Stało się!

XX jubileuszowe spotkanie lednickie, pierwsze bez o. Jana Góry

Pełna radosnego entuzjazmu i emocji wyrażanych śpiewem i tańcem, bogata w symbole. Przewidywalna w swoim schemacie i niepowtarzalna zarazem. Taka była i ta Lednica. Choć trzeba przyznać, że brakowało nam ojca Jana...

Stało się!

Młodzi i ci trochę starsi już od rana, tak jak co roku w pierwszą sobotę czerwca, przybywają na Pola Lednickie. Przygotowane sektory przed Bramą Rybą z godziny na godzinę wypełniają się kolejnymi grupami ludzi. Wśród nich są uczniowie, prawie 50 osób, Collegium Salesianum z Bydgoszczy. — Słyszałyśmy wiele o Lednicy, ale jest jeszcze lepiej, niż się spodziewałyśmy — mówią gimnazjalistki Ania Czarnecka i Kasia Krauze, dodając, że tutaj aż chce się być po prostu bliżej Boga.

XX Spotkanie Młodych rozpoczyna się w pełnym słońcu. — Z wielką radością chcemy dziś, u źródeł chrzcielnych Polski, wypowiedzieć nasze „Amen! — Niech tak się stanie!” — wołają nowi duszpasterze ledniccy o. Maciej Soszyński i o. Wojciech Prus prowadzący spotkanie. Odpowiada im gromkie „Amen!” wydobywające się z dziesiątek tysięcy gardeł. Jeszcze nieraz tego dnia wybrzmi tu ono z mocą. Nie może być inaczej, kiedy przez trzy ostatnie lednickie lata wypowiedziało się słowa „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”.

Jesteście kochani!

— Pytają nas, jak sobie poradzimy bez ojca Jana. Jesteśmy jednak spokojni, bo jesteśmy tu z ojcem Janem i ojciec Jan jest w każdym z was. Każdy z nas nosi w sobie cząstkę jego ducha — przekonują dominikanie. — Nie byłoby Lednicy bez dominikanów, nie byłoby Lednicy bez Jana Góry, ale przede wszystkim nie byłoby Lednicy bez was, kochani. Jak dobrze, że jesteście! — wyznaje młodym o. Wojciech Prus.

Tuż przed Godziną Miłosierdzia nad Polami Lednickimi przechodzi burza. Porywisty wiatr i ulewa sprawiają, że spotkanie na dłuższą chwilę jakby zamiera. W końcu jednak, choć już zupełnie przemoczeni, odmawiamy w strugach deszczu Koronkę. — Każdy, kto organizuje taką dużą imprezę jak spotkanie lednickie, modli się, aby towarzyszyła mu dobra pogoda i aby nie padało. A my sobie wymodliliśmy burzę z nieba! Mamy więc wrażenie, że już dużo przeszliśmy, że jesteśmy już dokładnie u siebie, bo takie zdarzenie zbliża. Bardzo się przez to skrócił dystans do uczestników. Co więcej, po tej burzy już nie mamy żadnego problemu z tym, żeby powiedzieć do nich: „Kochani!” − stwierdza o. Maciej Soszyński, a o. Wojciech żartuje, że przez tę ulewę w końcu zrozumiał, po co są tańce lednickie — pomagają wyschnąć, człowiek odparowuje, schną też pola. — Ojcowie świetnie dają sobie radę, prowadząc spotkanie każdy z mikrofonem w ręce tak, ja to miał w zwyczaju ojciec Jan. Momentami myślałam: to zupełnie jak on — przyznaje Ewa Nagel, koordynatorka spotkania, która od dziecka znała ojca Jana Górę.

Stało się!

Zanim ruszy procesja „Tylko Orły”, poprzedzająca oficjalny start spotkania, zapowiada ją pisarz Jan Grzegorczyk, przyjaciel o. Góry wraz z... samym ojcem Janem. Odtworzone nagranie głosu ojca z jednej z poprzednich Lednic sprawia, że wielu łzy wzruszenia stają w oczach. Jeszcze wiele będzie takich momentów, jak choćby procesja prawie 40 małżeństw z ponad przynajmniej 200 pobłogosławionych przez o. Górę. Przejdą w niej m.in. Ania i Sławek Mrówczyńscy z podpoznańskich Koziegłów, wychowankowie dominikanina z Duszpasterstwa Akademickiego. — Dostaliśmy od ojca depozyt wiary, zbliżyliśmy się dzięki niemu do Maryi. Wprawdzie nie będzie czekał na nas fizycznie w Bramie Rybie, ale wierzymy, że opiekuje się nami z nieba — mówią małżonkowie, którzy pobrali się krótko po pierwszej Lednicy, w czerwcu 1997 r.

Podczas tegorocznych lednickich procesji charakterystyczne dla o. Jana słowa „Kocham Was!” obecne są w inny sposób, wypisano je na flagach jego charakterem pisma. To jego płynące z serca zawołanie: „Kocham Was! Modlę się za was codziennie!”, które słychać też z głośników, przywołuje wspomnienia. I jeszcze jedna myśl ojca, która powraca jak pozostawione nam przesłanie: „Zawsze powtarzałem, że nikt nie może zapalać, kto sam nie płonie. Zawsze się starałem, żebym był człowiekiem wysokiej temperatury, który sam płonie”.

Biblia to nie gadżet

Jakże wymowny podczas spotkania jest moment odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych 1050 lat po Mieszku. Wówczas przybyła do nas z Czech księżna Dobrawa, niosąc ze sobą, niby w wianie, chrześcijaństwo. Dziś jest z nami prymas Czech, a do tego dominikanin, kard. Dominik Duka. Zakładamy na siebie białą szatę — co kto białego przywiózł. Kładziemy rękę na ramieniu osoby stojącej obok, pytając ją o imię tak, byśmy wymawiając je mogli powiedzieć: „Jesteś umiłowanym synem (córką) Ojca w Jezusie Chrystusie”. Na jej czole kreślimy znak krzyża. — To jest cudowny gest, który objaśnia nam, co się dokonało podczas chrztu świętego. Wówczas sam Bóg Ojciec wypowiedział nad nami najważniejsze dla nas „Amen! — Niech tak się stanie!”, niech się stanie mój umiłowany syn (córka) — tłumaczy o. Wojciech. Za moment na polach zabrzmią słowa hymnu tegorocznego spotkania: „Jestem Twój, zbaw mnie Panie — Amen! W imię Twe niech tak się stanie — Amen!” śpiewane z radością przez ponad 60 tys. osób.

Stało się!

Kiedy słońce zaczyna powoli zachodzić nad Polami Lednickimi, zalewając je złotem i czerwienią, rozpoczyna się Eucharystia pod przewodnictwem prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka. Podczas niej krótką i mocną homilię głosił „biskup od ewangelizacji” Edward Dajczak z Koszalina, wielki przyjaciel Lednicy. — Tylko to słowo Boże jest faktycznie słyszane, które wydaje owoce. A można być na Lednicy i patrzeć, a nie widzieć, można słuchać, a nie słyszeć — przestrzega młodych, dodając, że jeśli nasze życie duchowe, życie w Bogu, ma być rzeczywiście życiem, a nie tylko jakimś religijnym przeżyciem, musimy się dać poprowadzić Bogu. — Ster mojego życia musi mieć w ręku Bóg, nie ja, a bez zasłuchania w Boże Słowo to niemożliwe — podkreśla.

W tym roku jednym z symboli spotkania jest podręczny, wielkości telefonu komórkowego, egzemplarz Pisma Świętego Nowego Testamentu z dedykacją papieża Franciszka. To, by każdy uczestnik Lednicy dostał je do ręki, było ostatnim marzeniem o. Jana Góry. — Weźcie teraz do ręki tę Biblię i ucałujcie ją. Otwórzcie ją na pierwszej stronie i napiszcie tam: „Twój sługa/Twoja służebnica słucha” i wpiszcie swoje imię — prosi bp Dajczak. — To nie jest Biblia na półkę. To nasze przymierze z Jezusem. Teraz zacznie się twoje spotkanie z Nim, twoje „Amen!”. O to właśnie ojcu Janowi chodziło. To nie gadżet z Lednicy, to Boże Słowo na życie, to jego testament.

Na koniec Eucharystii nad Polami Lednickimi wznosi się las małych, drewnianych krzyży. Każdy podnosi w górę ten, który otrzymał, a napisano na nich ręką ojca Jana słowo „Amen”, zeskanowane z jego ubiegłorocznego kalendarza. Zostają one poświęcone podczas uroczystego rozesłania wolontariuszek salezjańskich na misje. Rozlega się też wezwanie: „Ludzie Ewangelii Daleko Nieście Imię Chrystusa. Amen” — akrostych tworzący słowo „Lednica”.

Nieważny PESEL

Podczas Eucharystii wrażenie robi widok ponad 600 księży, szczególnie gdy podążają na nią czwórkami. — Dobrze, że jesteś, bracie — mówi do każdego o. Wojciech, przybijając piątkę z księżmi podchodzącymi do ołtarza. Lednicy nie byłoby zresztą bez nich, to oni przywożą ze sobą kilkudziesięcioosobowe grupy młodych ludzi. Po raz szósty uczynił to ks. Paweł Lebda z Siedlec koło Nowego Sącza. — Widzę u wielu młodych po Lednicy, jak pogłębia się ich wiara. U pozostałych wierzę, że owoce przyjdą z czasem — zauważa. Wśród kapłanów są tacy, na których powołanie wpływ miała także Lednica. Ks. Paweł Szczygieł ze Starej Wsi koło Limanowej pierwszy raz dotarł na nią jako gimnazjalista. — Zapamiętałem z tamtego czasu widok setek kapłanów na Polach Lednickich, a teraz sam spowiadałem na nich młodych. Niektórzy jednają się z Bogiem po dłuższym czasie. To, co tutaj przeżywają sprawia, że się otwierają na Bożą łaskę.

Lednicy nie byłoby też bez sióstr zakonnych. — Jesteście przepięknymi naczyniami miłości, całujemy każdą z was w dłoń staropolskim zwyczajem, żeby powiedzieć „Bóg zapłać, dziękujemy, kochamy was” — woła o. Wojciech. Jedna z nich, s. Edyta Pudlik, benedyktynka misjonarka przyjechała z Puław z grupą młodzieży, w tym z chłopcami z niepełnosprawnością intelektualną, podopiecznymi ośrodka, w którym pracuje. — Chcę tu przeżywać radosny czas z młodymi. Oni są naprawdę dobrzy, trzeba do nich tylko dotrzeć, tak, jak to się robi na Lednicy — stwierdza.

Oprócz tysięcy młodych ludzi w spotkaniu lednickim uczestniczą też osoby w dojrzałym wieku. — Czuję się młody, jedyne co mnie martwi, to ten mój PESEL — żartuje Piotr Bartz z Ostrowa Wielkopolskiego, który od lat przyjeżdża na Lednicę. — Czułem, że trzeba tu być, krótko po pogrzebie ojca Jana przyjechałem pomodlić się nad jego grobem — dodaje. Beata Dachowska, nauczycielka z wielkopolskich Sieroszewic, przyjechała, aby podziękować ojcu Janowi Górze za jego dzieło i za to, że zajął się młodymi ludźmi. — W dzisiejszych czasach młodzież potrzebuje szczególnej pomocy i wsparcia ze strony dorosłych. To ważne, bo oni są naszą przyszłością.

W stronę Krakowa

W Spotkaniu Młodych oprócz Polaków uczestniczą też m.in. Rosjanie, Ukraińcy, Francuzi oraz goście ze Stanów Zjednoczonych, którzy w tym roku będą brali udział w Światowych Dniach Młodzieży i przyjechali właśnie na przygotowania do tego wydarzenia. — Jest prawie 400 obcokrajowców. Myślimy zresztą o tym, żeby coraz bardziej otwierać się na pielgrzymów z zagranicy, w Europie bowiem nie ma takich spotkań dla młodych — zaznacza Bartek Dobrzyński, rzecznik prasowy Lednicy. Spotkanie oglądają też młodzi u naszych zachodnich sąsiadów, a to za sprawą niemieckiego oddziału katolickiej stacji telewizyjnej EWTN, która już po raz czwarty transmituje Lednicę na żywo. — Chcemy pokazać, z jakim entuzjazmem młodzi Polacy przeżywają swoją wiarę, z myślą o Światowych Dniach Młodzieży, by zachęcić niemiecką młodzież do przyjazdu do Krakowa — przyznaje Robert Rauhut, szef niemieckiej EWTN.

A ŚDM już za niespełna dwa miesiące. Tegoroczna Lednica jest ostatnim przystankiem na drodze do Krakowa. W tym roku zresztą spod dużej Bramy Ryby została posłana w stronę Krakowa mała Brama Ryba. Przygotowali ją uczestnicy akcji ewangelizacyjnej „Siedem Aniołów”, w którą włączyło się ponad 200 osób z całego kraju. Razem z jej pomysłodawcą franciszkaninem o. Kordianem Szwarcem stworzyli miniaturę Bramy Ryby w formie przyczepy, którą będą ciągnęli za sobą przez Polskę. — Po drodze z Lednicy do Krakowa będziemy zatrzymywali się w różnych miejscowościach, aby ludzie, którzy może nigdy tutaj nie dotarli, mogli przejść przez Bramę III Tysiąclecia. Chcemy przy tym robić Boży raban, do czego zachęcał papież Franciszek — tłumaczy o. Kordian.

Już dobrze po zmroku na Polach Lednickich rozbłyskują tysiące płomieni świec zapalanych od ognia wiary niesionego od 800 lat przez dominikanów posłanych, by głosić światu Dobrą Nowinę. Został on symbolicznie przyniesiony w procesji lednickiej przez obchodzących swój jubileusz zakonników, a potem dotarł do każdego z uczestników spotkania.

Na koniec jeszcze nieodłączny punkt programu — adoracja Najświętszego Sakramentu w ogromnej monstrancji w kształcie stauroteki znalezionej na Ostrowie Lednickim — najstarszego na ziemiach piastowskich relikwiarza z przełomu X i XI w., zawierającego relikwie drzewa Krzyża Świętego. Tak przygotowani wybieramy Chrystusa, przekraczając Bramę III Tysiąclecia, którą prymas Polski ustanowił podczas oficjalnego rozpoczęcia spotkania jubileuszową Bramą Miłosierdzia. — W naszej ostatniej rozmowie ojciec Jan prosił mnie o to gorąco — wyznaje abp Wojciech Polak, dodając, że fenomen Lednicy potwierdza, że w sercu współczesnego człowieka wciąż obecne jest pragnienie Boga, mimo że niekiedy ukryte. — Lednica przyciąga, bo jest miejscem, w którym możemy przeżywać swoją wiarę w sposób żywy, bardzo osobiście, a jednocześnie razem.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama