Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (3/2000)
Borys Jelcyn raz jeszcze zaskoczył świat — zrezygnował z władzy w samo południe ostatniego dnia 1999 r. Trudno wyobrazić sobie bardziej spektakularne pożegnanie — ludzie kochają symboliczne gesty. Do wielkiej polityki Borys Jelcyn także wkroczył w sposób symboliczny — na czołgu broniącym Białego Domu, wówczas symbolu rodzącej się, rosyjskiej demokracji i rosyjskiej państwowości. Kiedy dwa lata później takie same czołgi ostrzeliwały Biały Dom, nie było go w pobliżu. Zniknął w sanatorium, kiedy w styczniu 1994 r. płonęły na ulicach Groznego rosyjskie czołgi. Kiedy odchodził, rosyjskie czołgi znowu stały na ulicach czeczeńskiej stolicy.
W międzyczasie zbudował wokół siebie i dla siebie struktury władzy niemal absolutnej, a przecież z roku na rok coraz słabszej. Zaakceptował i sankcjonował oligarchiczny kapitalizm. Wyniesiony do władzy przez demokratyczną rewolucję, pozbywał się ze swego otoczenia demokratów, systematycznie zastępując ich ludźmi nomenklatury, a później także dawnego KGB. Wyprowadził sowieckie wojska z Niemiec, Europy Środkowej i państw bałtyckich, by potem przypominać niepokornym sąsiadom o potędze rosyjskiej armii. Przyjaźnił się z „Billem” i „Helmutem” i obiecywał nauczyć ich — do spółki z Pekinem — własnych reguł gry. Na międzynarodowych forach czarował i groził. Czasem po prostu się zataczał. Zlikwidował sowieckie Imperium i obiecywał reintegrację „słowiańskich braci”. Pod jego rządami powstały pierwsze rosyjskie partie i instytucje społeczeństwa obywatelskiego, wolne od cenzury media. Rosjanie nauczyli się żyć bez strachu przed wszechobecnym państwem i jego wszechpotężnym aparatem terroru. Zobaczyli świat, zachłysnęli się wolnością i zdążyli zatęsknić za „silnym człowiekiem na Kremlu”. Przede wszystkim jednak Borys Jelcyn zlikwidował w Rosji komunizm. Rozpoczynał jako silny, rosyjski mużyk, ulubieniec Rosjan i Zachodu. Odchodził jako schorowany, stary człowiek, jeden z najmniej popularnych polityków w kraju i coraz bardziej kłopotliwy partner dla europejskich i amerykańskich przywódców. Odszedł jednak w wielkim stylu, przepraszając swoich rodaków za zawiedzione nadzieje i niespełnione marzenia. Trudno ocenić go obiektywnie. Zbyt krótka perspektywa. Przed nami nowa epoka w rosyjskiej historii. Jaka będzie? Czy nie zatęsknimy, obserwując jej rozwój, do „złotych czasów” dobrego cara Borysa?