Nos dla tabakiery

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (13/2000)

„Partia straciła zaufanie do swego ministra”, tak powiedziała osoba z kierownictwa partyjnego, uzasadniając odwołanie ministra i zastąpienie go innym z tejże partii. Taka wypowiedź to wyznanie bulwersujące w treści i bezczelne w swej szczerości. Tak w czasach, kiedy rząd (tylko) rządził, a partia — PZPR — kierowała. uzasadniono zmiany. W tamtych czasach jednak przyznawano oficjalnie, że rząd jest narzędziem w ręku partii, „kierowniczej siły”. Wypowiedź owego pana świadczy, że koncepcje partii, rządu, w ogóle państwa się nie zmieniały. Różnica polega jedynie na tym, że nie ma partii dominującej, teraz jest ich więcej, przeto działki rozdzielono, przypisano na stałe (tzn. do następnych wyborów) — i wygląda na to, że rozparcelowano państwo między partie. Stwierdzenie, że „partia straciła zaufanie” oznacza zapewne, że minister nie wykonywał poleceń partii, a przynajmniej nie działał w jej interesie. Świadczy o pewnym sposobie myślenia, wedle którego obejmuje się funkcje ministerialne nie w służbie państwu, lecz dla dobra partii.

A swoją drogą dziwna to logika — minister stracił stanowisko z powodów „wewnątrzpartyjnych”.

Aby było jasne: taka myśl i praktyka polityczna owej partii wcale nie jest odosobniona. Następnego dnia po owych zmianach ministerialnych i wspomnianej wypowiedzi opisano w prasie politykę kadrową — i nie tylko — szefa jednej z ważnych, centralnych instytucji państwowych. Zawładnęła nią — tak wynika z relacji — całkowicie partia szefa, systematycznie podkreślającego swoją „apolityczność”.

Tak to już bywa: im mocniejsze zaklinanie się, tym silniejsza, widać, potrzeba rzucania zasłon dymnych. Im donioślej brzmią hasła o interesie narodowym, tym okrutniej demaskuje się interes własny, grupowy. Im więcej mowy o ogólnospołecznych zadaniach państwa, tym bardziej traktuje się je jako upragnione korytko, do którego trzeba się dopchać.

Trzeba jasno powiedzieć, że takie nastawienie i praktyki są groźne dla demokracji, państwa i samych partii (jeśli pragną działać w układzie demokratycznym, a nie marzą o systemie jednopartyjnym jak NSDAP czy PZPR). Zagrożenie to dostrzega się też w innych krajach. W Niemczech jako główną przyczynę kryzysu partii politycznych wymienia się ich wpływ i nacisk na politykę personalną państwa — i to zarówno gdy chodzi o instytucje państwowe, jak też w odniesieniu do obsady foteli w różnych radach nadzorczych. Były prezydent RFN R. v. Weizsäcker napisał, że trzeba zło nazwać po imieniu, a jest nim zawładnięcie państwem przez partie i stawianie przez nie własnego interesu ponad dobrem ogółu.

W odpowiedzi na te zarzuty wskazano, że są partie, których elity — w zdecydowanej większości — jednak służą państwu, a nie kręcą się jedynie wokół własnych interesów. To prawda, ale, niestety, nie jest to reguła. Są politycy myślący kategoriami państwa, ale są też tacy, którzy nie umieją myśleć inaczej niż kategoriami partii. A tacy zawsze będą mieć na uwadze interes grupy.

Nieżyciowe byłoby oczekiwanie, by jakaś grupa — w tym i partia polityczna — nie dbała o własne interesy. Ale to nie nos jest dla tabakiery, nie wolno stawiać tych spraw na głowie. Partie nie mają prawa rządzić, decydować, kierować, obsadzać. Nie państwo dla nich (owo tworzenie stanowisk, by uczynić zadość żądaniom partii!), lecz one dla państwa.

Zaufanie partii odgrywa rolę wtedy, gdy ona wystawia kandydatów do wyborów. Ludzie wybrali tych spośród nich, do których mieli zaufanie i to zaufanie jest teraz ważne, a nie zaufanie partii. Partiom zaś winno zależeć na zaufaniu obywateli. Bo bez godnych zaufania partii politycznych państwo demokratyczne nie zdoła funkcjonować. Socjolodzy nazywają to zaufaniem systemowym.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama