Adam, Ewa i my

Dlaczego w naszym świecie jest tak wiele zła? Co na to Bóg?

Zapewne niejednokrotnie zdarzało nam się w głębi serca pytać: Dlaczego w naszym świecie jest tak jak jest? Skąd te wszystkie sprzeczności i napięcia we mnie i wokół mnie? Szczególnie w momentach trudnych i niezrozumiałych chcielibyśmy postawić Panu Bogu pytanie: o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi? On odpowiada nam na to pytanie biblijną opowieścią o stworzeniu świata i o grzechu Adama i Ewy.

I.

Siegając do pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju, warto pamiętać o tym, że opowiadają one nie tyle o zamierzchłych czasach, ale o sytuacji, w której my teraz się znajdujemy i o świecie, w którym jesteśmy zanurzeni. Biblia wie, że zrozumieć chwilę obecną można tylko wtedy, kiedy spogląda się jednocześnie na początek, z którego wszystko pochodzi, i na cel, ku któremu wszystko zmierza.

Księga Rodzaju zaczyna od prawdy fundamentalnej: świat został stworzony przez Boga. Przyjrzyjmy się temu zdaniu, które znamy od tak dawna i, wydaje się, na tyle dobrze, że łatwo przeoczyć nam jego głębię. Stworzenie oznacza, że świat pochodzi z wolnej decyzji Boga. Mogło świata nie być, ale jest, bo Pan Bóg tego świata chciał. To On dał mu istnienie i podtrzymuje go w istnieniu. „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 28), powie św. Paweł. To nie chaos, przypadek czy ślepa konieczność są fundamentem rzeczywistości, ale miłość Pana Boga. Obojętnie, co by się nie wydarzyło, wpadniemy więc w Jego objęcia, a nie w jakąś mityczną otchłań świata.

Świat ten się Panu Bogu udał. „Widział, że wszystko co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1, 31). Biblia spogląda na świat inaczej niż wiele mitów, które opowiadają o tym, że był on od początku felerny i przysparzał tylko kłopotów. Objawienie mówi o stworzeniu, że jest ono piękne i dobre. Taka jest jego prawdziwa natura.

Ukoronowaniem stworzenia jest człowiek. To on stoi w centrum Bożego dzieła, to wszystko dla niego. Co więcej, Pan Bóg wkłada w jego ręce swe dzieło, aby nad nim panował, aby czynił ziemię żyzną i urodzajną, coraz to bardziej gościnną dla wszelkich istot. Ta wielkość dzieła, do którego człowiek został powołany, mówi nam wiele o wielkości człowieka i o zaufaniu, jakim Bóg go obdarzył. Mężczyzna i kobieta zostali stworzeni i sobie podarowani, aby żyjąc w harmonii z Bogiem i pomagając sobie nawzajem, niejako kontynuować dzieło stworzenia.

II.

Rozmyślając nad wielkością i pięknem świata, może pojawić się w nas głos sprzeciwu: ale w rzeczywistości przecież tak nie jest! Biblia tej dwuznaczności jest świadoma i opowiada o tym, jak na tym świecie coś zaczęło się psuć. Dlaczego tak się dzieje? Czyżby „w praniu” okazało się, że w stworzeniu świata zawarty jest jakiś błąd konstrukcyjny odpowiedzialny za wszelkie usterki?

Księga Rodzaju mówi jednak jasno, że źródłem tego wszystkiego jest grzech, który w świecie się pojawił, gdyż człowiek przestał słuchać Boga. Chciał wydrzeć Mu z rąk Jego stworzenie, aby samemu nim władać. Księga Koheleta ujmuje to w następujący sposób: „Bóg uczynił ludzi prawymi, lecz oni szukają rozlicznych wybiegów” (Koh 7, 29). Ludzkość przestała być solidarną wspólnotą osób dążących ku Bogu, który jest pełnią szczęścia. Na skutek tego cierpi całe stworzenie, które zaczyna rodzić cierń i oset. Rozwój świata obiera inny kierunek od tego, jaki Bóg dla niego zamyślił.

Grzech, bunt przeciw Bogu nie są postępem, ale — wręcz przeciwnie — oddaleniem się od prawdziwej istoty świata. Człowiek, który uważa się za konkurenta Boga, postępuje w sprzeczności z tym, czym tak naprawdę jest. Skoro jesteśmy jednak świadomi źródeł tych „usterek”, to dlaczego z takim trudem przychodzi nam uporanie się z nimi? Dlaczego w naszej

naturze drzemie to coś, co skłania nas do szukania „rozlicznych wybiegów”?

III.

Teologia chrześcijańska odpowiada na to pytanie, nazywając grzech Adama i Ewy grzechem pierworodnym i mówiąc o tym, że ma on wpływ na każdego z nas. Każdy przychodzący na świat człowiek go dziedziczy. Skutkiem tego jest jakby jakieś pęknięcie ludzkiej natury i ociężałość w czynieniu dobra.

Powiedzmy sobie szczerze: trudno dziwić się sprzeciwowi, z jakim spotyka się ta nauka w dzisiejszym świecie. Oto rodzi się małe dziecko, a tutaj mowa o złu i o grzechu, które na tej niewinnej istocie ciąży. Dlaczego miałoby ono pokutować za czyjeś przewinienia? Już prorok Jeremiasz wiedział, że takie patrzenie na życie jest nie tylko archaiczne, ale i nieludzkie. Powiada on, że nie należy już więcej mówić: „Ojcowie jedli cierpkie jagody, a synom zdrętwiały zęby”. Lecz: „Każdy umrze za swoje własne grzechy; każdemu, kto będzie spożywał cierpkie jagody, zdrętwieją zęby” (Jr 31, 29—30).

Rzeczywiście, mówiąc o grzechu pierworodnym, używamy słowa grzech niejako przenośnie. To nie to samo, co grzechy, które popełniamy osobiście, świadomie i dobrowolnie. Noworodek nie jest do takiego czynu zdolny. Dlaczego więc ciążą na nim skutki grzechu Adamy i Ewy?

Spójrzmy raz jeszcze na cytat z Księgi Jeremiasza. Czy, bardzo konkretnie patrząc, nie jest jednak tak, że sposób, w jaki odżywia się matka w czasie ciąży, ma wpływ na zdrowie jej dziecka? Nie mówiąc już o palącym tytoń w jej obecności ojcu. Nauka pokazała w ostatnich dziesięcioleciach, jak ogromny wpływ na nasze życie mają pierwsze jego chwile, jeszcze przed narodzeniem. Z innej strony: jak często poznając rodzinę jakiegoś człowieka, uświadamiamy sobie, dlaczego jest on właśnie taki. Ten konkretny sposób patrzenia na to może przybliżyć nas do tego, co doktryna o grzechu pierworodnym tak naprawdę mówi o naszym życiu.

Nazywanie Adama i Ewy pierwszymi rodzicami zakłada, że ludzkość nie składa się z istniejących obok siebie niezależnych jednostek, lecz że stanowi ona jakąś całość. Nazwijmy ją rodziną ludzką. Żaden nowo narodzony nie zaczyna życia od zera. Pochodzimy od naszych rodziców, dziedzicząc w jakiś sposób historię naszej rodziny, naszego narodu. Nosimy to wszystko w sobie. Uczymy się myśleć i mówić, posługując się językiem, który kształtował się przez wieki i nosi ślady rozwoju kultury i rozmaitych losów tych, którzy przed nami się nim posługiwali. Przykłady można by mnożyć. To, co najistotniejsze, stało się jednak chyba już jasne. Rodzimy się zawsze w konkretnym świecie, który nas kształtuje od samych początków. Doktryna o grzechu pierworodnym mówi: ten świat zanieczyszczony jest grzechem i złem. Grzech to nie tyle wybór zła, co zaprzepaszczenie dobra. Poprzez pierwszy grzech została zaprzepaszczona szansa na to, jaki świat mógłby być, gdyby ludzkość słuchała Boga. Żyjemy w świecie zaprzepaszczonej szansy, której nie da się już ot tak nadrobić. Tą hipoteką zostaje obarczony każdy nowo narodzony. Stając się częścią rodziny ludzkiej, nie stajemy się w ten sposób częścią solidarnej wspólnoty, która wspiera się nawzajem w drodze do Boga i tym samym do pełni człowieczeństwa. Brak tej rzeczywistości, którą Pan Bóg pierwotnie dla nas zamierzył, utrudnia nam wybór dobra. Z drugiej strony, grzesząc, sami przyczyniamy się do utrwalania i pogłębiania tego stanu rzeczy. Błędne koło! Taką wizję rzeczywistości można nazwać pesymistyczną. W rzeczywistości wydaje się ona niezwykle realistyczną.

IV.

Wszystko, co powiedzieliśmy dotychczas, swoje pełne znaczenie uzyskuje dopiero wtedy, kiedy spojrzymy na sposób, w jaki Pan Bóg nas zbawia. Jak się to dokonuje? Otóż tak, że powołuje on osoby takie, jak Abraham, Mojżesz i wiele innych, aby stały się początkiem nowej wspólnoty ludu Bożego. „Kiedyś byliście nie ludem, teraz zaś jesteście Ludem Bożym” (por. 1 P 2, 10). Tak oto pośród tego świata kształtuje się historia zbawienia. Odbywa się ona w konkretnym ludzie i w konkretnej przestrzeni Izraela, ale za cel ma bycie narzędziem, dzięki któremu Bóg może uzdrawiać cały świat.

Swoją pełnię historia ta uzyskała w Jezusie Chrystusie. Bóg sam stał się czlowiekiem, gdyż ludzkość o własnych siłach nie jest w stanie wydobyć się z ambarasu. W człowieczeństwie Jezusa świat stał się tym, czym miał być w zamyśle Boga. To początek nowego stworzenia, kawałek świata wolnego od grzechu. We wspólnocie Ludu Bożego świat ten ma stawać się rzeczywistością. Dlatego Sobór Watykański II naucza, że „Kościół jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego” (Lumen Gentium 1).

Dostęp do tej nowej rzeczywistości mamy nie poprzez fakt narodzenia, ale przez Chrzest święty. Sakrament ten nazywany jest powtórnym narodzeniem, gdyż czyni nas członkami wspólnoty zbawienia, w której poprzez przylgnięcie do Chrystusa, wiarę i nawrócenie, grzech i zło tracą swą moc. Chrzest czyni nas dziećmi Bożymi i członkami Kościoła, czyli mistycznego Ciała Chrystusa, i w ten sposób oczyszcza nas z grzechu pierworodnego i uzdalnia do walki z jego skutkami.

No właśnie, ale czy to wszystko naprawdę jest rzeczywistością? Czy każdy nowo ochrzczony ma szansę zobaczyć, jak to jest, gdy ludzie, nawzajem się wspierając, starają się żyć z Chrystusem i kształtować przez to rzeczywistość? To pytania do nas samych, którzy Kościół tworzymy. Jednocześnie to jedno z najważniejszych zadań nowej ewangelizacji.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama