Jego makaronowatość a macki Chrystusa

Pastafarianie dowcipkują, że Latający Potwór Spaghetti może dotknąć każdego swoją makaronowatą macką. A jednak prawdziwy Bóg naprawdę chciał nas dotknąć i dotknął!

Jego makaronowatość a macki Chrystusa

Cujwan. Fot. Wikimedia Commons

Pastafarianie dowcipkują, że Latający Potwór Spaghetti może dotknąć każdego swoją makaronowatą macką. Prawdziwy żart polega na tym, że Bóg dotknął już ludzi „mackami” Chrystusa.

Wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti mają swoje dumne antycredo: „naszym jedynym dogmatem jest brak dogmatu”, co zdaje się ma być dowodem postępu, którego pochód trwający już bodaj kilka wieków mógłby w końcu doprowadzić do celu — skasowania i tego jednego jedynego dogmatu — gdyby nie drobny fakt, że jak wyjątek potwierdza regułę, tak dogmat o braku dogmatów — potrzebę jakiejś zdefiniowanej treści wyznawanych przekonań. Właśnie dogmat świadczy o żywotności religii, i z jego objawionej zawartości czerpie ona swoją energię. Czciciele Jego Makaronowatości pożywiają się jednak treścią o niskiej kaloryczności, jeśli wziąć pod uwagę, że energii wyprowadzonej z jednego dogmatu wystarcza im jedynie do robienia sobie żartów. Do wody i mąki dodać kopę „jaj” — oto przepis na bożka pastafarian. Powstaje jednak pytanie: czy nie należałoby zdogmatyzować również specyficznego poczucia humoru? By odeprzeć herezję, która musi się pojawić, gdy śmieszna Potwora nie znajdzie ortodoksyjnie rechotającego amatora?

Przeczytałem w „Luźnym kanonie” tych żartownisiów, którym piąta klepka się poluzowała zgodnie ze współczesnymi normami, że jeśliby „wziąć wszystko co było kiedykolwiek powiedziane w kontekście religijnym, usunąć części, które nawzajem sobie zaprzeczają i nałożyć na siebie podobieństwa, to co zostanie jest jednym słowem. Miłość”. Mój zakuty w dogmaty mózg nie rozpoznaje ziarna prawdy, które w każdym ponoć żarcie jest ukryte, dlatego czytam w tych słowach ciąg dalszy dowcipu; chyba nie można poważnie myśleć, że wolno sprowadzić do wspólnego mianownika wyrywanie serca z piersi człowieka dla złożenia ofiary bogom oraz Boga, który składa się w ofierze za ludzi, bo kocha ich sercem, i to w dodatku ludzkim (co wynika z tajemnicy wcielenia)? Miłość zresztą pastafarianom — więźniom współczesnych niepisanych dogmatów — myli się z tolerancją, i to wybiórczą, przeznaczoną tylko dla ludzi niereligijnych, co można by oddać jakąś parafrazą (proszę Czytelników o pomysły) prześmiewczego hasła pacyfistów: „brońmy pokoju do ostatniego naboju” (moja propozycja: „tolerujmy poglądy tych, którzy ich nie mają”).

Uśmiecham się — bo nawet nie oburzam — ilekroć deklarowana krytyka wszelkiej religijności w praktyce okazuje się kierować jedynie w stronę chrześcijaństwa, choć u wyjścia — 11 września roku pamiętnego — żywiła się strachami przed fundamentalizmem islamskim. Coś musi być na rzeczy, a w pozornej bezsilności chrześcijan (nadstawianie bliźniemu drugiego policzka zamiast pomsty na dwóch bliźniaczych wieżach) nie od rzeczy jest domyślać się wciąż realnej siły. Znamienne, że jedynie w świecie pochrześcijańskim okazuje się możliwe szydzenie z tego, co chrześcijańskie. Ciekawe, że żaden z monodogmatycznych krytyków Kościoła nie zdaje sobie sprawy, że to właśnie dzięki wpływowi dogmatów Kościoła na postrzeganie rzeczywistości znajduje w sobie energię do prowadzenia krucjaty. Jestem zwolennikiem teorii spiskowej: uważam, że za możliwością chichotania stoi największy z możliwych żart, i tak się składa, że jest to równocześnie poważny dogmat: Bóg stał się człowiekiem, przez co wyzwolił człowieka od strachu przed Bogiem. Syn Boży przez swoje wcielenie wywinął numer wszechdziejów, i jeśli jest coś śmiesznego w marnym naśladownictwie Mistrza Humoru, to jest to jedynie coraz cichsze echo tej Bosko-ludzkiej radości, którą głosi Kościół; bo tylko wyznawcy Boga wcielonego potrafią się śmiać, innym bogowie nie pozwalają, nawet jeśli łaskotaniem zmuszają do chichotu.

Nie musi więc gorszyć wierzących, nawet jeśli ich nie bawi, fakt, że niektórzy potykają się o ewangeliczne paradoksy odwracające porządek ludzki na Boską stronę, i w reakcji obronnej na poważne żarty Boga reagują nerwowym śmiechem: „Błogosławieni ci, których na makaron nie stać, do nich bowiem należeć będzie Królestwo Makaronu”. Prawda w to, że Syn Boży „ludzkimi rękoma pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał” (Sobór Watykański II, „Gaudium et spes”) i ludzkim żołądkiem strawiłby najpotworniejsze nawet spaghetti, wydawać się może jedynie żartem, a przecież jest to żart całkiem na serio. Mówiąc Chestertonem, „demaskatorowi dogmatów nie chodzi wcale o to, że dogmaty są złe, ale raczej o to, że są za dobre, żeby mogły być prawdziwe”. Takiej ilości kalorii, która kryje się w fakcie, że Bóg jest tak bardzo dla człowieka, że aż człowiekiem, ale jednocześnie nie mniej Bogiem — nie da się strawić tak łatwo jak mąki z wodą i jajami.

Założenie durszlaka na głowę — jak to uczynił jeden z pastafarian pozując do zdjęcia dołączonego potem do urzędowego wniosku o wydanie prawa jazdy — nie wydaje się w tej sytuacji najbardziej radykalnym wyrazem zaskoczenia, ma zresztą tę wadę wynikającą z właściwości sita, że nie chroni dostatecznie głowy przed skutkami Wcielenia. Jeśli joke religion głosi w swoich „świętych księgach”, z których ucieszył się tkwiący w pułapce ateistycznego dogmatu Richard Dawkins, że „zawsze możesz zostać dotknięty Jego makaronowatą macką”, to prawdziwy dowcip polega na tym, że Syn Boży poprzez wcielenie już „zjednoczył się w pewien sposób z każdym człowiekiem” (Gaudium et spes), choć Jego Bosko-ludzkie „macki” obejmują jedynie tych, którzy Mu na to pozwolą. Autor Boga urojonego myli się, o Bogu możemy myśleć inaczej niż o czajniczku Russella, Wróżce Zębuszce, Latającym Potworze Spaghetti czy innym z „szeregu obiektów, których istnienia nie można ani wykluczyć, ani definitywnie odrzucić”. Boga, który stał się człowiekiem wolno odrzucić definitywnie, choć nie można Go już wykluczyć.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama