Felieton z Gościa Niedzielnego - "Dylematy"
Państwo demokratyczne, konkretnie: konstytucyjne państwo demokracji parlamentarnej, buduje na pewnych założeniach, które co do swej istoty nie podlegają dyskusji. Założenia te to uznanie godności osoby ludzkiej i promowanie jej przyrodzonych praw, chęć życia w pokoju, wola przestrzegania prawa oraz zgoda na państwo mające spełniać zadania wyznaczone mu przez obywateli - w szczególności strzec pokoju, pilnować bezpieczeństwa ludzi i egzekwować przestrzegania prawa. Jeśli te założenia nie są spełnione, państwo nie może funkcjonować. Skoro są to założenia państwa, to nie zależą one od państwa, lecz państwo zależy od nich. Jednak państwo powinno też dbać o państwo, czyli o siebie - o swój polityczny kształt, o swoją funkcjonalność. A także - ponieważ zależy od obywateli - o swoją wiarygodność. Nie jest wiarygodne państwo tolerujące anarchię. Anarchiści mogą głosić swe poglądy, ale działaniom anarchizującym państwo musi się przeciwstawić. Państwo i jego prawo mogą doznać najgłupszej krytyki, a rząd najbardziej krzywdzących zarzutów. Nie może natomiast państwo pozostawać bezczynne, gdy nie przestrzega się obowiązującego prawa, a jego urzędnikom przeszkadza się w wykonywaniu ich funkcji. Przypatrywanie się naruszaniu prawa, brak interwencji to polityka samobójcza, godząca przecież nie w jakieś abstrakcyjne państwo, nawet nie w rząd, ale w obywateli. Jeśli zaś dochodzi do sytuacji, w której bezprawie dokonuje się w obecności kamer telewizyjnych, mamy do czynienia z demonstracją przeciw państwu i prawu. Gromkie wrzaski, groźby pod adresem państwa, pokrzykiwanie: "Nic nie damy państwu" to albo bezmyślne wypowiedzi ludzi żerujących na usłużności mediów, albo rzeczywiste wypowiedzenie wojny państwu. Tak czy owak niedobrze. W pierwszym przypadku świadczyłoby to o wpływie na życie polityczne i publiczne osób, które stać jedynie na protest i próbę dezorganizacji. W drugim przypadku znaczyłoby to, że pragną końca rządów prawa, końca demokracji. Wszystko to można by uznać za zjawiska marginalne i wprawdzie dokuczliwe, ale mało groźne, gdyby nie fakt, że demonstracje przeciw państwu i prawu znajdują poparcie partii politycznych (nie tylko opozycyjnych). Jednym z mechanizmów demokracji jest krytykowanie rządu przez partie opozycyjne. W Polsce zwykło się uważać, że krytykowanie i sprzeciw należą do natury opozycyjności. Trochę bałamutne to mniemanie, bo każe opozycji krytykować rząd bez oglądania się na rację, słuszność i dobro, zaś rząd - powołując się na taką rolę opozycji - niewiele sobie robi z krytyki. Sprawa jest jednak poważniejsza. Jeśli organizatorzy imprezy twierdzą, że urządzą ją niezależnie od jej zgodności z prawem i domagają się, by policja pomogła im przeprowadzić tę nielegalną imprezę, a partie opozycyjne zapowiadają, że poprą ją i przyłączą się, to znaczy, że zlekceważyły założenia demokratycznego państwa, także te, na których opiera się ich działanie. Jawna aprobata bezprawia to już nie krytyka rządu, ale popieranie buntu przeciw państwu. Rząd i opozycja, a także organizacje społeczne, działają w tych samych ramach i na tych samych podstawach. Te podstawy podcina się, jeśli się mówi "prawnie lub bezprawnie, i tak przeprowadzimy swoje". Utrudnianie życia rządowi mieści się w ramach demokracji, natomiast polityczne popieranie bezprawia jest podcinaniem gałęzi, na której się siedzi. Wystąpienia antypaństwowe i wzgarda prawa nie skończą się przecież wraz ze zmianą rządu. Piwo nawarzone dziś, trzeba będzie wypić jutro. A i z tzw. uzasadnionymi demonstracjami trzeba być ostrożnym, bo utwierdza się przekonanie, że coś znaczą tylko ci, którzy krzyczą i demonstrują swą siłę. A jeśli tak, to po co nam państwo i jego prawo? Czyżbyśmy wracali do czasów przedcywilizacyjnych? Korzystając bez opamiętania z prawa do demonstrowania sami sobie je zepsujemy.
KS. REMIGIUSZ SOBAŃSKI