Ważne sprawy lewicy, czyli jak lubi się chwalić społeczną wrażliwością

Rada Warszawy odrzuciła wniosek o wycofanie zarządzenia nakazującego usuwanie krzyży z urzędów. Zaskoczenia nie ma – większość w radzie to lewicowi radni. Nie zaskakuje też to, że sprawę załatwiono bez większego rozgłosu. Zarządzenie jest w końcu jednym z większych kłopotów wizerunkowych walczącego o prezydenturę kraju Trzaskowskiego. A cała sprawa pokazuje, gdzie znajduje się lewica. I to w zasadzie też nie zaskakuje.

Zarządzenie stało się sławne ze względu na kwestie ideologiczne: usuwanie symboli religijnych z miejsc publicznych i narzucanie urzędnikom lewicowej nowomowy. Porusza jednak także inne sprawy. Sęk w tym, że tylko przy okazji.

Dokument – przypomnijmy, że zasadniczo chodzi w nim o równe traktowanie mieszkańców – zawiera np. podrozdział zatytułowany „Sytuacja ekonomiczna”.

„Posiadanie pracy, wysokość dochodów czy życie w gospodarstwie domowym o niskich dochodach mogą wpływać np. na to, czy ktoś może skorzystać z usługi, która jest płatna” – czytamy w nim. Nie jest to może obserwacja na miarę Alexisa de Tocqueville’a, ale niewątpliwie jest słuszna. Co z niej wynika? Myślicie pewnie, że autorzy zalecają zniesienie jakichś opłat?

Otóż pointa jest nieco inna:

„Bardzo ważne jest np. wyraźne informowanie, że określone działania są bezpłatne i/lub że organizator zapewnia dostęp do niezbędnego wyposażenia”.

No i załatwione. Jeśli przyjdę po zaświadczenie z rejestru mieszkańców i nie będę miał na nie pieniędzy, to może zaświadczenia nie dostanę, ale przynajmniej dowiem się, że w środę dzielnica organizuje bezpłatny aerobik dla seniorów.

Może być problem, więc sobie radźcie

Jest też wątek niepełnosprawności. Jak dowiadujemy się z dokumentu, za który miasto stołeczne zapłaciło 129,91 tys. zł, w urzędzie może się pojawić osobna z ograniczoną mobilnością, albo percepcją, niepełnosprawna intelektualnie, albo autystyczna. I każdemu trzeba odpowiednio pomóc. Np. niewidomy potrzebuje materiałów pisanych alfabetem Braille’a.

I tyle. Próżno szukać w zarządzeniu wskazówek, skąd takie materiały wziąć, kto ma o nie zadbać, ile miasto przewiduje na to pieniędzy itp. Autorzy mogliby dla przyzwoitości choćby przejechać się od urzędu do urzędu i zanotować, że np. w ratuszu Ursynowa są windy i poręcze oraz ułatwienia dla niewidomych, a w Urzędzie Stanu Cywilnego na Mokotowie trzeba wspinać się po wąskich schodach, ale nawet tego nie ma. Napisano parę oczywistości, z których nic nie wynika – i z głowy, zadbaliśmy o niepełnosprawnych.

Globalny trend

Lewica lubi się chwalić społeczna wrażliwością. Napisane dla warszawskiego ratusza przez lewicową fundację zarządzenie pokazuje jednak, że działacze mają na głowie ważniejsze sprawy, niż pomaganie biedocie. W Polsce w gruncie rzeczy od dawna tak jest. Postkomuniści wywodzili się przecież z klasy panującej w PRL i skutecznie bronili swoich przywilejów w III RP. Późniejsza lewica też ma na transparentach tęczę, aborcję i walkę z Kościołem, a na – przysłowiowe już – osoby „starsze, słabiej wykształcone i z mniejszych ośrodków” patrzy z góry, często z obawą. Doskonale rymuje się to z działaniami zagranicznych lewicowców, którzy też więcej wysiłku wkładają w walkę o „inkluzywność” (i ewentualnie w burzenie pomników białych ludzi), niż w walkę z kapitalistami i państwem. Trudno zresztą, żeby było inaczej, bo i państwa, i kapitaliści potrafią być bardzo hojni.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama