SMS dla JP2

O dniach po śmierci Jana Pawła II

4 kwietnia 2005 roku w godzinach popołudniowych, na Placu Piłsudskiego w Warszawie trwały przygotowania do mającej odbyć się tam w dniu następnym uroczystej Mszy świętej w intencji zmarłego papieża Jana Pawła II. Powołany w ekspresowym tempie komitet organizacyjny składał się z przedstawicieli księży, policjantów, żołnierzy, Straży Miejskiej, pogotowia i innych służb. Na jego czele stali: z ramienia Kościoła ks. bp Marian Duś, a z ramienia miasta prezydent Lech Kaczyński. Zaabsorbowani pracą księża i przedstawiciele służb miejskich w pierwszej chwili nie dostrzegli, że przed godz. 17.00 z minuty na minutę zaczęło przybywać na plac coraz więcej młodych ludzi. W pewnym momencie prezydent Kaczyński zapytał Księdza Biskupa, czy Kościół organizuje teraz w tym miejscu jakieś nabożeństwo dla młodzieży. Ksiądz Biskup zaprzeczył i zapytał Pana Prezydenta, czy przypadkiem miasto nie ogłaszało jakiegoś spotkania dla młodych. Ale o tym panu Kaczyńskiemu też nic nie było wiadomo. Wszyscy patrzyli na ponadtysięczny już tłum młodzieży i dziwili się, kto tu zwołał tak liczne zgromadzenie. Odpowiedź wkrótce nadeszła. Młodzież zwołała się sama. Jakiś anonimowy pomysłodawca wysłał informację e-mailem lub SMS-em i wywołało to lawinę powielanych drogą elektroniczną informacji: „Spotykamy się o 17.00 na Placu Piłsudskiego”. Odzew był niesamowity. Kilka tysięcy młodych przyszło punktualnie na umówione miejsce i w powadze, skupieniu, ze zniczami w rękach przeszło do kościoła akademickiego św. Anny.

Warszawa nie była w tych dniach, jeśli chodzi o takie spontaniczne marsze, miastem wyjątkowym. Podobne wieści nadchodziły z całego kraju. Co się stało z młodymi ludźmi? — pytali wtedy księża, nauczyciele, rodzice, dziennikarze. Te ważne pytania rozbrzmiewają do dziś i nieprędko umilkną.

Dla nastolatków, studentów, którzy żegnali Jana Pawła II, był on papieżem, który rozpoczął swój pontyfikat jeszcze przed ich urodzeniem. On był dla nich papieżem „od zawsze”. Wielu dorosłych ludzi mówiło w tamte dni, że trudno będzie się przyzwyczaić do innego papieża, ale ci młodzi nigdy w życiu innego papieża nie spotkali. Od urodzenia słyszeli tylko o Ojcu Świętym Janie Pawle II i tylko Jana Pawła II znali. Ta śmierć choćby z tego powodu była dla nich wstrząsem. „Świat bez naszego papieża? Takiego Kościoła jeszcze nigdy w życiu nie widzieliśmy.”

Druga sprawa to idealizm młodych. Oni są zawsze pokoleniem dość wrażliwym i czystym, jeśli chodzi o moralną ocenę rzeczywistości, o swoje pragnienia i zamierzenia. Wstrząsem chyba dla wszystkich wchodzących w dorosłe życie jest to, że zwykle nie przystaje ono do młodzieńczych wyobrażeń. Wielu młodych chce jak najdłużej ocalić swoje szlachetne przekonania. Gdy świat sukcesywnie odbiera im młodzieńczą wizję życia, szukają na morzu kłamstwa, materializmu choćby niewielkich wysp krystalicznych wartości i zasad. Taką wyspą był dla nich Jan Paweł II. Być może wielu z nich żyło mniej więcej w takiej perspektywie: „Rodzice, nauczyciele, politycy mnie zawiedli. Muzycy, aktorzy, sportowcy może mnie nawet i fascynują, ale przecież nie o to tylko chodzi. Czy więc świat jest zupełnie zepsuty? Nie. Bo tam, w Watykanie żyje pewien człowiek w białej sutannie. I — jak powiedział mi kiedyś młody chłopak z warszawskiej Pragi — «to jest naprawdę gość, któremu należy się szacuneczek»”.

Młodzież w świętość i autentyzm tego papieża naprawdę uwierzyła. Wierzyła także w jego słowa, nawet gdy zwracał się do niej w sprawach kontrowersyjnych. I tu dochodzimy do jednego z trudniejszych pytań. Jak pokazują badania socjologiczne, a potwierdza codzienna obserwacja, młodzież niezbyt wielką sympatią darzy instytucję Kościoła i jego urzędników w czarnych i czerwonych sutannach. Dlaczego więc w pierwszych dniach kwietnia tak gremialnie i bezdyskusyjnie uczciła Papieża, który był przecież wysoko postawionym hierarchą, najprawdziwszym biskupem i stał na czele instytucji Kościoła? Myślę, że odpowiedź możemy znaleźć w jednym... machnięciu papieską ręką.

Chyba wszyscy pamiętamy ten niezwykły, improwizowany monolog Jana Pawła II w Wadowicach, podczas którego ujawnił on światu, jaką rolę odegrały w jego młodym życiu wadowickie kremówki. Otóż gdy Papież chciał coś jeszcze do swojej wypowiedzi dodać, ktoś z jego świty dał mu delikatnie znać, iż należałoby wrócić do przewidzianego programem porządku uroczystości. Papież uśmiechnął się wtedy znacząco i machnął ręką, a w tym geście powiedział jakby wszystkim: „Widzicie, ja bym z wami jeszcze tu serdecznie pogadał, ale oni mi każą kontynuować część oficjalną. Ja jestem całym sercem z wami, ale oni... rozumiecie, jak to jest”. Otóż Papieżowi udała się rzecz niezwykła. Będąc najwyższym hierarchą kościelnym, głową państwa watykańskiego, przez cały czas, podczas wielkich zgromadzeń, w jakiś tajemniczy sposób przekraczał sercem barierki, które oddzielały strefę VIP-pów od miejsc siedzącej na ziemi młodzieży. Papież jakby dawał młodzieży do zrozumienia, że te dyplomatyczne splendory i kazusy protokołu oddałby bez wahania za jedno wspólne ognisko nad jeziorem, że gdyby nie ci panowie z ochrony, to chętnie podszedłby do sektorów na placu i usiadł z młodymi na karimacie. Na początku kwietnia młodzież żegnała Biskupa Rzymu i przywódcę katolików na całym świecie, ale żegnała przede wszystkim „swojego człowieka”, który nie udawał duszpasterza-młodzieżowca, ale młodych poważnie traktował. Jak on to zrobił, tego oni sami nie rozumieli. I my, starsi, także tego nie rozumiemy.

Chyba właśnie z tego powodu, iż młodzi mieli z Papieżem własne, całkiem poważne sprawy, w wielu miastach Polski nie przychodzili po jego śmierci do księży, prosząc o zorganizowanie im jakiegoś okazjonalnego nabożeństwa. Mając do dyspozycji telefony komórkowe i internet, po prostu organizowali je sami. Nie wiem, czy to pokolenie zasługuje na nazwę pokolenia JP2, ale na pewno zasługuje na nazwę pokolenia e-maili i SMS-ów, które potrafią zadziałać dużo lepiej niż ogłoszenia i plakaty przygotowywane w kurialnych wydziałach duszpasterstwa.

Na koniec warto postawić chyba najważniejsze pytanie w tej całej sprawie: Co z tego wszystkiego w tych młodych zostanie? Czy to nie był tylko jednorazowy zryw? Gdy pamiętnego popołudnia rzesza młodzieży ruszyła procesjonalnie z Placu Piłsudskiego w kierunku kościoła św. Anny, któryś z księży trzeźwo zauważył: trzeba szybko kogoś wysłać do kościoła akademickiego, żeby księża mogli się tam przygotować na przyjęcie tego tłumu młodych. W pamięci utkwiły mi właśnie te słowa: „By księża zdążyli się przygotować ich przyjąć...”. Śmierć Jana Pawła II odkryła w młodych pokłady tęsknoty za życiem pięknym i wartościowym — takim, jakie było życie Papieża. Przestali wtedy bać się ironii, kpiny, wyśmiania, które nierzadko wywołuje w jej pewnych kręgach przyznawanie się do Boga i Kościoła. Młodzi ludzie, jak i całe społeczeństwo, jakby na chwilę obudzili się ze snu, którym jest fascynacja pseudowolnością, konsumpcjonizmem, dążenie do bycia takim, jak życzą sobie tego na co dzień media. Gdy myślę o tym przebudzeniu, przypomina mi się osoba, która miała pobiec do księży, ażeby byli gotowi na nadejście całej rzeszy chłopców i dziewcząt. I tak się zastanawiam, czy my, duszpasterze, zdążymy przygotować się ich przyjąć...

Ks. Piotr Pawlukiewicz (ur. 1960), teolog, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz parlamentarzystów. Opublikował m.in. książki: Porozmawiajmy spokojnie o księżach, Bóg dobry aż tak? i Porozmawiajmy spokojnie o starości.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama