Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (14/2005)
Nad Pałacem Prezydenckim zbierają się coraz ciemniejsze chmury; jeśli nastąpi burza, to będziemy mieli prawdziwy kataklizm. Instynkt samozachowawczy podpowiada coraz liczniejszej grupie osób, że na „dworze" nie jest już bezpiecznie, więc co i rusz któryś z wiernych do tej pory „paziów" opuszcza środowisko. Rozmaite materiały wychodzące na światło dzienne i ustalenia sejmowych komisji śledczych sprawiają, że grunt pali się pod nogami. Jeszcze ktoś usiłuje się zdobyć na wisielczy humor, kto inny robi zagadkowe miny, kreując się nieudolnie na Stańczyka, ale wszystko na nic, bo niebawem komuś wyrwie się okrzyk, że król jest nagi...
Jak dobrze wiecie, zacni utracjusze raju, do grona entuzjastów Aleksandra Kwaśniewskiego nigdy me należałem. Nie ukrywałem irytacji, gdy przed laty w kampanii prezydenckiej zapewniano nas, że na pewno będzie ładniejszy i mądrzejszy od poprzednika, bo potrafi zgrabniej trzymać kieliszek i nawet co nieco łamaną angielszczyzną powie. Śmieszyło mnie, kiedy tańczył z przytupem w rytmie disco polo wśród rozbawionej gawiedzi, a wynajęte małolaty skandowały z zapałem, że „każda Polka zagłosuje na Olka". Nie ukrywałem narastającego zażenowania po kolejnych kłamstwach, gafach, wygłupach i wpadkach w okresie sprawowania prezydentury, których dzisiaj me wspominam, bo już to niedawno zrobiłem. I tylko długo me potrafiłem wyjść ze zdziwienia nadzwyczaj dobrymi notowaniami osiąganymi przez Kwaśniewskiego w sondażach. Ale to przeszłość.
Teraz bowiem już nie czas na irytację, śmiech ani nawet zażenowanie. Skoro coraz częściej rozmaici komentatorzy me zastanawiają się nawet czy to prawda, że jest on zakładnikiem służb specjalnych, a jedynie rozważają, czy są to służby rodzime, czy obce - zaczyna być groźnie. I to bardzo groźnie. Nietrudno więc w takiej chwili - gdy pojawia się coraz więcej zarzutów, a wizerunek „pierwszego" staje się coraz bardziej mizerny - odbić się od tej kiepskiej prezydentury jak od trampoliny.
I oto nagle wystartował w znakomitym stylu Lech Kaczyński jako kandydat na nowego prezydenta. A jest to start wyjątkowo udany, bo zdaje się rozpoczynać poważną debatę przedwyborczą, skoro pojawiła się już oferta zmiany ustawy zasadniczej, czyli konstytucji. Kto wie, może to dobry zwiastun, że kampania prezydencka będzie tym razem na serio? Zwłaszcza że chyba żaden z potencjalnych kandydatów me może okazać się gorszy od tego, który już, na szczęście, kończy urzędowanie.
Najzabawniejsze, że PiS zdołał skutecznie wystraszyć „Trybunę", organ prasowy SLD, która próbuje przyprawić Kaczyńskiemu przysłowiową „gębę", strasząc nas m.in. „trybunałami ludowymi". Jaka szkoda, że zatroskani towarzysze nie bili na alarm wtedy, gdy rozmaite indywidua pielgrzymowały do Pałacu Prezydenckiego, aby załatwiać własne interesy.
opr. mg/mg