O bezsensownej panice w związku z przepowiadanym na koniec tysiąclecia końcem świata (1999)
Wobec bliskości roku 2000 narasta zalew fałszywych wróżb. Biorą się one i z osłabienia wiary i z tego, że rozgłaszanie głupstw niejednemu się opłaca. Datę okrągłą wielu ludzi pojmuje magicznie. Tymczasem chrześcijanie wiedzą, że termin powrotu Chrystusa jest nieznany i że zdarzenia tego należy wyglądać z radością, a nie z lękiem.
Dwadzieścia lat temu usłyszałem od ojca mniej więcej taką uwagę: „Zobaczysz, że w roku 2000 będzie spora histeria na tle daty okrągłej i rozrosną się rozmaite przesądy. Ci, którzy będą je propagować, dużo zarobią kosztem naiwnych, a swoją akcję zaczną kilka lat wcześniej, żeby jak najwięcej towaru upchnąć; pewnie już dziś to planują”.
Istotnie, rozgłaszanie przepowiedni tego rodzaju trwa od wielu lat. Pojawiają się w książkach w rodzaju wróżb Nostradamusa i w mnóstwie artykułów popularnych. Mamy już kilka dat końca świata, ostatni z tych końców miał przypaść dzień po niedawnym zaćmieniu Słońca, czyli 12 sierpnia. Niektórym dziennikarzom chyba się tu pomyliły kreski, bo jedni pisali o 12 VII, inni o 12 VIII.
Dalsze przepowiednie dotyczą roku 2000. Niedawno osoba wierząca, z wyższym wykształceniem, spytała mnie, czy to możliwe, że w maju wybuchnie, zgodnie z Nostradamusem, wojna atomowa. Pod imieniem tego wróżbity ogłasza się zresztą zmyślenia, które wcale od niego nie pochodzą.
Częścią tej fali są chyba zapowiedzi, że 1 stycznia popsują się komputery, choć specjaliści zapewniają, że może to dotyczyć tylko niektórych starych programów, a cała sprawa jest do niemożliwości rozdmuchana. Z wielkości sum wykładanych na przeróbki systemów komputerowych wynikać może, że i w tym wypadku chodzi o pieniądze. Niestety, znowu o nasze, jako że pieniądze, które cwanym firmom wypłaca za takie przeróbki rząd czy bank, pochodzą z naszych podatków i oszczędności.
Apokaliptyczne wróżby, którymi oszuści i maniacy straszą ludzi, nie są oczywiście niczym nowym. W roku 1000 chłopi tak dalece uwierzyli w koniec świata, że uznali, iż nie warto obsiewać, pól. Podobno uczony Papież Sylwester II postał wojsko, żeby przynajmniej w Państwie Kościelnym ich do tego zmusić i w ten sposób uchronić ludzi od głodu w roku następnym.
W naszym stuleciu adwentyści i świadkowie Jehowy podawali cały szereg dat końca świata. Gdy się nie sprawdzały, stosowali dwie metody. Adwentyści przyznawali grzecznie, że się pomylili, i liczyli od nowa, dbając o to, by nowa data wypadła niezadługo. Jehowici natomiast, twardo przekonani że mają zawsze rację, uznali, że skoro obliczyli powrót Chrystusa na 1914 rok, musiał przyjść, tyle że niewidzialnie. Datę widzialnego przyjścia też sobie jakoś obliczają, na przykład około roku 1970 ich grupa czekała na nie na górze Cergowa w Beskidzie Niskim.
W popularnej prasie z głupimi wróżbami sąsiadują inne zabobony jak astrologia, magia lecznica czy reinkarnacja. Ich źródła są zbliżone; z jednej strony ludzkie obawy (o przyszłość, o zdrowie), z drugiej ciekawość i poszukiwanie sensacyjnych plotek. To zapotrzebowanie, mówiąc językiem ekonomicznym „popyt”, napotyka na „podaż” w postaci ładnie wydrukowanych książek i czasopism, prelekcji, audycji itp., produkowanych bądź przez ludzi robiących pieniądze na tych słabościach, bądź samemu im ulegających.
Nie musi to się składać na jakieś zaplanowane działanie, przypomina raczej epidemię. Łącznie tworzy się jednak z tego swoista niby-religia, która podminowuje chrześcijaństwo tam, gdzie autentyczna wiara i duchowość są słabsze. Człowiek jest bowiem z natury religijny i odwracając się od chrześcijańskiej wiary i duchowości wpada w bagno pseudoreligii. Jedna z jej postaci to magiczno-astrologiczny nurt New Age, druga to właśnie sekciarskie oczekiwanie końca świata.
Strach przed bliskim końcem świata z okazji roku 2000 sprzeczny jest oczywiście z wiarą chrześcijańską. Ewangelia wyraźnie ostrzega: Uważajcie, żeby ktoś was nie zwiódł. (...) Ale to jeszcze nie koniec (Marek 13,5.7). Jednakże o dniu owym i godzinie nikt nie wie (Marek 13,28). Syn, Człowieczy przyjdzie o godzinie, której nie przewidujecie (Mateusz 24,44)!
Liczby zawarte w Apokalipsie św. Jana mają oczywiście charakter symboliczny; jest to księga poetycka i teologiczna, a nie jakiś „rozkład jazdy końca świata”. Ponadto oczekując wstrząsów poprzedzających powrót Chrystusa, Nowy Testament podkreślą, że samo to wydarzenie jest czymś radosnym dla chrześcijan, dniem dopełnienia wieków, odnowy stworzenia, dniem zbawienia.
Historia, o czym już wspomniałem, pełna jest niespełnionych apokaliptycznych przepowiedni i szaleństw na ich tle; Kościół wytrwale je zwalczał. Warto przypomnieć, że w 1512 roku Sobór Laterański V stwierdził, że ci, którzy ogłaszają rzekome daty końca świata, są szkodliwymi kłamcami i podlegają karze wykluczenia z Kościoła katolickiego. Takie stwierdzenia są dziś niestety niemodne, „postępowy” duch naszych czasów zapewnia tolerancję fałszywym prorokom.
W świetle zdrowego rozsądku rok 2000 nie ma jakichś szczególnych właściwości. W każdym egzemplarzu Biblii Tysiąclecia i w mnóstwie innych książek znajdziemy informację, że Jezus nie urodził się dokładnie w roku 1, od którego utarło liczyć się lata; lecz kilka lat wcześniej. Jeśli stało się to, jak by wynikało z badań, w latach 8/7 p.n.e., dwa tysiące lat upłynęło w 1993/94 roku. Sam podział czasu na lata wynika że zjawiska czysto fizycznego: jedna bryła materii, Ziemia, tyle czasu potrzebuje na okrążenie drugiej, Słońca. Stulecie wydaje się okrągłe, gdyż używamy systemu dziesiątkowego. Gdyby ludzie mieli nie po pięć palców u rąk, ale na przykład po cztery, liczylibyśmy ósemkami i liczbą okrągłą byłoby 64. Znaczenie roku 2000 wynika więc z czysto ludzkiej kalendarzowej umowy.
Dlaczego więc w Kościele w roku tym planuje się specjalne uroczystości? Jest to odpowiedź na pewną ludzką potrzebę — tak jak w przypadku innych świąt. Każdy rozumie, że Jezus Chrystus tak samo żyje, zmartwychwstały w każdy dzień roku; jednak w dniu Wielkanocy przypominamy to sobie w specjalny sposób i potrzebujemy tego. Okrągła data jest po prostu okazją do skierowania uwagi ku Bogu bardziej, niż w jednostajnej codzienności. Następnie, gdy przepowiednie czarowników i sekciarzy każą sobie wyobrażać taki rok jako niebezpieczny, chrześcijaństwo przypomina, że spotkanie z Bogiem, bliskie czy dalekie, jest czymś oczekiwanym i radosnym. „Koniec świata” oznacza przecież osobiste przybycie Jezusa i uleczenie świata. (1999)
Końca świata nie było. Nasz Dziennik z 2-3 X 1999, ss. 16
Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001
opr. mg/ab