Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (17/2000)
Reforma oświaty i reforma samorządowa miały ze sobą współpracować dla dobra dzieci, rodziców, szkół i nauczycieli. Nie wszędzie to się udaje, jest wiele miejscowości, w których te reformy przeszkadzają sobie, powodując konflikty, poczucie krzywdy, fale podejrzliwości, często nawet przeświadczenie, że zmiany poszły w złym kierunku. Powszechny jest pogląd, że samorządy dostają za mało pieniędzy na oświatę i dzielą je niesprawiedliwie, a nieraz niegospodarnie. Uważa się też, że oświatą kieruje układ zbudowany w PRL, że tkanka urzędnicza przerośnięta jest ścięgnami nieformalnych mocnych powiązań, blokujących reformę.
Te dwie przeszkody są nie do usunięcia. Nie można nagle dołożyć dużo pieniędzy samorządom. Nie da się wypreparować, usunąć ze struktur kierujących szkołami zasiedziałych, sprytnych, wygadanych i cynicznych graczy. Trzeba te przeszkody obejść. Parlament powinien poprawić ustawę o bonie edukacyjnym, aby uczynić rodziców współzarządzającymi pieniędzmi przeznaczonymi na naukę dzieci. Trzeba również pomóc społecznościom, które chcą ratować małe szkoły, do których chodzi nieliczna gromadka dzieci. Dobrodziejstwem jest duża szkoła z dobrze zaopatrzonymi pracowniami, z wygodną salą gimnastyczną, ale w niewielkim stopniu mogą korzystać z niego dzieci dojeżdżające z daleka, umęczone podróżami, niedospane. Rodzice tych dzieci nie mają właściwego kontaktu z nauczycielami ani praktycznej możliwości udziału w pracach komitetów rodzicielskich. Dlatego trzeba ratować, usprawniać rozwijać małe szkoły, a przede wszystkim stworzyć prawne ramy do zamiany tych szkół w wielofunkcyjne ośrodki wypełniające zadania, które są lokalnie najbardziej potrzebne, np. organizowanie kursów zawodowych dla bezrobotnych, punktów poradnictwa i instruktażu z zakresu agroturystyki i rolnictwa ekologicznego, podejmowanie działalności edukacyjnej dla dorosłych. Dla niejednej z tych funkcji da się uruchomić niewykorzystywane — a niemałe — fundusze antyalkoholowe, dla innych można uzyskać pomoc z europejskich kas przeznaczonych na dostosowanie do standardów Unii. Będzie to możliwe, jeśli wyciągną się ręce po pomoc, a nie pięści zaciśnięte w bezradnym gniewie. Rodzice muszą nie tylko wykazać chęć obrony małej szkoły, muszą współuczestniczyć w kalkulacjach, w przygotowywaniu programu, muszą być świadomi argumentów, jakich mogą użyć, muszą wiedzieć, jakiej szkoły chcą.
Może trzeba zachęcić katolickie ruchy rodzinne, aby tworzyły swoje koła także przy szkołach? Rodziny Rodzin, Rodziny Nazaretańskie, Przymierze Rodzin, Związek Rodzin Katolickich — każda z tych organizacji ma w statucie nakaz troski o dzieci i młodzież. Czy organizując się przy szkole, nie można jej pomóc, aby harmonijnie wykonywała swoje zadania, kształcąc nie tylko pamięć i rozum oraz przekazując wiedzę, ale także rozwijając wyobraźnię i sumienie.
Trzeba sobie uświadomić, jak ogromny obszar ludzkich spraw obejmuje teraz przemiana całego cyklu edukacji — od przedszkola po studia doktoranckie. Szkołom wszystkich stopni trzeba dać czas, aby pokazały swoją skuteczność, aby dorobiły się sławy i opinii. Nie ma lepszej rekomendacji dla szkoły jak wybitne, godne podziwu postacie życia publicznego, które z wdzięcznością mówią o nauczycielach, wspominają lata szkolne. Nie ma lepszych sojuszników dla szkoły, niż stowarzyszenia absolwentów gotowe działać, aby ich szkoła rozwijała się, dawała Polsce ludzi wykształconych i uczciwych. Wszystkie działania na rzecz oświaty muszą być ukierunkowane na dalekie horyzonty.
opr. mg/mg