Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (45/2003)
Nie ma szans na uzdrowienie państwowej telewizji, nazywanej, iście po orwellowsku, telewizją publiczną. Zmiany w radzie nadzorczej, konkurs na nowego prezesa - to tylko przymiarki do podzielenia tego tortu na nowo. Swego czasu centroprawica poszła do wyborów w rozproszeniu i nie znalazła się w Sejmie, który dzielił telewizyjne łupy, a potem dominację lewicy utrwaliła nieboszczka Unia Wolności, zawierając z SLD nieformalną koalicję w KRRiTV. W ten sposób TVP SA stała się niemalże prywatnym folwarkiem grupki czerwonych karierowiczów, i nie jest w stanie tego zmienić fakt, że ludzie ci, najdelikatniej mówiąc amoralni, uczynili program tak demonstracyjnie pobożnym i propapieskim, iż człowiekowi znającemu choć odrobinę telewizyjne kulisy ciężko powstrzymać mdłości.
Jednak krytykującym tę sytuację politykom nie przeszkadza sam folwark, a tylko jego zarządca. Chcą, aby układ sił w państwowych mediach lepiej odzwierciedlał układ sił na scenie politycznej, i aby nie tylko SLD, ale i inne liczące się partie miały tam możliwość wykrojenia swoich włości. Nikomu natomiast tak naprawdę nie zależy na uleczeniu tego chorego organizmu, na stworzeniu mediów naprawdę uczciwych i bezstronnych, a już zwłaszcza mediów niezależnych od polityków. Dotąd takie opinie formułowałem jako przypuszczenia, ale po otrąbionej z wielkim hukiem konferencji, jaka odbyła się w ubiegłym tygodniu pod auspicjami ministra kultury, można już mieć całkowitą pewność. Na konferencji tej, mającej przygotować założenia nowej ustawy medialnej - na miejsce tej, której Rywin nie zdołał sprzedać Michnikowi - nikt nawet nie zaproponował niczego, co w przyszłości usprawiedliwiałoby nazywanie państwowych mediów „publicznymi”. Nie zadbano bodaj o pozory. Po prostu, ma być tak jak jest - trzy ogólnopolskie kanały telewizyjne i sześć radiowych do wyłącznej dyspozycji polityków, rynek całkowicie zdominowany przez państwo i regulowany politycznymi decyzjami, miliardy rozdawane „z klucza” i odebranie widzom i słuchaczom jakiegokolwiek wpływu na całą tę zabawę.
Politycy III RP gładko przejęli w tej kwestii przekonania panujące w peerelu: telewizja to, obok służb specjalnych, jedno z dwóch najważniejszych narzędzi sprawowania władzy. To właśnie przekonanie zadecydowało, że w obu tych instytucjach ochroniono i zakonserwowano stare układy; skłóceni przywódcy „Solidarności” liczyli bowiem, że ludzie, którzy służyli dawnemu reżimowi, równie wiernie będą służyć im przeciwko byłym kolegom, a później rywalom z podziemia. Szkoda, jaką tym wyrządzili wolnej Polsce, jest wprost nie do opisania.
opr. mg/mg