Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (41/2005)
Przed tygodniem wspominałem o niszczeniu akt przez Wojskowe Służby Informacyjne, co zdaje się zwiastować, że idzie nowe, a dzisiaj mam kolejne dobre wiadomości. Z Prokuratury Generalnej zaczynają wreszcie odchodzić ci, którzy obawiają się „nowej miotły"; żegnamy ich bez żalu. A w Opolu generalny inspektor danych osobowych usiłował oskarżyć Stowarzyszenie „Stop Korupcji", które zamieściło w Internecie listy z nazwiskami tamtejszych esbeków. Tymczasem sędzia Adam Szukalski uznał, że skoro ktoś pracował w SB, to musi ponosić tego konsekwencje. I o to właśnie chodzi.
Zwycięstwo PiS-u w wyborach do Sejmu i Senatu nie każdemu się podoba, toteż wśród sfrustrowanych pojawiła się opinia, że wszystkiemu winien był... lekcjonarz, a właściwie niedzielne czytania, które naruszyły ciszę wyborczą. W pierwszym czytaniu, które pochodziło z Księgi Proroka Ezechiela (18,25-28), znalazły się bowiem takie słowa: „...jeśli bezbożny odstąpi od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu". Tak to nawet lekcjonarz miał sprzyjać braciom Kaczyńskim. Nie wiadomo tylko, co bardziej zbulwersowało przeciwników PiS-u: pojawienie się łącznie słów „prawo i sprawiedliwość" czy wzmianka o porzuceniu bezbożności przez bezbożnika? Jakby jednak nie było, upatrywanie ingerencji Opatrzności w wybór partii braci Kaczyńskich wydaje się, delikatnie rzecz ujmując, nadinterpretacją. Ale tak to już w życiu bywa, że rozpolitykowane ludziska widzą i słyszą wyłącznie to, co chcą zobaczyć i usłyszeć. Miałem kiedyś okazję przekonać się o tym osobiście, podczas rozmowy z pewnym jegomościem, który - z uporem godnym lepszej sprawy - usiłował mnie przekonać, że na kartach Apokalipsy św. Jana jest mowa m.in. o wojskach irackich w Zatoce Perskiej. I nie było, doprawdy, żadnej siły, aby mu wyperswadować, że niekoniecznie ma rację.
Ale ów fenomen nie dotyczy wyłącznie lektury biblijnej. Oto bowiem, tuż przed dniem wyborów parlamentarnych, w mediach - i niektórych sztabach wyborczych - zawrzało, na wieść o tym, że dyrektor Radia Maryja ojciec Tadeusz Rydzyk miał wzywać podczas Mszy św. do zatopienia Platformy Obywatelskiej falami tsunami. Tymczasem słowa o zatopieniu platformy padły z ust paulina ojca Zachariasza Jabłońskiego, a ojciec Rydzyk zapytał tylko tego cenionego mariologa: „Czy ojciec chce, żeby było tsunami?". Na dodatek, słowa te nie dotyczyły Platformy Obywatelskiej. I znowu ktoś usłyszał to, co chciał, a nierzetelność dziennikarska niepotrzebnie podsyciła i tak już gorącą atmosferę przedwyborczą.
Szkoda tylko, że kłopoty ze słuchem zdają się dokuczać także zwycięzcom wyborów, którzy od kilku dni toczą w mediach „dialog głuchych". Każdy mówi swoje, jakby nie słyszał partnera, dając swoisty PO-PiS głuchoty politycznej.
opr. mg/mg