Sierpień stał się w naszych czasach miesiącem najbardziej intensywnej walki o serca i dusze Polaków
"Idziemy" nr 30/2012
źródło: idziemy.com.pl
Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego jak co roku rozpala dyskusję nad jego sensem i sposobem upamiętnienia. Sedno sprawy od zawsze tkwi w tym, że historia bywa traktowana jako narzędzie uprawiania bieżącej polityki, a tzw. show biznes nie ma skrupułów w przekuwaniu historycznych odniesień na rozgłos i pieniądze.
W dyskusji o celowości Powstania, które wobec twardych realiów globalnej polityki w sensie militarnym i humanitarnym musiało się zakończyć tragicznie, pamiętać trzeba o kilku rzadko podnoszonych okolicznościach. W sierpniu 1944 roku dla Polski i dla Armii Krajowej nie było już dobrego wyjścia. Obawy, że po wejściu Sowietów i ich kolaborantów zacznie się obława przeciwko patriotycznemu podziemiu, były przecież uzasadnione. Do wyboru była śmierć w enkawudowskich katowniach albo w nierównym boju z Niemcami. O walce przeciwko Armii Czerwonej, choćby w obronie własnej, nie mogło być nawet mowy. Byłby to wyśmienity dla Stalina pretekst, aby wobec Zachodu ustawić Polaków po stronie „faszystów”.
Nie należy pochopnie oceniać, że Powstanie nic Polsce nie dało. A tym bardziej obciążać odpowiedzialnością za to jego przywódców i uczestników. Wobec solidarnej dzisiaj obrony polityków przed inną niż tylko polityczna odpowiedzialnością za postanowienia niekorzystne dla kraju, oskarżanie tych, którzy trudne decyzje podejmowali w sytuacji wojny, kierując się nie prywatą, ale gotowością do ofiary z własnego życia, jest to co najmniej obłudne. Nie wiemy także, jak po wojnie wyglądałaby Warszawa, gdyby nie było w niej Powstania. Czy na pewno ocalałoby miasto i jego ludność?
A co do owoców Powstania, to czy przypadkiem nie korzystamy z nich do dzisiaj? Bo czy naprawdę nie było związku między Powstaniem Warszawskim a rezygnacją z niezrealizowanych w 1920 roku planów włączenia Polski do ZSRR jako osiemnastej republiki? Czy nie ma związku między Powstaniem a powstrzymywaniem się Moskwy przed bezpośrednią interwencją w Polsce w latach 1956, 1970 i 1980, jak to było w Czechosłowacji i na Węgrzech? Czy również dzisiaj jedną z gwarancji naszego bezpieczeństwa nie jest przypadkiem świadomość wśród potencjalnych agresorów, że Polacy to taki naród, który łatwo podbić, ale utrzymać w niewoli nie sposób, bo koszty są za wysokie? Wobec niewydolności państwa, armii i międzynarodowych sojuszy ten argument znowu nabiera wartości.
W kwestii obchodów rocznicy powstania zrozumiały jest sprzeciw środowisk kombatanckich i patriotycznych wobec nadużywania powstańczych rocznic i symboli do politycznych czy komercyjnych celów. Politycy jednak nie zdobędą się na umiar i pokorę wobec rzeczywistych bohaterów tej rocznicy, jeśli nie wymuszą tego na nich wyborcy.
Koncerty, imprezy kulturalne i sportowe obok uroczystości liturgicznych też mogą być wyrazem pamięci o Powstaniu. Gorzej, gdy wykonawcom z czysto biznesowych powodów chodzi o wywołanie skandalu. Bo trudno uwierzyć, że zaplanowanie koncertu piosenkarki skandalistki na wieczór 1 sierpnia, kiedy Warszawa zatrzymuje się w zadumie, było przypadkiem. A poprzedzenie jej występu filmikiem o Powstaniu jest tak samo trafne jak pomysł zaproszenia striptizerki na stypę. Obecne władze Warszawy i Polski zdają się tego nie rozumieć, a media głównego nurtu pieją nad kolejnym wykwitem wolności.
To jednak nic nowego pod słońcem. Patriotyzm nigdy nie był domeną całego narodu. Nawet w sierpniu 1944 roku, gdy jedni szli do Powstania, inni wybierali się do... kina. I nic sobie nie robili z tego, co o siedzących w kinie mówiło popularne za okupacji przysłowie.
opr. ab/ab