Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (7/2000)
Nasz świat zmienia się szybko i burzliwie. Media komercyjne dbają, abyśmy odczuwali ten rozwój jako pasmo katastrof i sensacji. Cieszę się, że są jeszcze media publiczne, które trochę się przed tym bronią, media społeczne, które starają się działać w myśl innych zasad. Wszystkie rodzaje skierowanych do nas wiadomości, obrazów, opinii mieszają się ze sobą i konkurują w kiosku z gazetami, w trzymanym w ręku pilocie do zmiany kanałów telewizyjnych, w końcu w naszych biednych mózgach.
Ręka w rękę idą ze sobą wolność słowa, wolność prasy i rosnąca komplikacja prawa i struktur władzy, rynku, gospodarki. Wolno mówić o wszystkim, a to „wszystko” jest nie tylko zawiłe jak labirynt, ale i zmienne jak kalejdoskop. Kiedyś był magiel i plotki z magla. Dziś są wiadomości giełdowe, komentarze parlamentarne i przegląd orzecznictwa sądowego — specjaliści się w tym wyznają, ale wolność prasy pozwala, aby wszystko to komunikować całej opinii publicznej. A do tego opłaca się to robić, jeśli nada się zmianom walory sensacji, skandalu, zagrożenia publicznego. Przeważnie ludziom brak czasu i wykształcenia, aby przeniknąć do sedna — szukają więc kogoś, kto im streści i wyjaśni zdarzenia językiem niewiele odbiegającym od języka codziennej rozmowy przy kuchennym stole.
Na wzburzonych nurtach płynących przez media wiadomości i komentarzy dostrzegam czasami nowe określenia, które pojawiają się i powracają — tak jakby same szukały właściwego zasięgu znaczeń. Takie zbitki słowne jak „renta władzy”, „kapitalizm państwowy”, a ostatnio „wrogie przejęcie” — nie tylko coś znaczą, ale także sygnalizują, stanowią znaki czasu, są pewnym wyzwaniem.
Zagrożenie BIG Banku „wzięciem” przez Niemców nazwano „wrogim przejęciem”. Ten termin funkcjonuje w słownictwie fachowców od zmian własnościowych w przedsiębiorstwach. Teraz został przeniesiony do publicystyki — dopuszczono więc, aby wprowadzić w jego rozumienie prawną dowolność, emocjonalność. Ludzie w kłopotach chcą rozumieć swoją sytuację, ten zwrot podpowiada im — „tu macie wroga”.
Zwrot „kapitalizm państwowy” dotąd rozumiano podręcznikowo — określał sytuację, w której agendy państwa były właścicielami banków, przedsiębiorstw, towarzystw ubezpieczeniowych. Teraz piszący o „kapitalizmie państwowym” skupiają się na pewnej części elit władzy, które są zarazem elitami finansowymi. Dla osób, które reprezentują państwo w różnego rodzaju zarządach, radach nadzorczych, państwo jako całość jest przedsiębiorstwem, źródłem różnorakich dochodów, wynikających nie tylko ze stosunku pracy, ale także z wielkiej rozmaitości kontaktów ze światem polityki, międzynarodowych korporacji, mediów. Te elity zawsze będą przeciw takiej prywatyzacji, która pozbawi je władzy i dochodów.
Określenie „renta władzy” w pewnym sensie oddaje sytuację tych elit, ale można je rozszerzyć na polityków, parlamentarzystów, urzędników i działaczy samorządowych. Uczestnictwo w polityce to przede wszystkim szansa stanowienia takiego prawa, które odpowiada pojęciu sprawiedliwości, dobra publicznego. Do tej idealnej sytuacji doczepione są sprawy bytowe i problemy osobiste. A więc nie tylko pensje, dodatki funkcyjne i diety. Także smak rządzenia, sława, prestiż, obecność w mediach, nadzieje na awans. „Renta władzy” to oględna nazwa korzyści, które sprawiają, że ludzie władzy trzymają się jej nie tylko świadomie, ale i podświadomie.
AWS jest przed wielką wewnętrzną debatą. Nie byłoby źle, gdyby zaczęła się ona od wspólnego wysłuchania wystąpienia Jana Pawła II w Sejmie podczas zeszłorocznej pielgrzymki do Polski. Z innym duchem rozmawiałoby się o jedności, o tym, jak zjawiska „kapitalizmu państwowego”, „renty władzy” utrudniają konsolidację.
opr. mg/mg