Czerwona misja, czyli lewoskręt

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (29/2004)

Chłodne, deszczowe dni tegorocznego lata zdołały wpędzić w kiepski nastrój całe zastępy urlopowiczów. Ludzie powiadają, że lato się na nas obraziło i narzekają na pogodę, choć lipiec bywa, zazwyczaj, dość mokry. Nawet najbardziej kiepska pogoda nie wydaje się wystarczającym powodem do zadręczania siebie i bliźnich. Skoro na meteorologiczne układy nie ma rady, to warto zachować, czcigodni utracjusze raju, przynajmniej pogodę ducha. Zwłaszcza, że jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Kto sądzi, że to nadmierny pesymizm, niechaj popatrzy na polską scenę polityczną.

Pierwszy lipcowy weekend upłynął pod znakiem konwencji partyjnej SLD; drugiej w przeciągu, zaledwie, czterech miesięcy. Rozpoczął ją towarzysz Janik, wyrażając ubolewanie, iż Polacy postrzegają Sojusz Lewicy jako partię pasożytów, która - jak mawiał niezapomniany towarzysz Wiesław - raz zdobytej władzy nigdy nie odda. I wezwał swoich towarzyszy partyjnych do zamiany lakierek na... sandały misjonarzy lewicy. Bardzo to malownicza metafora, choć trudno powstrzymać śmiech, kiedy człek wyobrazi sobie w roli misjonarzy - w habitach, sandałach i z kosturami w rękach - takiego Kalisza, Jaskiernię, Pastusiaka albo Millera. Zwłaszcza, że ichny habit miałby chyba kolor czerwony, albo przynajmniej różowy. Już to widzę, jak wędrują traktami dróg i gościńcami, pukając od drzwi do drzwi chałup, wieszcząc gospodarzom: „ - Jesteśmy Świadkami Lewicy, przyszliśmy porozmawiać o Królestwie Czerwonym...". Przyznajcie, czcigodni utracjusze raju, że byłoby niezłą uciechą pogawędzić sobie z takowym misjonarzem. Ale obawiam się, że nic z tego, wszystko pozostanie po staremu i skończy się, jak zwykle u lewicy, na szumnych zapowiedziach. Tak, jak zupełnie po staremu pozostanie np. w sejmowej Komisji Zdrowia, w której zasiadają m.in. wypróbowani towarzysze, tacy jak np. Sobótka, Długosz, Jagiełło, czy Jarmoliński. A może chodzi o to, aby człowiek słyszący te nazwiska bał się zachorować i przez to czuł się zdrowiej?

Eseldowska młodzieżówka tak bardzo przejęła się szukaniem lewicowej czystości ideowej, że przystąpiła, z młotami w ręku, do rozbicia bryły betonu. Nie wystarczy jednak walnąć młotem, choćby i co sił „w ręcach", aby rozkruszyć konserwowany przez długie lata partyjny „beton". A, poza tym, jak podpowiada doświadczenie, tam gdzie pojawia się młot, rychło można spodziewać się i sierpa. Wypada więc życzyć owym młodziakom, aby nie popadli w „dziecięcą chorobę lewicowości", przed którą przestrzegał sam Lenin.

Za to Józef Oleksy wyznał, że lewica musi zrobić rachunek sumienia - i proszę, kto by to pomyślał, że SLD ma jeszcze sumienie? - oraz zaprzestać wreszcie zajmowania się tylko sobą. Cóż, brzmi to groźnie. Wolałbym, aby w misyjnym zapale towarzysze nie zajęli się czasem nami, bo znowu podatki pójdą w górę. Przemówił także premier Belka - od 1999 r. członek łódzkiego koła SLD - namaszczony swego czasu przez Kwaśniewskiego na „ostatnią belkę ratunku" finansów. Tłumaczył on, że bez wzrostu gospodarczego na żadną poprawę nie ma najmniejszych szans. Tylko, że tyle wiedzieliśmy i bez niego.

A tymczasem partia Borowskiego zaproponowała, aby w tym roku posłowie nie wyjeżdżali na wakacje. Tylko tego brakowało. A czy nie lepiej byłoby wysłać ich na urlopy już w kwietniu, aby mogli wyjechać daleko, albo jeszcze dalej? Mielibyśmy wówczas, zapewne, mniej fatalnych ustaw.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama