Mamy pewne poczucie wyższości wobec katolików z innych krajów. Oby nie okazało się, że tak jak w innych sytuacjach, pycha kroczy przed upadkiem
Mamy pewne poczucie wyższości wobec katolików z innych krajów, szczególnie zza zachodniej granicy. Może i mają lepszą teologię, więcej umysłów pracowało tam nad takimi przełomami w życiu Kościoła jak Sobór Watykański II, ale za to my mamy ludzi w kościele. A jeśli teologia ma służyć właśnie temu, to my, a nie oni, jesteśmy zwycięzcami. Patrząc z takiej perspektywy, już tylko krok od uznania, że właściwie cała Europa, a nawet świat powinni się od nas uczyć. A my? My powinniśmy konserwować dobre metody, które taki stan pozwoliły nam zachować. Tak mogłaby brzmieć nasza odpowiedź. Mogłaby, ale czy powinna?
Przypomnę, że jeszcze niedługo po II wojnie światowej Kościół w Holandii szczycił się tym, jak wielu ma misjonarzy. Wówczas liczby mogły nas, Polaków, zawstydzać. Mimo że i nasza misyjna tradycja jest bardzo bogata. Wspomnę Irlandię, która od 1937 r. ma w konstytucji inwokację nie tylko do ogólnie pojętego Boga, ale wprost do Trójcy Świętej. Dzisiaj prawo pozwala na bardzo liberalną zasadę dokonywania aborcji.
Tuż przed wybuchem skandali moralnych, równolegle do nadchodzącego wówczas szybkiego wzrostu ekonomicznego kraju, katolików praktykujących było podobnie lub nawet więcej niż w tym samym czasie w Polsce. Dzisiaj Irlandia ma zaledwie jedno seminarium duchowne i ze świeczką szukać nowych powołań. Kościoły pustoszeją w bardzo szybkim tempie.
Kościół w Irlandii, w epoce swojego rozkwitu, miał ogromne poczucie tego, że to, co robi, jest najlepszą wersją na świecie. Mówię trochę z przekąsem i pewną przesadą. Chcę jednak w ten sposób zwrócić uwagę na niebezpieczną pokusę poczucia samowystarczalności. Można się o tym przekonać, czytając korespondencję między Watykanem a irlandzkimi biskupami sprzed II wojny światowej, w której to wymianie listów do głosu dochodzą „ogromne obawy” duchownych z Zielonej Wyspy, że formacja kleryków i księży w Rzymie jest dla Irlandii zbyt liberalna. O czym mowa? Podam przykład: wychowawca seminaryjny ma wygłosić konferencję na temat szóstego przykazania, klerycy się zbierają, ale koniecznie w komżach, a na ołtarzu płoną świece i pośrodku stoi krzyż. Dlaczego tak? Czego się obawiano? Otóż rozmowa o tym, co naprawdę klerycy przeżywają, była wówczas traktowana jak przejaw nowej liberalnej pedagogiki.
Przykłady można by mnożyć. Mieliśmy kiedyś na to gotową odpowiedź: księża na Zachodzie odeszli od prawdziwego katolicyzmu i dzisiaj mamy tego skutki. Tylko że tak można by powiedzieć o niektórych grupach duchownych na przykład we Francji albo Belgii, ale czy to samo dotyczy Irlandii, Hiszpanii, Włoch, Portugalii? A co mówimy o sobie, gdy zaczyna nam na lekcjach religii brakować młodych?
Wszędzie w Europie dokonały się głębokie przemiany kulturowe, które osłabiły wiarę i świeckich, i duchownych. A może to po prostu zmiana epoki, o której pisze papież Franciszek, a która jest tak głęboka, że się w niej gubimy?
Tak czy inaczej, lepiej zachować postawę pokorniejszą wobec naszych siostrzanych Kościołów z zagranicy. Nie chodzi mi o bezkrytyczność. Gdybym chciał być bezkrytyczny, nie byłoby w tym wydaniu „Przewodnika” mowy o „niebezpiecznej drodze synodalnej” Kościoła w Niemczech (rozmowa z Tomaszem Kycią). Chociaż i w tym kontekście zachowałbym umiar. Poczekałbym do jej zakończenia. Bo jeśli miała ona być wysłuchaniem wszystkich krzyków wobec Kościoła w samym Kościele, to przy wszelkich perturbacjach, jakie taka droga niesie, może być z tego jakieś dobro. Z drugiej jednak strony zbyt wiele jest już znaków, że do odchodzenia od fundamentów katolicyzmu w Niemczech dochodzi. Dlatego z pokorą, ale dyskutować można i trzeba. A może — co uważam za propozycję najrozsądniejszą — często się spotykać, rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać... jak bracia i siostry. Bez tworzenia atmosfery lepszych i gorszych opcji kościelnych. Tak bywało kiedyś. Może nigdy się do końca z tego nie wyleczymy. Teraz jest jednak czas, żeby tak jak mówi papież Franciszek, najpierw słowa Bożego i siebie nawzajem słuchać.
ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”
opr. mg/mg