Czego uczy nas sytuacja na Ukrainie? Czy jest to przyspieszony kurs stosunków międzynarodowych? Może przede wszystkim - lekcja patriotyzmu i trzeźwego myślenia politycznego?
Czego nas uczy sytuacja na Ukrainie? Czy jest to przyspieszony kurs stosunków międzynarodowych? Może jest to przede wszystkim lekcja patriotyzmu?
Dynamicznie zmieniająca się sytuacja u naszych wschodnich sąsiadów jasno pokazała, iż w ciągu jednego miesiąca wszystko może ulec zmianie. Wpierw widzieliśmy pokojowe demonstracje ludzi, którzy wyszli na ulice by zademonstrować swoje niezadowolenie wobec polityczno- biznesowych działań władzy. Kolejne dni to dramatyczne relacje z Majdanu ukazujące cierpienie oraz dramat bratobójczych starć. Nim Ukraińcy zdołali spokojnie pożegnać oraz pochować wszystkie ofiary wspomnianych starć, świat obiegła informacja o faktycznym zajęciu przez wojska rosyjskie Krymu. Powyższe działania sprawiły, że zarówno zimowa kończąca się zimowa olimpiada w Soczi, jak i starcia gwiazd o Oskara straciły na atrakcyjności. Nagle okazało się bowiem, że Europa, która od lat nie doświadczała bólu walk wojennych stanęła w obliczu zbrojnego konfliktu, którego skutki nie tylko są trudne do przewidzenia, ale powodują pojawienie się realnej obawy o kolejny dzień. Interesującym jest, iż nagle ukazało nam się mnóstwo analityków, ekspertów i publicystów, przewidujących, co zamierza uczynić Władimir Putin, rozważano, jak postąpi Barack Obama, wymyślono kolejne scenariusze działań NATO, ONZ oraz Unii europejskiej. Co jednak podobne sytuacje zmieniły w konkretnych osobach?
Myśląc o sytuacji naszych sąsiadów trudno uciec od refleksji wskazującej, iż Polska od kilku dekad nie była tak blisko konkretnego zbrojnego konfliktu. Cóż to jednak oznacza? W kolejnych publicystycznych refleksjach komentatorzy zaznaczali (cześć z nich nadal to czyni), iż imperialistyczne zapędy wielkiej Rosji mają na celu przywrócenie stanu, w którym republiki nadbałtyckie powrócą do granic tego wielkiego mocarstwa. Nie słabną również komentarze, w których podkreśla się, że Polska w podobnych działaniach może czuć się zagrożona, Podobny scenariusz już kilka lat temu prezentował śp. Prezydent Lech Kaczyński. W owych czasach nikt nie chciał jednak słuchać polskiej głowy państwa. Sugestie, iż po ataku na Gruzję, Rosja zdecyduje się na zbroją interwencję na Ukrainie uznawano za mało poważną. Okazało się jednak, iż Prezydent Kaczyński w swojej ocenie sytuacji międzynarodowej niestety się nie mylił. Czy jednak od tego czasu Polacy się zmienili?
Bliskość tak poważnego konfliktu, jak ten obserwowany na Ukrainie zmusza do zadania pytania: Co bym zdobił w podobnej sytuacji? Wpierw myśli kierują się w stronę Majdanu, Czy gdyby w Polsce dochodziło do tak jaskrawych naruszeń zasad sprawiedliwości społecznej Polacy potrafiliby się zjednoczyć i wyjść na ulicę? Działania polskiego Ruchu Solidarności, nie mające odpowiednika w znanych socjologom działaniach społecznych sugerują, że nasi rodacy w chwilach trudnych potrafią działać razem, nie wstydząc się swojej wiary. Czy jednak w czasach obecnych Polacy potrafiliby podjąć walkę z najeźdźcą? Czy chwyciliby za broń bez względu na swój światopogląd, zajmowane stanowisko czy też przynależność polityczną? Czy nasza młoda emigracja, słysząc, iż „nasz kraj się pali” mężnie wróciłaby nad Wisłę? Czy osoby te porzuciłyby swoje dobrze płatne stanowiska, czy garnitury i białe kołnierzyki zamieniliby na wojskowe drelichy?
Powyższe pytania nie są postawione przez przypadek. Gdy obserwujemy rzeczywistość polskich miast oraz wsi coraz łatwiej znaleźć rodziny, w których jeden z rodziców pracuje na utrzymanie poza granicami naszego kraju. Być może liczba osób, które „wyjechały za chlebem” nie wpływa w sposób statystycznie istotny na obronność naszego kraju. Faktem jest jednak, iż odpływ, zwłaszcza młodych ludzi sprawia, że trudno nie zastanawiać się nad tym, kto ewentualnie chwyci za broń, gdy nasz kraj znajdzie się w realnym niebezpieczeństwie. Podobne obawy częstokroć są bagatelizowane stwierdzeniem, w którym wskazuje się, że posiadamy armię zawodową, a poza tym nasi sojusznicy z NATO nie pozwoliliby na bezprawie. Czy tak w istocie by było, tego nie wiadomo. Nasza „uzawodowiona” armia to nadal młody twór, z kolei dyplomacja rządzi się swoimi prawami, a historia uczy nas, iż sojusze nie zawsze się sprawdzają. Wspomniana lekcja historii wskazuje ponadto, że walka o wolność możliwa jest jedynie w momencie, w którym to cały naród powie NIE okupantowi. Czy dzisiejsza, zabiegana, szukająca uciechy z życia młodzież potrafiłaby stanąć do walki za ojczyznę? Czy pobiegłaby „na barykady”? Czy słowo ojczyzna, znów pojawiłoby się na sztandarach, nie jako PRowy element, ale jako wyraz wewnętrznych i głębokich przekonań? Odpowiadając na podobne pytania warto pamiętać, że dzisiejsi trzydziestolatkowie — u progu wejścia w dorosłość - doświadczyli spotkania z Wojskowymi Komisjami Uzupełnień. Koniec lat 90-tych XX w. obfitował w historie, w których młody poborowy robił wszystko by nie iść do wojska. Cześć osób, by uciec od służby (kojarzonej niestety nie z patriotyzmem, ale z brutalną „falą”) wymyślało choroby, część zaczynała kolejne studia inni z kolei wyjeżdżali zagranicę. Osoby te wcześniej uczestniczyły w lekcjach przysposobienia obronnego tzw. PO. Lekcje te nigdy jednak nie były traktowane w pełni poważnie, kojarzone były z anegdotami dotyczącymi zakładania maski przeciwgazowej. Zajęcia przeprowadzali nauczyciele innych przedmiotów, którzy w ten sposób próbowali dorobić do pensji . Owe czasy sprawiły, iż słowo patriotyzm zniknęło z „głównego obiegu”. Zastąpiło je pojęcie rozwoju, kariery, walki o pracę. Z kolei narodowe barwy bało- czerwone zaczął pojawiać się głównie na imprezach sportowych.
Dzisiejszej młodzieży zamiast lekcji PO proponuje się w szkołach zajęcia z zakresu edukacji dla bezpieczeństwa. Podobne spotkania oparte są o metodycznie przygotowane scenariusze, pokazujące, jak zachować się w sytuacji kryzysowej. Młodzieży przekazuje się podstawowe informacje dotyczące obrony cywilnej, topografii, podstaw wojskowości itd. Czy jednak lekcje te uczą patriotyzmu? Czy prowokują do zadania pytania: „Co to znaczy dla mnie, że jestem Polakiem? Nie obywatelem Europy, tylko Polakiem?” Być może zdarzenia na Ukrainie powinny sprowokować podobną refleksję.? Od pytań tych nie uciekniemy. Wszelkie analizy, raporty i komentarze ekspertów prędzej, czy później znikną w gąszczy kolejnych medialnych informacji. Nic jednak nie będą one warte jeśli w konkretnej osobie nie pojawi się pytanie: „Co bym zrobił w takiej sytuacji? Jak postąpiłbym, gdyby kolejne polskie miasta zajmowane były przez kraj, który nie ma do tego prawa?”
Patrząc w stronę Ukrainy, modlimy się o siłę i pokój, prosimy Boga o wytrwałość dla prześladowanych oraz o opamiętanie dla agresorów. W rozmowie z Ojcem Niebieskim nie zapomnijmy jednak pomodlić się za Polskę.
opr. mg/mg