Czymś innym jest paraliżujące uczucie wstydu, którego człowiek pierwszy raz doświadczył w raju po grzechu pierworodnym, a czymś innym – cnota wstydliwości.
Czymś innym jest paraliżujące uczucie wstydu, którego człowiek pierwszy raz doświadczył w raju po grzechu pierworodnym, a czymś innym – cnota wstydliwości. Grzech rodzący nieprzyjemne uczucie wstydu prowadzi do upadku i śmierci wiecznej, natomiast cnota wstydliwości może chronić nas przed grzechem i przed złem.
Sfera seksualna najbardziej jaskrawo obnaża „zaściankowość” Kościoła. Kiedy na arenę świata wkracza temat intymności, to Kościół jest jedynym, który albo się rumieni, albo oburza. Świat tymczasem jest już dzisiaj pod tym względem wyzwolony. Kiedyś w tej kwestii posłusznie kroczył za Kościołem i wstydził się mówić o cielesności, dzisiaj natomiast można powiedzieć, że dojrzał, stał się dorosły i bezpruderyjny. Czy rzeczywiście…?
W oczach „wyzwolonego” świata postawa Kościoła w odniesieniu do seksualności wydaje się staroświecka, zacofana i śmieszna. Kościół zdaje się znowu nie nadążać. Jednak zatrzymajmy się na chwilę i spróbujmy znaleźć gdzieś poza Kościołem taką specyficzną grupę, która podobnie – z pewnym lękiem, powściągliwością i wstydliwością – będzie reagowała na tematy intymne. Być może współcześnie trudno nam sobie nawet wyobrazić takich ludzi, jednak ich znalezienie jest możliwe. Otóż zupełnie podobnie zareaguje dziecko – z prostej przyczyny: dziecko jest niewinne.
Wstydliwość Kościoła – Oblubienicy Chrystusa – świadczy więc o niewinności. We współczesnym świecie wydaje się, że jeszcze tylko ona jedna pamięta i zdaje sobie sprawę z tego, że wstydliwość jest cnotą. Warto zatem zapytać, na czym ta cnota polega i skąd się wzięła.
Wstydliwość, którą charakteryzuje się Kościół, nie jest zwykłym strachem, ani nie jest nienawiścią. Wynika ona z poszanowania i godności ludzkiego ciała. Chrześcijaństwo jest religią, która koncentruje się na ciele. Wbrew pozorom w naszej wierze nie chodzi głównie o duszę, ale o jedność duszy i ciała. Świadczą o tym najważniejsze dogmaty spinające klamrą całą katolicką doktrynę: o wcieleniu i o zmartwychwstaniu ciała. W chrześcijaństwie bowiem ciało jest czymś świętym. Biblia jednak o cielesności wyraża się bardzo powściągliwie.
Kiedy spojrzymy na Pismo Święte, to okazuje się, że nie jest to jedyny temat tabu. Bóg zachowuje i nakazuje dyskrecję w objawieniu samego siebie – nie tylko w kwestii ukazania swojego oblicza (zakaz czynienia obrazów), ale także w kwestii objawienia swojego imienia. Imię to wyjawia dopiero Mojżeszowi, ale i wtedy daje nakaz (drugi w Dekalogu), aby tego imienia nie nadużywać.
Tematy te oczywiście są związane bezpośrednio z Bogiem, przez co są po prostu owiane aureolą świętości. Zaskakujące w tym kontekście wydaje się to, że obok nich występuje ten jeden temat „nieświęty”, jakim jest kwestia ludzkiej cielesności i seksualności. Tylko czy na pewno jest on „nieświęty”?
Głębsze wczytanie się w Biblię pokazuje, że nasza cielesność i związana z nią miłość między mężczyzną a kobietą zostały ukute w raju – czyli w miejscu świętym. Co więcej, komplementarność mężczyzny i kobiety najpełniej świadczą o podobieństwie człowieka do Boga. Zatem ludzka cielesność, podobnie jak imię Boga i Jego tożsamość, bezpośrednio wiążą się ze świętością Boga.
Historia upadku pierwszych rodziców pokazuje, że grzech zniszczył niemal wszystko, co Pan Bóg stworzył – zburzył wszelkie zasady. Nie zdołał jednak zniszczyć dwóch rzeczy, które są ze sobą związane – podobieństwa Bożego w człowieku oraz miłości wiążącej mężczyznę i kobietę. To również dużo nam mówi o potędze tego, co nazywamy cielesnością.
Kiedy zatem Kościół jest wstydliwy, to rzeczywiście jego powściągliwość jest naznaczona pewnego rodzaju lękiem – lękiem przed naruszeniem świętości. Jest naznaczona również świadomością świętości ciała, a także respektem dla tej sfery, która, będąc szczególnie związaną z Bogiem, jest wyjątkowo potężna. Bo właśnie cielesność sprawia, że człowiek może uczestniczyć w akcie stwórczym Boga. Cielesność sprawia, że człowiek zaczyna żyć tak, jak żyje Bóg – czyli zaczyna żyć dla drugiej osoby. Cielesność sprawia, że nasze idee stają się faktami. Jest czymś, co nas buduje, ale też czymś, co wynosi nas ponad materię.
I podobnie jak człowiek nieostrożnie obchodzący się ze świętością popada w samozniszczenie, tak nieostrożne podejście do cielesności może prowadzić do katastrofy, i rzeczywiście tak się dzieje. Jak bowiem wygląda współczesny świat?
Podobno jesteśmy wolni w sferze seksualnej. Czy jednak nie stajemy się jej niewolnikami? Mówi się, że miłość została współcześnie uwolniona, ale czy w praktyce coraz częściej nie dzieje się tak, że nawet ludzie pozostający w związkach już nie żyją wzajemną miłością, ale wzajemnymi roszczeniami dwojga egoistów? Nasza cielesność jest coraz bardziej obnażana, ale czy skutkiem tego nie jest coraz większe zniszczenie człowieka?
Kiedyś w czasach pruderii ciało było świątynią. Czystość przedmałżeńska była oczywistością. Dzisiaj ciało już nawet nie stanowi o naszej tożsamości (wystarczy pomyśleć o tych wszystkich biednych ofiarach ideologii gender), a czystość przedmałżeńska nie tylko jest wyśmiewana, lecz także abstrakcją staje się samo małżeństwo – czyli ucieleśnienie miłości aż po śmierć. Takie są właśnie gorzkie owoce naszej rzekomej wolności. Kościół natomiast wytrwale pozostaje wstydliwy i do wstydliwości nas zaprasza. Może więc trzeba nam bardziej krytycznie spojrzeć na współczesny świat – podobny do szalonego i głupiego młodzieńca, który jedynie myśli, że jest mądry – i pójść za wezwaniem Kościoła, który w Ewangelii napomina: „Jeśli (…) nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa Bożego” (Mt 18, 3).
opr. ac/ac