Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (Przewodnik Katolicki 8/2005)
O liście Wildsteina napisano już wszystko, ale pragnę zwrócić uwagę na jeszcze jedną okoliczność. Dzięki jej upublicznieniu stało się bowiem coś, o czym w ostatnich latach mogliśmy jedynie pomarzyć: wielu ludziom zaczęła powracać pamięć, skutecznie amputowana wcześniej przez grupę cwaniaków politycznych, którym wtórowało solidne zaplecze w mediach. Wsłuchując się w opowieści ludzi o wydarzeniach ze schyłkowych lat „przodującego systemu" - co robili, jakie mieli przejścia ze „smutnymi i cichymi", kto ze znajomych na nich donosił - można odnieść wrażenie, że czas się cofnął i znowu zaczynamy mówić podobnym językiem. Czy taki fenomen wyzwalania pamięci nie budzi nadziei?
Zamiast sloganu „daruj i zapomnij" przebija się powoli zasada: „darujmy sobie zapominanie". Zwłaszcza że ci, którym mielibyśmy niby przebaczać, wcale o to nie proszą. I choćby tylko dlatego przywoływanie - dla opisu zaistniałej sytuacji - historii zdrady św. Piotra i Judasza, wydaje się pomysłem całkowicie chybionym. Pamiętamy przecież, że pierwszy papież po trzykrotnym zaparciu się Mistrza gorzko zapłakał, natomiast Judasz nie wytrzymał piętna zdrady, popadł w rozpacz i popełnił samobójstwo. My natomiast do tej pory słyszymy jedynie od ludzi, którym udowodniono agenturalną przeszłość, zapewnienia, że to ich skrzywdzono, bo oni nikomu swoją działalnością nie zaszkodzili. To może komunistyczna bezpieka w ogóle nie miała agentury?
W takim klimacie politycznym SLD, po ostatniej Radzie Krajowej, postawiło na konfrontację, wietrząc w tym szansę przetrwania na scenie politycznej. Zaczęli się więc kreować na obrońców zdrowego rozsądku i ukazują polityków centroprawicy jako paskudnych radykałów, którzy przez „polityczne awanturnictwo" - czyli rozliczenie afer, lustrację i dekomunizację - nieuchronnie zmierzać będą do zniszczenia Rzeczpospolitej. Sami natomiast postanowili bronić wątpliwych dokonań III Rzeczpospolitej, umów Okrągłego Stołu oraz zawiązanych wówczas grup interesu. W tej sytuacji poważny kłopot mogą przeżywać politycy i sympatycy Unii Wolności, która może otwarcie wpaść w ręce lewicy, albo jak kto woli - centrolewicy. Cóż, wieściłem to już przed kilkunastu laty - co pozwalam sobie przypomnieć najmłodszym utracjuszom raju - ale wiele osób nie chciało wtedy przyjąć tego do wiadomości. Co się odwlecze, to nie uciecze: od dłuższego czasu w kuluarach sejmowych plotkuje się o próbie budowania nowej lewicy, która miałaby powstać z połączenia SdPL Borowskiego, grupy skupionej wokół Janika, a także Unii Wolności, z udziałem Aleksandra Kwaśniewskiego i, być może, Andrzeja Olechowskiego.
Wprawdzie UW zapewnia, że nie po drodze jej z Borowskim oraz Janikiem i zapowiada utworzenie centrum, które firmować mają Tadeusz Mazowiecki i Jerzy Hausner. Jest to odpowiedź na apel części środowiska krakowskiego, ale szkoda, że nikt nie mówi, czym owo centrum miałoby się różnić od poprzedniego, w którym głównym rozgrywającym była UW. Zresztą, za sprawą stosunku do lustracji, nastąpiła taka polaryzacja sceny politycznej, iż miejsca dla owego, enigmatycznego centrum, pozostało niewiele. I cóż to za centrum: język Frasyniuka umiaru nie zna, młodzieżówka zaciekle walczy z wszechpolakami Giertycha, a „siła spokoju" fraternizuje się z dawnym sekretarzem krakowskiego KW PZPR, który właśnie uciekł z SLD. Czy Polsce jest potrzebna reaktywacja takich, dobrze już znanych, kompromisów?
opr. mg/mg