W szkole modlitwy JP II

W telewizji czy w gazecie nie uświadczysz obrazu modlącego się człowieka. Czy w naszym świecie jest jeszcze miejsce na codzienną modlitwę?

"Idziemy" nr 41/2011

Radek Molenda

W SZKOLE MODLITWY JP II

W telewizji czy w gazecie nie uświadczysz obrazu modlącego się człowieka. Czy w naszym świecie jest jeszcze miejsce na codzienną modlitwę? Czy korzystamy z dziedzictwa, jakie pozostawił nam Jan Paweł II – człowiek modlitwy?

Jednym z najczęściej powtarzanych apeli Jana Pawła II do ludzi na całym świecie była prośba o nieustawanie w modlitwie. „Nie samym chlebem żyje człowiek (Mt 4, 4) i nie samą doczesnością, i nie tylko poprzez zaspokajanie doczesnych – materialnych potrzeb, ambicji, pożądań… Módlcie się i kształtujcie poprzez modlitwę swoje życie – mówił w 1979 roku w Kalwarii Zebrzydowskiej. Szczególnie Polaków prosił: „Pozostańcie wierni doświadczeniu pokoleń, które żyły na tej ziemi z Bogiem w sercu i z modlitwą na ustach. […] Zachowujcie jak skarb największy to, co było źródłem duchowej siły naszych ojców” (Gliwice, 15 czerwca 1999).

Modlitwa i wiara, tak rugowana z przestrzeni publicznej, że aż wstydliwa; skryta do tego stopnia, że przechodząc obok kościoła nie potrafimy się przeżegnać – jest jednocześnie tak oczywista, że nieraz bez oporów modlimy się na różańcu w tramwaju czy metrze. Czym jest? Co człowiekowi daje i jak można się jej nauczyć? Mówią o niej zastępy świętych, którzy zasmakowali w modlitwie oraz literatura tak bogata, że można by zapełnić wielkie biblioteki. Jednak – jak mówił św. Pio – książki są tylko poszukiwaniem Boga, a odnajdujemy Go w modlitwie. Dlatego modlitwy nic nie zastąpi. Jest niezbędna ludziom wierzącym do życia jak powietrze, bo – jak mówił z kolei ks. Jan Twardowski – jeśli ktoś się modli, Pan Bóg w nim oddycha.

Mistrzów modlitwy nie brakuje, a największym ze współczesnych śmiało można nazwać bł. Jana Pawła II. Stał się nim przez swoje przywiązanie do tradycyjnej modlitwy Kościoła, przylgnięcie do Ducha Świętego oraz zagłębienie się w kontemplację i mistykę św. Jana od Krzyża.

WYCHOWANY NA PACIERZU

Karol delikatnie zamknął drzwi domu i zbiegł na dół. Od razu poszedł do kaplicy Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Czuł się związany z tym miejscem. Często zaglądał tu w drodze do szkoły. „Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko” – cicho wyszeptał i poszedł na lekcje […]

*****

Było zupełnie ciemno. Kapitan klęczał pochylony. Ręce oparł na łóżku.
– Tato, dlaczego tak długo klęczysz w nocy? – zapytał. […]
- A wiec i ty nie możesz spać?
- Budzę się czasem…
- No, wiesz, modlę się za ciebie, za mamę… – był jakby onieśmielony.
- A jak?
- Powtarzam powoli „Zdrowaś Mario”, „Ojcze nasz”, polecam cię Aniołowi Stróżowi.
Tylko tyle mógł powiedzieć. […]
– Wiesz co. Jak skończysz szkołę i będziesz miał więcej czasu, wybierzemy się do Kalwarii. Dawno tam nie byłem, a i tobie się należy. Poza tym jesteś już duży, nie zmęczysz się na dróżkach.

W taki literacki sposób Paweł Zuchniewicz przedstawia w książce „Młode lata papieża” modlitwę dziewięcioletniego Lolka i jego ojca. Zanosili ją, tak jak wszystkie inne swoje radości, smutki i nadzieje, w ręce miłosiernego Boga i Matki Bożej. Tak robili i uczyli Lolka od najmłodszych lat jego rodzice i brat Edmund. Nie tylko modlili się; korzystali też z możliwości uczestnictwa we Mszy Świętej, sakramentach, adoracji – jak ówcześnie mówiono – Sanctissimum. Zabierali też Karola do Kalwarii Zebrzydowskiej – jak wiele lat później mówił: rezerwuaru wiary, nadziei i miłości – by kroczyć po kalwaryjskich dróżkach. Modlitwa dla całej czwórki Wojtyłów była czymś oczywistym, jak rozmowa z najlepszym przyjacielem, jak nieodzowny element codziennego życia w Wadowicach.

Była też dla przyszłego Jana Pawła II pierwszą, najważniejszą szkołą modlenia się. Tu też, w klasztorze na Górce, przyjął „z powodu tej miłości, której doświadczał od Matki niebieskiej” szkaplerz Dziewicy z Karmelu. Ten szkaplerz, który stanowił jego – jak mówił – „styl chrześcijańskiego, utkanego z modlitwy życia wewnętrznego”, nosił Jan Paweł II do ostatniego dnia życia.

Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mojego Ojca na kolanach, tak jak na kolanach widywałem go zawsze w kościele parafialnym
Jan Paweł II, „Dar i Tajemnica”

DO DUCHA ŚWIETEGO

Pozornie błahe wydarzenie okazało się jednym z przełomowych w życiu przyszłego papieża. „W wieku dziesięciu, dwunastu lat byłem ministrantem, ale muszę wyznać, że niezbyt gorliwym. Mój ojciec, spostrzegłszy moje niezdyscyplinowanie, powiedział pewnego dnia: »Nie jesteś dobrym ministrantem. Nie modlisz się dość do Ducha Świętego«. I pokazał mi jakąś modlitwę – wspominał papież w rozmowie z André Frossardem „Nie lękajcie się”. Była to modlitwa ze zwykłej książeczki do nabożeństwa, którą ojciec włożył synowi do ręki. „Powiedział mi, abym tę modlitwę codziennie odmawiał. Tak też staram się robić do dziś […] Była to ważna lekcja duchowa, trwalsza i silniejsza niż wszystkie, jakie mogłem wyciągnąć w następstwie lektur czy nauczania, które odebrałem. Z jakim on przekonaniem do mnie mówił! Jeszcze dziś słyszę jego głos. Rezultatem tej lekcji z dzieciństwa jest moja encyklika o Duchu Świętym.” Tę też modlitwę polecił młodzieży na spotkaniu przy kościele św. Anny w Warszawie w 1979 roku. Powiedział wtedy: „Przyjmijcie ode mnie tę modlitwę, której nauczył mnie mój ojciec i pozostańcie jej wierni. Będziecie wówczas trwać w wieczerniku Kościoła, związani z najgłębszym nurtem jego dziejów”.

Modlitwa Jana Pawła II,
którą polecił mu ojciec

Duchu Święty, proszę Cię
o dar Mądrości do lepszego poznawania Ciebie i Twoich doskonałości Bożych,
o dar Rozumu do lepszego zrozumienia ducha tajemnic wiary świętej,
o dar Umiejętności, abym w życiu kierował się zasadami tejże wiary,
o dar Rady, abym we wszystkim u Ciebie szukał rady i u Ciebie ją zawsze znajdował,
o dar Męstwa, aby żadna bojaźń ani względy ziemskie nie mogły mnie od Ciebie oderwać,
o dar Pobożności, abym zawsze służył Twojemu Majestatowi z synowską miłością,
o dar Bojaźni Bożej, aby żadna bojaźń ani względy ziemskie nie mogły mnie od Ciebie oderwać.

Wierność tej modlitwie przyniosła życiu Wojtyły, a co za tym idzie – całemu Kościołowi – kapitalne skutki. Dlatego w rozmowie z Frossardem przypominał: „Gdy nie umiemy modlić się tak jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8, 26). […] W ostatecznej instancji to zawsze Duch Święty tłumaczy naszą modlitwę – która nas przewyższa”.

W SZKOLE JANA TYRANOWSKIEGO

Na głębię modlitwy Karol Wojtyła wypłynął, gdy mając 20 lat jako student krakowskiej Alma Mater spotkał Jana Tyranowskiego. Była to postać niezwykła: mistyk i asceta, urzędnik, który postanowił być zwykłym krawcem, aby w ciszy i spokoju swojego warsztatu mieć czas na modlitwę. On to skierował przyszłego papieża na trop wielkiej mistyki hiszpańskiej.

Kierownik duchowy Tyranowskiego, salezjanin o. Aleksander Drozd, wspominał: „Miałem niemały szkopuł z prowadzeniem takiego alpinisty duchowego; on wspinał się na takie ścieżki i szczyty, których moja stopa nie dotknęła. Była to dusza apostolska”. Nic dziwnego, że – zaproszony w lutym 1940 przez salezjanów do pracy z młodzieżą – wybierał sobie do prowadzenia na duchowe szczyty jednostki szczególnie duchowo zdatne. I nic też dziwnego, że szybko zwrócił uwagę na Wojtyłę, któremu zaproponował na początku wcale nie wyszukane formy kontemplacji, ale… wstąpienie do koła Żywego Różańca. Potem – jak pisze Ela Konderak („List” 10/2005) – krawiec otwierał przed młodym kandydatem na aktora światy, których ten może nawet nie przeczuwał.

„Od tej pory intensywne życie wewnętrzne, życie modlitwy, formacja duchowa przyszłego papieża w dużej mierze były inspirowane i reflektowane perspektywą doświadczeń i interpretacji św. Jana od Krzyża” – pisze w książce „Jan Paweł – filozof i mistyk” s. prof. Zofia Zdybicka.

„Od niego nauczyłem się m.in. elementarnych metod pracy nad sobą, które wyprzedziły to, co potem znalazłem w seminarium. Tyranowski, który sam kształtował się na dziełach świętego Jana od Krzyża i świętej Teresy od Jezusa, wprowadził mnie po raz pierwszy w te niezwykłe, jak na mój ówczesny wiek, lektury” – wspominał Jan Paweł II w książce „Dar i tajemnica”.

– Jeśli mówimy o Janie Pawle II jako o mistyku, człowieku, który modlił się cały czas, to on tego nauczył się u św. Jana od Krzyża. Ten święty dla Jana Pawła II nie był kimś z dawnych epok, ale kimś na dzisiejsze czasy. Droga Jana od Krzyża uczyniła go duchowym atletą. Tego się nauczył od Tyranowskiego – mówi Paweł Zuchniewicz.

– Jak dotychczas nie mamy żadnych ujawnionych – jak u św. Jana od Krzyża, św. Faustyny czy św. Tereski z Lisieux – dzienniczków duszy Jana Pawła II opisujących jego zjednoczenie mistyczne z Bogiem. Jednak w każdym środowisku i każdej sytuacji umiał się wyłączyć z otoczenia i trwać sam na sam z Bogiem. To była modlitwa nie ustna, ale wewnętrzna, mistyczna. To najwyższa forma modlitwy, jaką chrześcijanin może osiągnąć w swoim doczesnym życiu, do której powinien dążyć, ale z różnych przyczyn jej nie praktykuje. Nie znaczy to jednak, że nie możemy papieża naśladować, przejść podobną do niego drogą. Zwłaszcza, że tę mistyczną modlitwę papieża widzieliśmy na własne oczy – mówi ks. prof. Stanisław Urbański, twórca polskiej szkoły duchowości i kierownik Sekcji Teologii Duchowości UKSW. To droga od prostych modlitw słownych – mówi ks. prof. Urbański – będąca najniższym, ale bardzo ważnym stopniem życia modlitewnego, którego nie możemy nigdy wyeliminować. Tak zaczynali nawet najwięksi mistycy. Natomiast z biegiem czasu ta ustna modlitwa powinna się rozwijać w modlitwę wewnętrzną, modlitwę skupienia, zaangażowania, oddania Bogu swojego życia i kontemplacji Boga. – Od nas samych zależy, na jakim poziomie życia modlitewnego się zatrzymamy. Czy staniemy się duchowymi atletami, jak to obserwowaliśmy u Jana Pawła II, czy pozostaniemy w tym względzie chuchrami.

TRUDNE PYTANIA

Lepiej, niż o modlitwie mówić czy pisać, po prostu się modlić. Tym niemniej faktem pozostaje, że współcześnie mamy z modlitwą problem. Powszechnie uważamy, że do świętości wystarczą praktyki pobożnościowe i modlitwa ustna. Przeciętnemu katolikowi bardzo trudno zrozumieć, że przez ćwiczenie modlitwy dochodzi się do przestawienia jej z formy zewnętrznej na pragnienie wewnętrzne, głód Boga.

Czym jest modlitwa? – To więcej, niż mówienie do Boga i więcej, niż rozmowa z Nim. To spotkanie z Bogiem, osobiste doświadczenie Go. To łaska. Bóg wychodzi do człowieka pierwszy. Człowiek tylko odpowiada na dar przez oddanie Mu swojego serca, skupienia, wewnętrznego przebywania z Bogiem sam na sam. To najlepsza odpowiedź – tłumaczy ks. prof. Urbański.

Od czego zacząć? Prawdziwa modlitwa zaczyna się od pragnienia, a nie umiejętności. Dlatego uczniowie Jezusa prosili: „Naucz nas się modlić!”.

– Każdy ma miarę pragnień, którą sam wyznacza. Relacja z Bogiem, jak każda relacja, wymaga zaangażowania – mówi ks. Maciej Czapliński, wychowawca kleryków w Domu Formacji Propedeutycznej Warszawskiego Seminarium Duchownego w Urlach.

– Jeśli nie wyrobimy w sobie pragnienia modlitwy i nie poprzemy tego codzienną, systematyczną praktyką, nie będziemy robić postępów w życiu duchowym. Nie ma innej drogi – podkreśla ks. prof. Urbański.

– Często przychodzimy do Boga, by załatwić swoje sprawy. Prosimy o łaski, o interwencje w potrzebach naszych lub innych osób. Jednocześnie zapominamy o modlitwie najważniejszej, od której powinniśmy zawsze zaczynać: o wielbieniu Boga, bo dzięki Niemu jesteśmy; On kocha nas i jest wszechmocny jednocześnie, a więc możemy mieć pewność, że się o nas troszczy – mówi ks. prof. Urbański. Zwraca uwagę, że właściwy tematycznie porządek modlitwy ustnej to: uwielbienie, dziękczynienie, przebłaganie i na koniec prośby.

Co jednak, kiedy człowiek zamiast Himalajów życia modlitewnego pragnie tylko wyprosić sobie dobrze zdany egzamin w szkole? – To zderzenie dwóch światów, między którymi nie ma styku. Jeśli ktoś modlitwy głębszej nie szuka, nie pragnie i nie potrzebuje, to i nie znajdzie – nie pozostawia złudzeń ks. prof. Urbański. Dlatego Tyranowski wyłapywał tych, u których widział pragnienie, odkrywał ich „dusze kontemplacyjne”. Na kierownictwo duchowe „letnich” szkoda było mu czasu.

Czego potrzeba do dobrej modlitwy? – „Tracenia” czasu z Bogiem. Dziś każde nasze działanie musi być użyteczne, przynieść wymierny efekt, więc – patrząc po ludzku – modlitwa jest bezproduktywna. Tymczasem czas spędzony na modlitwie już jest uczeniem się jej. Trzeba też odnaleźć swoją własną przestrzeń, miejsce osobne, w ciszy, i codziennie tam przychodzić. Trzeba znaleźć, jak Mojżesz, swoja górę Tabor, pustelnię – tłumaczy ks. Czapliński.

To, czy rzeczywiście poświęcimy na modlitwę czas, w rzeczywistości zależy od naszych pragnień i hierarchii wartości. Biskup Paryża kard. Jean-Marie Lustiger, zapytany kiedyś, czy przy tylu obowiązkach ma czas na modlitwę, odpowiedział: „Nie, nie mam. Dlatego go sobie po prostu biorę”.

– Aby dobrze się modlić, trzeba poznać siebie po to, by przy swoich różnych skłonnościach dobrać do siebie sposób modlitwy i zapanować nad sobą. Najtrudniej jest nam opanować wyobraźnię, koncentrować się na Bogu. Ale nie ma innej drogi. Jeśli się tego nie nauczymy, pozostaniemy w „przedszkolu” modlitwy, na samych tylko wypowiadanych słowach – mówi bez ogródek ks. prof. Urbański.

W końcu, aby się dobrze modlić potrzeba ewangelizacji, coraz większego poznania Boga, Jego słowa. Jeśli Go nie znamy, że jest miłością, że na nas czeka, że „stoi u drzwi i kołacze” (Ap 3, 20), jak mamy mieć pragnienie, by się z Nim jednoczyć, a co za tym idzie – modlić? Stąd tak ważna w Kościele jest ewangelizacja i katechizacja.

Jak się modlić? – Nie ma uniwersalnej dla każdego metody czy schematu modlitwy. Każdy musi wypracować sobie swoją metodę – dostosować dobrą dla siebie porę modlitwy, jej długość, miejsce, warunki itd. – lub wejść w sprawdzone już szkoły modlitwy: jezuicką, benedyktyńską, salezjańską, franciszkańską itd. Wszystkie są bardzo dobre, ale warto szukać dobrej dla siebie, dopasowanej do nas i naszych możliwości, interesować się, jeździć na rekolekcje, np. ignacjańskie. Cel zawsze jest jeden – przejść drogę od modlitwy zewnętrznej, skoncentrowanej na nas, do wewnętrznej, skoncentrowanej na Bogu – tłumaczy ks. prof. Urbański. – Ostatecznie najważniejsze jest nasze pragnienie bycia z Bogiem. To ono – poparte rozpoczętą już od najmłodszych lat wierną praktyką – wynosiło Jana Pawła II na głębię modlitwy. Nie ma co wyciągać na siłę kwiatka ku górze. Musi sam stopniowo wybić się, urosnąć. Innej drogi do nauczenia się modlitwy nie ma – dodaje.

W tym, by wybrać dobry dla siebie sposób osobistej modlitwy, i w całym procesie dojrzewania do niej niezwykle pożyteczną rolę może odegrać kierownik duchowy – ktoś, kto będzie obiektywizował nasze przeżywanie modlitwy, pomoże rozeznać momenty naszej przemiany, a co za tym idzie – zmiany naszej modlitwy.

Czego się wystrzegać? Z jednej strony minimalizmu w modlitwie, a z drugiej pragnienia duchowych fajerwerków. – Często zamiast zagłębiać się w miłości Boga oczekujemy od Niego wizji, przepowiedni, podania nam na tacy gotowych rozwiązań w konkretnych życiowych sprawach. To nie jest istota modlitwy i nie ma wiele wspólnego z mozolnie, co dzień budowanym życiem duchowym. Tak samo z szukaniem miejsc cudownych, zjawisk czy objawień nadzwyczajnych. Często taka pobożność to w rzeczywistości próżność. Chrystus mówi: „gdy chcesz się modlić, wejdź do swojej izdebki, zamknij za sobą drzwi i módl się do Ojca, który jest w ukryciu” (Mt 6, 5-6) – przekonuje ks. prof. Urbański. Także Jan Paweł II do codziennej modlitwy miał swoją prywatną kaplicę.

KRÓTKO, ALE CAŁY CZAS

Stawanie się atletą duchowym na wzór bł. Jana Pawła II czy innych świętych wbrew pozorom jest w zasięgu każdego. Więcej nawet – każdy jest do tego powołany. Dowodem, że można, są wykpiwani czasem emeryci spędzający długie godziny w kościelnych ławkach. – Młodzi się z nich śmieją, że dewoci, bo nie są na tym poziomie modlitwy, co oni. Ci ludzie często już nie gonią za niczym dla siebie, nabrali mądrości życiowej, nie przychodzą do Boga jak do punktu usługowego, ale są w kościele dla samego Boga. Nieraz w modlitwie serca osiągają prawdziwe mistrzostwo – docenia ich ks. prof. Urbański.

Ludzie starsi są też często dla żyjącego w ciągłym pośpiechu młodszego pokolenia świadectwem życia z Bogiem, jakie zatarło się w skutek współczesnego zlaicyzowania społeczeństwa. – Zagubiliśmy umiejętność prostej modlitwy w momentach naszych codziennych zajęć; zgubiliśmy wspaniałą polską tradycję aktów strzelistych. Tak właśnie, w czasie wykonywania swojej krawieckiej pracy, modlił się Jan Tyranowski, i tej permanentnej modlitwy nauczył przyszłego Jana Pawła II. Dziś odseparowaliśmy Boga od niezwiązanych ściśle z Nim aktywności, jakby w naszym życiu pojawiał się na czas modlitwy, a potem znikał. Dlatego nie chcemy dźwięku dzwonów, krzyży przy drogach itd. – ubolewa ks. prof. Urbański. Na szczęście wzory takiej nieustannej modlitwy mamy jeszcze w pokoleniu czasów Karola Wojtyły. – Pamiętajmy, że ora et labora to nie „módl się lub pracuj”, ale „i pracuj”.

Czas na modlitwę jest przez całe życie. Dlatego nasze matki i babcie śpiewały: „Kiedy ranne wstają zorze…” – obudziły się, by Boga chwalić. Tak też modlitwą żył i z modlitwą umierał bł. Jan Paweł II. „Każde ludzkie zadanie, aby osiągnęło swój cel, musi znaleźć oparcie w modlitwie” – mówił. Uczmy się więc w jego szkole modlitwy – nie tylko z okazji Dnia Papieskiego.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama