Oskarżenia wysuwane przez abp Vigano pod adresem Papieża rzucają cień przede wszystkim na samego arcybiskupa
Przyszło mi się zmierzyć z trudnym tematem. Sprawa dotyka Kościoła powszechnego. Jako kapłan, jako chrześcijanin mam napisać dla moich współsióstr i współbraci w wierze — czytelników „Niedzieli”, co sądzę na temat tego, co się stało w Kościele 26 sierpnia 2018 r. A stało się coś, co w historii współczesnej nie zdarzyło się nigdy. Coś bezprecedensowego. Wielu mówi, że to prawdziwa bomba, która może rozsadzić Kościół. Otóż arcybiskup mojego Kościoła wysunął poważne zarzuty wobec Papieża mojego Kościoła i zażądał jego rezygnacji
Gdy zastanawiałem się nad tym, niemal natychmiast przyszła mi na myśl Ostatnia Wieczerza: przejmująca arcykapłańska modlitwa Jezusa Chrystusa za swój Kościół i wypełniające ją emocjonalne wołanie do Ojca, „aby stanowili jedno”, abyśmy my byli jedno. Nie chcę amatorsko psychologizować, próbując domyślać się, co w takiej sytuacji myśleli świadkowie przejmujących słów Nauczyciela, pierwsi pasterze — Apostołowie. Czy cokolwiek z tej modlitwy rozumieli? Na pewno my, z bagażem historii, ze znajomością faktów, którzy odczuwamy przecież wciąż cierpienia wywołane licznymi skandalami podziałów w Kościele, możemy i powinniśmy rozumieć znacznie więcej niż oni. Znana nam historia wyjaśnia najgłębszy sens wołania Pana Czasów o jedność w swoim umiłowanym Kościele — Kościele, którego On, jego Głowa, kochać nie przestanie. Mimo wielu bolesnych lekcji pani historia, nasza nauczycielka życia, jest zmuszona nieustannie podczas kolejnych sprawdzianów z rozumienia wagi jedności wstawiać do „dzienniczka” pałę za pałą. Myślę — mam nadzieję, ufam — że w tym przypadku da nam jeszcze szansę na poprawkę, żebyśmy nie musieli za jakiś czas — po wzniesieniu solidnego muru podziału, który przecież niełatwo będzie skruszyć — wracać do Pana niczym synowie marnotrawni i z biciem w piersi mówić: Panie, znowu zawaliliśmy! Wybacz kolejny raz naszą małość, głupotę i zadufanie, które spowodowały kolejne podziały!
Mam szacunek dla każdego pasterza. Wierzę, że konieczny i znany czynnik ludzki działający przy wyborze biskupów staje się cudownie — mimo immanentnej niedoskonałości ludzkich działań — narzędziem działania Ducha Świętego, który wieje, kędy chce i gdzie chce. Jeszcze większym szacunkiem otaczam Biskupa Rzymu — pierwszego wśród równych, mocno przekonany, że w przypadku jego wyboru, dokonywanego przecież przez ludzi i spośród ludzi, jeszcze trudniej przeszkodzić działaniu Ducha Świętego. Zresztą wielu kardynałów — uczestników konklawe z 2013 r. — mówiło wprost, że niespodziewany wybór kard. Jorge Bergoglia odczytywali jako znak wyraźnego działania Adwokata i Pocieszyciela. Tym bardziej więc boli to, co się ostatnio stało, i tym obficiej krwawi serce każdej osoby troszczącej się o dar chrześcijańskiej wiary.
Nie znam osobiście abp. Carla Marii Vigano, bo i skąd. Owszem, „siedząc” od lat w sprawach kościelnych, kojarzę osobę. Wiem mniej więcej, kim jest. Abp Vigano to jeszcze niedawno ceniony dyplomata, reprezentant papieży: św. Jana Pawła II — w Nigerii oraz Benedykta XVI i Franciszka — w jednej z najważniejszych stolic świata, w Waszyngtonie. Człowiek z konieczności bardzo zaufany, kompetentny, ale także — przecież to sprawdzono — wzór głębokiej wiary. Wiara w przypadku dyplomatów Stolicy Świętej musi iść w parze, a nawet wyprzedzać wszystkie inne przymioty potrzebne na tym stanowisku. Inaczej po prostu sobie nie wyobrażam. Abp Vigano przez lata był „na kościelnym topie”. Uważam, że jest to równoznaczne z „Bożym topem”. Z powyższych względów tym bardziej nie rozumiem tego, co zrobił. Mówiąc w skrócie, oskarżył Ojca Świętego o pozorowanie walki z pedofilią, krycie byłego już kardynała podejrzanego o pedofilię i chronienie rzekomej homoseksualnej mafii w Kościele. Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa i wzbudza wątpliwości co do intencji abp. Vigano, jest takie: Jeżeli — jak podkreśla — uczynił to w trosce o Kościół, to dlaczego zrobił to tak późno? Dlaczego nie uczynił tego wcześniej, np. w roku 2012 czy 2013, kiedy — jak twierdzi — już widział nieprawidłowości? Dlaczego czekał z tym pięć lat? To podstawowe pytanie, które już od początku każe podchodzić do jego rewelacji ostrożnie. Wydaje się — tak sobie to tłumaczę — że w tym przypadku dyplomatyczne ciągoty wzięły górę nad przymiotem wiary i skończyło się na działaniach właściwych dla świata brudnego biznesu i bezwzględnej polityki, które mają na celu, naginając rzeczywistość i wykorzystując nawet do swojej akcji Papieża seniora, skompromitować przeciwnika, w tym przypadku papieża Franciszka. W tym podejrzeniu utwierdzają nowe informacje, które pozwalają poznać kulisy, noszącej znamiona spisku, „akcji”, w tym te odkrywające, kto był w nią zaangażowany — w większości dziennikarze z Włoch i Stanów Zjednoczonych — oraz że nie była ona absolutnie spontaniczna, jak próbowano pierwotnie przekonywać, lecz długo i precyzyjnie przygotowywana, żeby jak najboleśniej uderzyć w Ojca Świętego. Także fotografia samego abp. Vigano spotykającego się z byłym kardynałem Theodorem McCarrikiem (to papież Franciszek natychmiast po ujawnieniu podejrzeń o czyn pedofilski sprzed kilkudziesięciu lat pozbawił go tej godności) nakazuje zdrowemu rozsądkowi kwestionować jednoznaczność i bezkompromisowość włoskiego dyplomaty oraz rozpowszechniane już po wywołaniu skandalu przez jego stronników niepoważne informacje, jakoby musiał się on ukryć w obawie o swoje życie. Do tego dochodzą informacje o innych bezdusznych działaniach arcybiskupa względem swojej rodziny. To wszystko sprawia, że kilka dni po oświadczeniu byłego watykańskiego dyplomaty tylko ludzie wyjątkowo niechętni papieżowi Franciszkowi mogą być nadal przekonani z jednej strony o szczerości jego intencji, a z drugiej — o wiarygodności oskarżeń. Wiadomo też, że za całą sprawą stoi nie tylko znany z ambicji były watykański dyplomata.
Zaczęło się ponoć w marcu tego roku od kolacji abp. Vigano z dziennikarzem włoskiej telewizji RAI Aldo Marią Vallim. Później obydwaj spotkali się jeszcze kilka razy. Podczas spotkań przygotowywano ten 11-stronicowy dokument, który upubliczniono 25 sierpnia br. Wszystko w absolutnej tajemnicy. W międzyczasie dokument ten konsultowano z innym dziennikarzem. Ten naniósł poprawki. Ostatnim akordem przygotowań było tłumaczenie na kilka języków i przygotowanie jednoczesnej publikacji w kilku wydawnictwach internetowych. No i wybór terminu. 26 sierpnia Papież miał wracać samolotem z Dublina. Na pokładzie jest zwykle konferencja prasowa. To jedna z nielicznych sytuacji, kiedy dziennikarze mogą bezpośrednio zadać pytanie papieżowi. Liczono na to, że żurnaliści z całego świata zasypią Franciszka gradem pytań. Oczywiście, pytanie padło. Ojciec Święty załatwił sprawę mądrze. Powiedział, że sam nie będzie komentował. Odwołał się do profesjonalizmu dziennikarskiego, zachęcił do analizy tekstu i poszukiwania prawdy. I prawda właśnie wychodzi na jaw. Z tego, co już wiemy — a każdego dnia pewnie będziemy wiedzieć więcej — wynika, że to Franciszek, a nie były dyplomata stoi po jej stronie. Według niektórych źródeł, Watykan, najprawdopodobniej Sekretariat Stanu, szczegółowo odniesie się do kwestii poruszonych przez abp. Vigano, a sam Franciszek uczyni to podczas rozmowy z dziennikarzami w trakcie bliskiej pielgrzymki do krajów bałtyckich.
Czy tylko ta niewielka grupka? Komentatorzy mówią, że nie. To pewna spora grupa kościelna, złożona w większości ze świeckich, ale i ze sprzyjających im duchownych, którym od początku, od tego pierwszego „Dobry wieczór”, które padło z loży Bazyliki św. Piotra, nie podoba się to, co robi Franciszek. Prawdopodobnie szukali odpowiedniego narzędzia, żeby mocno i silnie uderzyć w Papieża. Znalazł się były dyplomata. Jego motywacje? Piszą o nim teraz, że był rozgoryczony, bo nie otrzymał kapelusza kardynalskiego. Mówią także, że Franciszek nakazał mu opuścić watykański apartament, a nawet, że mógł być zamieszany w aferę Vatileaks — wycieku dokumentów z Watykanu. Okazuje się, że w tej sprawie próbowano wykorzystać Benedykta XVI, ale szybkie i twarde oświadczenie jego sekretarza — abp. Georga Gänsweina w reakcji na fałszywą informację, iż Papież senior potwierdza to, co napisał abp Vigano, ucięło tę brzydką próbę.
Jak zachowali się inni pasterze Kościoła, którzy nie chcieli przyglądać się obojętnie jego rozrywaniu? W USA kilku biskupów wsparło byłego nuncjusza, nie odnosząc się wprost do papieża Franciszka. Kilku innych wsparło Ojca Świętego. Zdaniem komentatorów, pokazuje to, gdzie jest główna arena walki. Następcę św. Piotra wsparli w tej sprawie bezwarunkowo biskupi hiszpańskojęzyczni: episkopaty Hiszpanii, Argentyny, Peru wydały zdecydowane oświadczenia. We Włoszech twardo za Franciszkiem opowiada się „L'Avvenire”, nazywany dziennikiem włoskiego Episkopatu. Sam Watykan nie wydał żadnego komunikatu, obstając przy linii Franciszka, który liczy na to, że dociekliwi dziennikarze odsłonią nieprawdziwość rzuconych oskarżeń. I tak się dzieje.
W Polsce, przynajmniej na razie, media głównego nurtu stosunkowo niewiele zajmują się tą sprawą. Szeroko nawiązują do niej jedynie rodzime środowiska zgromadzone wokół tytułów prasowych czy stron internetowych krytycznych wobec papieża Franciszka. Może bardziej niż za abp. Vigano opowiadają się przeciw Ojcu Świętemu. Na szczęście są to środowiska nieliczne, choć trzeba przyznać, że sprawne i wpływowe.
Zależy mi na świętości mojego Kościoła. Zdaję sobie sprawę, że jego jedności nie sprzyja nasza grzeszność, ale bardzo boli, gdy w Kościele stosowane są nieczyste gierki, na które burzymy się, gdy widzimy je choćby w polityce. „Niedziela” jest tygodnikiem, który chyba najobszerniej ze wszystkich istniejących na polskim rynku informuje o działaniach Ojca Świętego i Stolicy Apostolskiej. Staraliśmy się służyć wiernie i św. Janowi Pawłowi II, i Benedyktowi XVI, teraz staramy się służyć Franciszkowi, a w przyszłości — każdemu następnemu papieżowi, bo tam, gdzie jest Piotr, tam jest Kościół.
opr. mg/mg