Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (27/2001)
Wciąż jeszcze zdarzają się posłowie mówiący o sobie, że są podmiotem najwyższej władzy w państwie. Skoro tak mówią, to widocznie tak myślą. Nie przypisują sobie wprawdzie tej władzy w pojedynkę, lecz jako „całość", czyli sejm, co jednak wcale nie przeszkadza im zachowywać się tak, jakby każdy z nich skupiał w swoim ręku wszystkie uprawnienia najwyższej władzy.
Nie zauważyli ci posłowie, że PRL i jej ustrój już się skończyły. To właśnie w PRL - podobnie jak we wszystkich państwach socjalistycznych - parlament zajmował najwyższe miejsce w systemie władzy. Wprawdzie cały ten system władzy odgrywał rolę jedynie narzędzia realizacji celów nakreślonych przez kierowniczą partię, ale w ramach tego systemu parlament miał przyznaną - werbalnie - najwyższą władzę. Właśnie to utkwiło mocno w świadomości posłów wyrażających się o sejmie jako o organie najwyższej władzy. Można by zbyć ten sposób myślenia stwierdzeniem, że przecież nie pierwszy raz wykazują posłowie brak wiedzy, jaką powinni posiadać (a akurat ci należą do najczęściej i z największą pewnością siebie występujących w telewizji). Rzecz jest jednak niepokojąca, bo okazuje się, że mamy polityków (i to zwycięsko przechodzących przez kolejne wybory), którzy nie tylko nie doczytali obowiązującej dziś konstytucji (w której uchwalaniu brali udział), lecz - co gorsza - w ogóle nie rozumieją demokratycznego państwa prawnego. W państwie takim „władza zwierzchnia należy do narodu" (art. 4 n. 1 konstytucji). Naród sprawuje tę władzę albo bezpośrednio, albo przez powołane do tego organa, tworzące złożony i rozbudowany system władzy. W tym systemie nie ma podmiotu, który skupiałby w swoim ręku całą czy najwyższą władzę. Przymiotnik „najwyższy" odniesiono w konstytucji do prezydenta RP, wedle której jest on „najwyższym przedstawicielem" RP, co - oczywiście - nie znaczy, że ma najwyższą władzę. Sejm i senat sprawuje władzę ustawodawczą i - w zakresie określonym przepisami - kontrolują rząd, sejm decyduje też „o stanie wojny i o zawarciu pokoju". W tych ramach funkcjonują obok innych podmiotów władzy - w demokratycznym państwie prawnym władza jest podzielona, „rozpisana" na szereg podmiotów, niezależnych od siebie, w tym także od sejmu - jak np. sądy i trybunały, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji czy Rada Polityki Pieniężnej.
Charakterystyczne jest, że właśnie posłowie pławiący się w przekonaniu o piastowaniu najwyższej władzy w państwie nie mogą ścierpieć niezależności innych podmiotów władzy i korzystając ze swych uprawnień ustawodawczych, raz po raz podejmują wysiłki ograniczenia uprawnień tamtych podmiotów. Ostatnio taki cierń w oku to Rada Polityki Pieniężnej - „skoro taka nieposłuszna, to ukróćmy jej niezależność". Chwytliwe argumenty zawsze się znajdą, zaglądaniem do cudzej kieszeni można przy tym sięgać po aureolę „jedynego sprawiedliwego" (unikając zbytniego nagłośnienia projektu nowej ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora, mającej nie tylko „polepszyć warunki pracy", ale też zabezpieczyć ich finansowo po zakończeniu kadencji).
Piszę o tym nie jakoby interesowali mnie posłowie, chodzi nie o nich, lecz o państwo, o wciąż jeszcze żywą mitologię państwa. Państwo to system organizacyjny, tworzony przez obywateli dla ochrony i pomocy ich aktywności - po to, by każdy mógł bezpiecznie korzystać z wolności. Nie po to, by stwarzać komukolwiek okazje do demonstrowania swej ważności.
opr. mg/mg