właścicielami i panami swoich myśli.

Jeżeli zamartwiasz się, powtarzając w kółko, że będzie źle, uważasz, że jesteś niepotrzebny, do niczego itp., to zauważ, że myśli te istnieją wyłącznie w twoim umyśle. Zrozum, to tylko twoje myślenie. Nikt inny tak nie myśli, więc i ty przestań.

Nie zamykaj się w sobie, nie uciekaj od najbliższego otoczenia. Przyjmij pomoc i wsparcie z zewnątrz – to znaczy również (często: przede wszystkim) od najbliższej rodziny. Czy należy prosić o pomoc? Oczywiście! Trzeba i należy prosić, bo większość osób z otoczenia może nawet się nie domyślać, czego potrzebujesz.

„Proście a otrzymacie” (Mt 7, 7). Pamiętajmy o tym – to nie frazes, lecz metoda skutecznego działania, zalecana wszakże przez samego Chrystusa.

Obwinianie całego świata

Kolejna częsta reakcja. Wszyscy są winni mojej porażki. To oni! Biblijny przykład: pierwsi rodzice, wąż i jabłko. Gdy Pan Bóg pyta Adama, dlaczego skosztował jabłka, Adam tłumaczy, że to wszystko przez kobietę, którą przecież właśnie Bóg dał Adamowi za towarzyszkę życia. To przez nią, nie przez niego. Ewa również nie czuje się winna i zrzuca odpowiedzialność na węża. Podobno wąż się nie odezwał…

I tak właśnie najczęściej bywa w przypadkach obwiniania całego świata. Można stworzyć niekończącą się listę winnych oraz tych, którzy się przyczynili do porażki, a także tych, którzy nie pomogli. Można, tylko po co? Czy obwinianie może coś zmienić na lepsze?

Z mojego (i nie tylko mojego) doświadczenia wynika, że na pewno nie zmieni, a już na pewno nie na lepsze. Przeciwnie – utrzymuje cię w dołku, w złości, czasem nawet w depresji.

Na taką listę skarg i zażaleń oraz na wynikające z niej złe emocje po prostu szkoda twojego czasu i zdrowia. A i jedno, i drugie będzie ci niezbędne.

To ja jestem winny

To odwrotna reakcja od obwiniania innych, kiedy całą winą obarcza się samego siebie: „Widocznie na to zasługiwałem. Widocznie byłem gorszy. Widocznie wszystko robiłem źle. Właściwie gdzieś w środku wiedziałem, że to się tak skończy. To wszystko moja wina. Słusznie cierpię, bo to wszystko przeze mnie, nic lepszego mi się nie należy”.

Czy naprawdę tak uważasz? Najgorszym stadium samoobwiniania jest „syndrom Jonasza”. Polega on na obwinianiu siebie za „ściąganie pecha” na siebie i otoczenie.

Biblijny Jonasz wysłany przez Boga do mieszkańców Niniwy, aby się nawrócili i uniknęli Bożego gniewu za grzechy, wstaje i idzie, ale zupełnie w odwrotnym kierunku, niż wskazał mu Bóg. Gdy więc jest na statku, Bóg zsyła burzę, która niemal doprowadza do katastrofy. W tych okolicznościach Jonasz przyznaje się, że ponosi winę za zaistniałą sytuację, gdyż sprzeciwił się Bogu i tak sprowadził na siebie, statek i załogę Jego gniew. Żeglarze próbują uratować statek, ale gdy szanse są coraz mniejsze, wyrzucają Jonasza za burtę, zresztą na jego własną prośbę. Sztorm od razu ustaje.

Bóg posyła wielką rybę, aby połknęła Jonasza, nie pozwalając mu utonąć. Jonasz w brzuchu ryby wyznaje winę i modli się do Boga, aby pozwolił mu jednak wypełnić misję. Po trzech dniach ryba wypluwa go na brzeg i Jonasz idzie posłusznie do Niniwy, gdzie głosi słowo Boże przez 40 dni. Mieszkańcy Niniwy nawracają się, pokutując i modląc się do Boga o miłosierdzie. Pan Bóg oszczędza Niniwę.

W biblijnym opowiadniu wszystko dobrze się kończy. Niestety „syndrom Jonasza” w cięższych przypadkach zazwyczaj kończy się źle. Przykład z głośnego filmu Pan i Władca: Na krańcu świata. Członek załogi okrętu tytułowego bohatera, Pana i Władcy, jest przekonany, że przynosi pecha całej fregacie, czyli wszystkim swoim kolegom marynarzom. Ten typowy objaw „syndromu Jonasza” w filmie skończył się tragicznie – młody marynarz, uważający się za pechowca, wziął w ręce ciężką kulę armatnią i wyskoczył za burtę, chcąc uwolnić ukochany okręt od pecha.

Każdy „Jonasz” jest pewny, że ma pecha, więc nie jest godny niczego dobrego. Moja odpowiedź na to jest prosta i bezdyskusyjna: Nikt nie przynosi żadnego pecha! Pech to bzdura i zabobon, chyba że chcesz poświęcić życie na przekonywanie swojego umysłu, że wszystko, co ci się nie udało, to właśnie pech. Wtedy nastawisz podświadomość przeciw sobie…

Podobnie ani liczba 13, ani całe stada czarnych kotów nie przynoszą pecha. Choćby nawet tysiąc wróżek twierdziło inaczej. Przypisywanie czemukolwiek pecha z całą pewnością nie przyniesie niczego dobrego. Dlatego nie wmawiaj w siebie ani pecha, ani winy.

Nie jest twoją winą, że zwolniono cię z pracy. Oczywiście mam na myśli sytuacje, kiedy obiektywnie nie istnieją z twojej strony żadne zaniedbania. Jeśli bowiem notorycznie nie przychodziłeś do pracy, nie mając żadnego uzasadnionego chorobą powodu, w pracy naprawdę nic nie robiłeś, a tylko udawałeś, że coś robisz, i brałeś wolne dni w każdym tygodniu, a zwolnienie L-4 co miesiąc albo nawet częściej, wiedząc, że jest ono lipne, to nie dziw się, że tak się skończyło.

Jeżeli stosowałeś powyższe lub podobne działania, to niechętnie, ale muszę przyznać ci rację: To rzeczywiście mogło spowodować negatywną reakcję pracodawcy.

Jeżeli jednak jesteś typem zaledwie przeciętnego pracownika, nie masz powodu się obwiniać. Obwinianie siebie nie przyniesie żadnego dobrego rozwiązania. Szkoda nerwów, szkoda twoich najbliższych, a przede wszystkim szkoda czasu. I to jest największa możliwa szkoda. Ponieważ w twojej sytuacji właśnie czas jest wartością absolutnie bezcenną.

Emigracja wewnętrzna

Chodzi o taki stan, w którym twoim nadrzędnym hasłem są słowa: „Dajcie mi wszyscy święty spokój!”. I dalej: „Nie chcę nikogo widzieć, nigdzie wychodzić, nie chcę się z nikim spotykać! Nie będę wstawał rano, nie będę się golił ani ubierał, nie będę poszukiwał rozwiązań… Usiądę, najlepiej przed telewizorem, i poczekam na koniec świata”.

Ale czy jako wolny, rozsądny i produktywny człowiek, naprawdę tego chcesz? To znaczy chcesz się zaniedbać, nie robić nic i czekać? Na co?

Jeżeli ktoś będzie cię utrzymywał przez resztę życia i akceptował twoje obrażenie się na cały świat, to OK. Gorzej, jeżeli to ty utrzymujesz innych, a oni w ciebie wierzą. Co zrobią bez ciebie i co zrobisz ty sam, nie robiąc nic?

Mimo że często pragnienie odosobnienia bierze górę nad rozsądkiem i uczuciami, nie tędy droga! Nie żyjemy tylko dla siebie. Z tego, co w życiu robimy i czego nie robimy, trzeba się będzie kiedyś rozliczyć. Przed Bogiem i przed sobą. Myślisz, że będziemy się usprawiedliwiali kryzysem albo ciężkimi warunkami? Czy naprawdę nasze warunki są takie niekorzystne? Obawiam się, że istnieją miliony ludzi, którzy mają gorzej niż my. W kontraście z ich sytuacją i ich warunkami życiowymi nasze usprawiedliwienia są nieudolnymi próbami obrony naszego lenistwa, wygodnictwa i braku odpowiedzialności za własne życie. Nawet jeżeli twój psychoanalityk twierdzi inaczej…

Nie tędy droga! Nie będziemy poświęcać życia, możliwości ani godności własnej dzieci Bożych. Ponieważ prawdziwie jesteśmy dziećmi Bożymi.

Możesz sobie wziąć najwyżej krótki urlop od świata, aby naładować baterie. Ale to można zrobić na różne sposoby.

Bardzo pomagają regularne ćwiczenia fizyczne: bieganie, chód, pływanie, jazda na rowerze, ćwiczenie na siłowni czy wypad na ryby. Do tego niezbędne są też regularne ćwiczenia duchowe, czyli modlitwa. Jednym zdaniem: Musisz pozostać czynny. Ruch, zmęczenie fizyczne, wysiłek działają terapeutycznie na kłopoty. Nie rozwiążą problemów, ale pozwolą spojrzeć na nie inaczej.

Nie wierzysz? Akurat w tym przypadku to nic nie szkodzi. Bylebyś regularnie ćwiczył, nawet w to nie wierząc, a rezultaty przyjdą same.

Moim własnym sposobem na ciężkie problemy jest zestaw krótkich modlitw, spacery, biegi, ćwiczenia na siłowni oraz nietypowy sport – rekonstrukcje historyczne walk na średniowieczną i barokową broń dawną. Ty jednak wybierz coś, co tobie odpowiada najbardziej.

Pseudozawierzenie Bogu

To jedna z odmian emigracji wewnętrznej. Znaczy nie mniej, nie więcej, jak: „Teraz usiądę w domu i nic nie będę robił, żeby pokazać Bogu, jak bardzo Mu zawierzyłem. Będę tak długo nic nie robił, siedząc i wierząc, aż przekonam Go, że musi mnie uratować, i to najlepiej w jakiś bardzo widowiskowy sposób, na przykład zsyłając anioły, które mnie uratują, wszystko naprawią, a najlepiej jeszcze odpłacą moim wrogom. Obłożę się religijnymi książkami i książeczkami do nabożeństwa, aż na Bogu w końcu wymuszę cudowną interwencję”.

Ludowe podanie głosi, że pewien człowiek, który całe życie starał się postępować sprawiedliwie i we wszystkim zawierzał Bogu, pozostał w domu w czasie wielkiej powodzi, bo wiedział, że Bóg na pewno go uratuje. Kiedy wody wezbrały, człowiek wyszedł na dach z modlitewnikiem i oczekiwał na pomoc od Boga. Płynęła nieopodal łódź z ratownikami, którzy chcieli go zabrać ze sobą. On jednak odmówił, nadal modląc się spokojnie i czekając na pomoc od Boga. Później przypłynęła następna łódź ewakuująca powodzian, starzec jednak pozostał niewzruszony.

W końcu jego dzieci uprosiły ratowników, żeby specjalnie popłynęli i przemówili ojcu do rozsądku. Ratownicy i dzieci, narażając życie, bo powódź szalała coraz bardziej, ruszyli dzielnie na ratunek. Jednak mimo gorących próśb dzieci, starzec nie usłuchał. Miał niewzruszoną pewność, że Bóg sam lub przynajmniej Jego aniołowie zejdą i uratują go od śmierci w topieli i dlatego wzgardził pomocą od ludzi.

W końcu wody przybrały na tyle, że starzec utonął. Wkrótce znalazł się przed Bożym obliczem i rozgoryczony zaczął czynić Bogu wyrzuty za nieczułość na jego cierpienia, modlitwy i wytrwałość w wierze. Czemu Bóg nie zrobił nic, aby uratować tak wiernego wyznawcę? Inni nawet się nie pomodlili, tylko gorączkowo usiłowali ratować różne marności, dobytek, zwierzęta, nawet kury, psy i koty. Tylko on przez cały ten czas nie zwątpił i modlił się do Boga. Dlaczego więc nie został wysłuchany? Dlaczego nie przybyli aniołowie? Pokazałoby to przecież wszystkim grzesznikom wielkość Boga, który uratowałby swojego wybrańca!

Bóg przemówił ze smutkiem do starca: „O człowieku nędzny i nikczemny! Co uczyniłeś? Nie pomagałeś ratować ludzi i dobytku, nie uratowałeś nawet jednego psa czy kota, a chcesz pouczać swego Boga o tym, czego według twojej głupoty nie zrobił? Niech oto otworzą się twoje grzeszne oczy, abyś zobaczył. Oto ty sam wzgardziłeś moją pomocą! Na twój ratunek wysyłałem po trzykroć moje najdzielniejsze i najwierniejsze sługi! Płynęli po ciebie, narażając własne życie, bo pragnęli cię uratować. Nie chcieli zostawić cię na pastwę rozszalałych wód, choć sami w każdej chwili mogli zginąć z twojego powodu. Ty jednak odesłałeś w swojej pysze i głupocie tych, których przysłałem ci na pomoc. Nie posłuchałeś nawet własnych dzieci! Smutek, który teraz, po twojej śmierci rozdziera im serce, również ty sam sprawiłeś i jest on twoją winą! Odejdź sprzed moich oczu, aż nie oczyścisz się z grzechów swoich, i nie wracaj, dopóki nie przebaczą ci wszyscy, wobec których zawiniłeś tak ciężko!”.

A starzec był tak głęboko przekonany, że czyni słusznie…

Mam wrażenie, że taki rodzaj myślenia to wyraz pychy i próba szantażowania Boga. Zła wiadomość jest następująca: Bóg jest oporny na działanie szantażystów, i tych wyspecjalizowanych, i tym bardziej tych domorosłych.

Dobra wiadomość jest inna: Jeżeli zawierzę Bogu i powierzę Mu wszystkie moje starania, plany i działania, na pewno nie pozostanę bez pomocy. A jeżeli nawet pomoc nie będzie taka, jaką ja sam sobie wymyśliłem, muszę pamiętać, że w modlitwie Ojcze nasz wielokrotnie powtarzam: „Bądź wola Twoja”.

Jeżeli wierzę, że Bóg widzi nieskończenie dalej i więcej niż ja, to może pozwolę Mu działać „po Bożemu”, a nie „po ludzku”?

Ucieczka w alkohol

Niestety, u nas w Polsce to nadal popularny sposób na pozorne i chwilowe, ale jednak w myśleniu wielu ludzi skuteczne odcięcie się od kłopotów.

Nie mam w tym miejscu na myśli sporadycznego spożycia jednego piwa, drinka czy kieliszka wina do kolacji. Mam na myśli chęć ucieczki od kłopotów, realizowaną za pomocą nadużywania alkoholu. Niestety, mimo powszechnej wiedzy o szkodliwości takiego pseudorozwiązania, nadal jest to częsta reakcja na kłopoty. Do osoby pijącej nałogowo nie trafiają najrozsądniejsze nawet argumenty otoczenia, choćby nie wiem jak życzliwie było do niej nastawione. Trzeba to bardzo mocno podkreślić – nadużywanie alkoholu nie rozwiązuje żadnych problemów, natomiast tworzy mnóstwo nowych. Otoczenie w tym przypadku nie będzie w stanie pomóc, dopóki „zainteresowany” nie zda sobie sprawy z tego, że sam nie da rady i że bardzo potrzebuje pomocy. Dopiero po tym uświadomieniu sobie prawdy przez człowieka z problemem alkoholowym pomoc może być skuteczna. Przedtem każde, nawet najbardziej pomocne działanie, jest tylko pozornie skuteczne.

Nałogowy hazard

U osób ze skłonnościami do używek i zachowań nałogowych czasami występuje chęć spowodowania nagłego zwrotu i szczęśliwej odmiany losu. Chcą mieć pieniądze i to natychmiast! Często w takiej sytuacji stawiają wszystko (wszystkie pozostałe zasoby) na jedną kartę czy jedno losowanie, wierząc, że akurat teraz uśmiechnie się do nich szczęście… Mimo że w literaturze pięknej istnieją przykłady takiego uśmiechu losu, jednak rachunek prawdopodobieństwa jest bezlitosny i w rzeczywistości takie postępowanie może prowadzić (często prowadzi) do utraty zasobów, które przy dobrym planowaniu mogłyby przeprowadzić ich właściciela przez trudny czas i zapewnić mu końcowy sukces w zmaganiach z przeciwnościami. Nader często człowiek, który daje się skusić szybkim pieniądzom i szczęśliwej gwieździe, przegrywa wszystko, co ma, a nawet to, czego nie ma…

Nałogowe zakupy

To nadspodziewanie często występująca reakcja na poważne kłopoty. Zakupoholicy kompensują sobie stres, twierdząc, że takie działanie poprawia im samopoczucie i pozwala zapomnieć o najcięższych troskach. Mówią, że wizyta w wielkim kompleksie handlowym wprawia ich w dobry humor, przeciwdziała negatywnym myślom i odrywa od złej rzeczywistości. Możliwość zrobienia dużych zakupów kompensuje utratę pracy, strach itp.

Zgoda, pewnie jest tak, jak twierdzą. Tylko na jak długo? Na ile wystarczy im dobrego samopoczucia, gdy odkryją, że wydali za dużo pieniędzy czy wręcz wszystko, co im pozostało? Czy późniejsze samopoczucie nie będzie jeszcze gorsze?

Szczerze ostrzegam przed takim postępowaniem. Na dłuższą metę zakupy kompensacyjne są równie niebezpieczne, jak wszystkie inne nałogi. Pod żadnym pozorem nie możemy dopuścić do wyczerpania zasobów na działania bez planu, bez sensu i bez najmniejszej szansy na poprawę sytuacji.

Znam przypadek pewnej pani, menedżerki, która po utracie pracy roztrwoniła swoje – wcale niemałe – zasoby na zakupy kompensacyjne, a potem wpadła w głęboką depresję i usiłowała, na szczęście nieskutecznie, popełnić samobójstwo. Gdyby powstrzymała pragnienie kompensacji stresu nadmiernym wydawaniem pieniędzy, jej zasoby na długo zagwarantowałyby jej płynność finansową, a rozsądne zainwestowanie kapitału mogłoby nawet przynosić dochód pasywny – niewymagający dodatkowej pracy.

Przestroga: Uważaj, jakimi myślami karmisz swoją podświadomość!

Często pomijane zagadnienie, niemniej dla wydobycia się z psychicznego dołka niezmiernie ważne. Nie można przecenić znaczenia myśli i słów, których używamy, w kontekście ich sugestywnego działania na podświadomość.

„Na początku było Słowo” – to cytat z samego początku Ewangelii św. Jana. Również twoje słowa – czyli to, co myślisz o sobie i o innych, oraz to, co mówisz – kształtują działania twojej podświadomości. W założeniu podświadomość ma ci we wszystkim pomagać, ale jeśli twoje myśli, słowa oraz czyny są destrukcyjne, autodestrukcyjne, negatywne, to pamiętaj, że karmisz właśnie swoją świadomość i podświadomość w zły sposób, niejako nastawiając je przeciwko sobie. Pierwszym krokiem do poznania swoich słów, czyli wypowiadanych myśli i słów, jest ich obserwacja.

Jakie są twoje pierwsze świadome myśli po obudzeniu się ze snu? Czy są pozytywne, czy negatywne? Od ich jakości w dużej mierze zależy twoje nastawienie do spraw i ludzi, których w danym dniu spotykasz – w tym także do siebie i do swojego postępowania.

Nie ma w tym żadnej magii. Jest to naturalna konsekwencja działania. Jak posiejesz, tak zbierzesz – to bardzo mądre przysłowie, podobnie jak to: Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Zasiewem często bywają pomyślane i wypowiedziane słowa. Pamiętasz film Dzień świra?

Bohater, Adaś Miauczyński, którego gra Marek Kondrat, od pierwszej myśli nastawia podświadomość i świadomość przeciwko sobie. A potem przez cały dzień zbiera negatywne plony tego siewu. I tak czyni codziennie, mieszając do swego niezwykle dziwnego sposobu widzenia świata również działania zabobonne lub, jak kto woli, pseudomagiczne, np. miesza herbatę siedem razy – koniecznie siedem. Wiele jeszcze innych czynności wykonuje w rytmie siódemkowym… Z nawyków, uprzedzeń, złości, negatywnych myśli i słów buduje sobie swoje własne małe piekło na ziemi. Co gorsza, mimo że jest inteligentny i oczytany, nie umie znaleźć żadnego wyjścia z tej sytuacji.

Oglądając ten film i perypetie jego głównego bohatera, większość z nas odkryje w jego osobowości i postępowaniu odrobinę siebie samego. I nic w tym dziwnego – ten film dzieje się w Polsce i dotyczy losów Polaka…

Jeśli jednak chcę, żeby mój życiowy „film” miał lepszą kontynuację, muszę nad tym poważnie popracować, odcinając negatywne myśli i słowa od swojej świadomości i podświadomości, nie dając im przejmować kontroli nade mną.

Podobnie jest ze stresem: jeżeli nie będę go kontrolował, to stres będzie kontrolował mnie. Może się to przejawiać na przykład w postaci bezsenności.

Żeby uniknąć tej przykrej przypadłości, przeczytaj i zastosuj poniższe zalecenia dawnych ojców pustyni:

1. Szanuj sen, bo jest on bratem śmierci.
2. Nie słuchaj tych, co przynoszą złe wiadomości.
3. Nie przejadaj się.
4. Nie pij kawy i nie pal bezpośrednio przed snem.
5. Podziękuj Bogu za dobry dzień i poproś o lepszą noc.

No dobrze, to widać od razu: czwarty punkt dodałem od siebie, ale oparłem się na zaleceniach lekarzy, do których mam zaufanie. Wszystkie punkty należy bezwzględnie i natychmiast zastosować.

Punkt 1. Nie oglądaj telewizji i nie siedź w necie do wczesnych godzin porannych! Nie markuj po nocy – jeśli nie będziesz się wysypiał, będziesz coraz bardziej wyczerpany!
Punkt 2. W obecnych czasach znaczy: wyłącz media i nie słuchaj ani nie oglądaj złych wiadomości, najlepiej żadnych wiadomości, ponieważ medialnie „dobra wiadomość” oznacza sensacyjną, dramatyczną lub tragiczną, a te nie pozwalają na spokojny sen.
Punkt 3. Chyba nie trzeba go dodatkowo wyjaśniać.
Punkt 4. Podobnie jak punkt 3. Trucie organizmu przed snem nie uspokaja, tylko pobudza, a później nie pozwala zasnąć.
Punkt 5. Zawsze miej za co dziękować Bogu. W ten sposób otwierasz się na jeszcze hojniejsze dary, a przy okazji uspokajasz swoją podświadomość.
Rano zacznij właśnie od punktu 5. Podziękuj za szczęśliwą noc i poproś o lepszy, szczęśliwy dzień… Potem – punkty od 4 do 1.

Święta Teresa Benedykta od Krzyża zostawiła specjalnie dla ciebie ważną wiadomość: „Rano, gdy budzimy się, usiłują nas zaraz przytłoczyć obowiązki i rozmaite troski, jeśli nie odebrały nam już nocnego spokoju. Powstaje trwożliwe pytanie: Jak w ciągu jednego dnia uporać się z wszystkimi kłopotami? Spokojnie! Pierwsza godzina poranna należy do Pana. Dopiero z Jego pomocą wykonamy zadania, jakie na nas nakłada”.

PAWEŁ M. LIPNICKI – trener, coach, autor szkoleń, pisarz, aktor, prezenter TV. Ma na swoim koncie ponad dziesięć tysięcy koncertów, pokazów, szkoleń, sympozjów, imprez plenerowych. Od 25 lat prowadzi autorskie szkolenia. W 2000 r. otrzymał tytuł LEADER of MIND TRAINERS. Wykształcił kilka pokoleń trenerów biznesu. Autor unikatowego w Polsce szkolenia antystresowego dla urzędników i pracowników biurowych. Prowadzi m.in. wspólnie z prof. Jerzym Bralczykiem oraz z dr. Robertem Busztą treningi rozwoju kreacji pozawerbalnej, krasomówcze i prosprzedażowe szkolenia z wykorzystaniem technik aktorskich, a także seminaria techniki wystąpień publicznych dla różnych grup zawodowych i społecznych. Liczba uczestników jego szkoleń, warsztatów i seminariów to nawet dwa tysiące osób rocznie. Prywatnie jest chrześcijaninem, mężem, ojcem.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama