Gdy chrześcijanin mówi o „przebaczeniu”, kieruje się ewangelicznymi zasadami. Gdy mówią o nim media, traktują je jako element gry politycznej, stosując wybiórczo wobec „swoich” polityków. To samo opakowanie, różna treść.
W krajobrazie po wyborczej burzy zwracają uwagę pewne słowa kluczowe. Słowa nabrzmiałe treścią. Słowa głęboko teologiczne. Słowa zakopane, nieuświadamiane sobie nawet. Jako teolog oczywiście mogę być posądzony o działanie pro domo sua, ale zaryzykuję: również na dnie polityki leży, czy się tego chce czy nie, teologia. W świecie ukształtowanym przez chrześcijaństwo, nawet jeśli żyjemy już w świecie postchrześcijańskim, fruwają sobie słowa, które kiedyś miały pewien, od chrześcijaństwa wzięty właśnie, ciężar gatunkowy. A teraz nie wiadomo, co z nimi czynić. A one działają, tyle że jakoś tak na opak. W tym samym opakowaniu pojęciowym kryć się może różna treść.
By daleko nie szukać. Jednym z takich słów może być „przebaczenie”. Co właściwie ono miałoby oznaczać w świecie polityki? Dlaczego w ogóle miałoby mieć jakieś wpływ na rozumienie polityki i na jej uprawianie? Czy wolno wierzącemu zapomnieć o treściach kryjących się w tym słowie, gdy zajmuje go sprawa wyborów prezydenckich? Jeśli mamy pozostać uczniami Chrystusa, a jednocześnie trzymać się właściwie rozumianego rozdziału państwa od Kościoła, musimy się jakoś określić. Z jednej strony unikając bezpośredniego przeniesienia Ewangelii w politykę, z drugiej — całkowitego rozejścia się polityki i Dobrej Nowiny.
Bóg wybacza, media – nie
Jeśli czytelnikowi wydają się tego rodzaju pytania i stwierdzenia nazbyt abstrakcyjne, proponuję sprowadzić rozważania na ziemię. Zapytajmy konkretnie, jak ma się przebaczenie do przeszłości kandydata na prezydenta. Wiemy, że Bóg, w przeciwieństwie do mediów, przebacza. Sztuczna inteligencja będzie w swoich wyrokach raczej zachowawcza — zapytany przeze mnie chat gpt odpowiada w duchu Trzaskowskiego, jest „za, a nawet przeciw”:
Ważne jest też, że przebaczenie nie oznacza zapomnienia czy braku oceny. To raczej decyzja o tym, czy jesteśmy w stanie zaakceptować przeszłość kandydata, biorąc pod uwagę jego obecne działania i postawę. Niektórzy wyborcy mogą uznać, że przebaczenie jest możliwe, jeśli kandydat pokazał, że się zmienił i jest gotowy służyć społeczeństwu z uczciwością. Inni mogą uważać, że pewne czyny są zbyt poważne, by można je wybaczyć.
Czy media powinny wybaczać politykom?
Zwracam się jednak do ludzi, nie do maszyn. Czy rozważając wybór tego a nie innego kandydata, powinniśmy zaglądać w jego przeszłość? A jeśli tak, to jak głęboko? Pytajmy dalej: a jeśli kandydat do pałacu miałby mieć na sumieniu niecny nawet czyn (załóżmy na potrzeby tekstu, że wierzymy oszczerstwom mediaworkerów), czy to go dyskwalifikuje czy nie? Dzielmy ten włos dalej: dyskredytuje całkowicie, czy pod pewnymi warunkami (jakimi?) nie musi. Wiemy, że nawet przebaczone grzechy mogą mieć konsekwencje dla dalszego życia, a w świecie polityki mogą być wykorzystywane przez innych graczy politycznych. Ale z drugiej — czy nie ważniejszej? — strony może też być tak, że ubiegający się o pałac prezydencki mógł był przecież nawrócić się w którymś momencie swojego życia i, mówiąc językiem biblijnym, stać się nowym stworzeniem. Czy chrześcijanin mógłby tego nie brać pod uwagę?
Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej — zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? (Rz 8,33-34).
Czy polityk powinien wszystko wybaczać mediom?
A teraz spójrzmy na tę samą kwestię przebaczenia od drugiej strony. Co powinien uczynić Karol Nawrocki wobec pismaków z Onetu? Czy prezydent Andrzej Duda miał przebaczyć „Faktowi” próby przypisania mu łatki osoby ułaskawiającej pedofilów? Sprawa jest bardzo poważna, i fałszywie pojęte przebaczenie nie pozostanie bez konsekwencji. Czy należałoby przebaczyć „z serca” i zapomnieć, rozzuchwalając mediaworkerów i otwierając na przyszłe akcje tego samego typu? Czy raczej walczyć w imię prawdy i sprawiedliwości? Nie mam wiedzy, czy po „przygodzie” sprzed pięciu lat zostały podjęte jakiekolwiek próby zapobieżenia podobnym atakom, przed którymi nie sposób się bronić w kampanii. Nie mam nawet pewności, czy to się da zrobić „odgórnie”. Z pewnością od kogoś, kto sam nie przyjął przebaczenia i nie pojednał się z Bogiem, nie sposób oczekiwać przebaczenia dla innych. Ale przecież i to nie oznacza, że należy jedynie głosić Dobrą Nowinę i czekać. Pozostaje obowiązek obrony przed tymi, którzy nie będą postępować nie tylko po chrześcijańsku, ale nawet po ludzku, względem innych.
Widzieliśmy bezpardonową medialną nagonkę na Karola Nawrockiego. Poza wszystkimi innymi motywami tejże leży sobie nieuświadomione być może przez nikogo słowo „przebaczenie”, o którym piszę. Słowo pozbawione w dużej mierze chrześcijańskiej treści, ale przecież siłą bezwładności jeszcze coś znaczące. To dlatego można było nie znać litości, nie mieć przebaczenia dla Nawrockiego za jego domniemaną przeszłość. W miejsce chrześcijańskiego rozumienia przebaczenia wchodzi świeckie. W to samo opakowanie zawijać można skrajnie różne treści, a samo opakowanie odwrócić na lewą stronę . W konsekwencji można jednych „rozgrzeszać” ze wszystkiego, cokolwiek by czynili dzisiaj, a innym zatrzymywać ich „grzechy” z wczoraj, potępiając w czambuł.
***
Nie było moim zamiarem udzielenie odpowiedzi na pytanie o to, jak ma się przebaczenie do polityki. Ani tym bardziej, co ono oznacza dla tych konkretnych wyborów prezydenckich, które dzięki Bogu już się skończyły. Chciałem jedynie i aż ukazać, że istnieje związek między jednym a drugim, przebaczeniem a polityką, bo nie da się chrześcijaństwa oddzielić od życia. Jednak już samo zadanie pytań, mam nadzieję, dowiodło potrzeby poszukiwania odpowiedzi. Sprawa nie jest prosta i nie da jej się załatwić krótkim internetowym wpisem. Taki wpis może jednak stanowić zachętę do dalszej medytacji. Chat gpt tego za nas nie zrobi. Ba! ucieka od jednoznacznej odpowiedzi i wskazuje na konieczność indywidualnego osądu: „to kwestia indywidualnej oceny, moralnej refleksji i zaufania do tego, czy kandydat jest gotowy do pełnienia funkcji z odpowiedzialnością i uczciwością”.