Od stycznia jesteśmy świadkami wielkiego serialu telewizyjnego
Od stycznia jesteśmy świadkami wielkiego serialu telewizyjnego – swoistej telenoweli o rodzicach małej, sześciomiesięcznej Madzi z Sosnowca i samej dziewczynce. Dziewczynka zaginęła, była szukana, zaangażowały się w te poszukiwania liczne osoby, grupy wolontariackie, także profesjonaliści – policja, prywatny detektyw. Kiedy napięcie sięgało zenitu, matka przyznała się do nieumyślnej śmierci dziecka i ukrycia zwłok.
Po dniach nadziei przyszedł szok, a po nim rozpacz, ból, autentyczna żałobna wielu ludzi. Pielgrzymki do miejsca ukrycia zwłok dziewczynki miały wzruszający charakter. Pogrzeb dziecka nie zakończył serialu telewizyjnego, ale to w tej chwili jest mniej ważne. Dzięki narracji medialnej mała Madzia została w jakimś sensie zaakceptowana przez nas wszystkich. Stała się dzieckiem wielu polskich rodzin. Stąd autentyczny ból, żałoba, smutek…
Niewielu z nas już zapewne pamięta, że dokładnie w tym samym czasie, co tragedia sosnowiecka, rozegrała się inna. W pobliskich Katowicach matka urodziła samodzielnie, we własnym domu dziecko. Poród odbył się bez pomocy drugiej osoby. Kobieta zostawiła dziecko w kuchni na stole, a sama poszła się wykąpać. Kiedy wróciła, niemowlę nie żyło. Matka spaliła je w piecu.
O tej tragedii poinformowano bardzo lapidarnie. Była to uboczna informacja – jednego, może dwóch dni. Zapadła cisza. Dziecko nie zyskało społecznej aprobaty, nikt nie poszedł na żaden symboliczny grób, nikt nie organizował ceremonii żałobnych.
Dwie tragedie. Dwie śmierci. Dwie bardzo bolesne sytuacje. W jednej dziecko zostaje zaakceptowane społecznie. W drugiej nie. W jednej jest dzieckiem, które ma swoją twarz, imię i zyskuje prawo obywatelstwa w naszym społeczeństwie. W drugiej – to wszystko zostaje mu odmówione.
Zauważmy, że mamy tutaj do czynienia z klasyczną sytuacją, gdy o statusie człowieczeństwa decyduje fakt akceptacji społecznej. Ten, kto zyska taką akceptację jest osobą ludzką, podmiotem praw, naszym bliźnim darzonym uczuciem. Ten, komu odmówiono takiej akceptacji, pozostaje przedmiotem, który może zostać pozbawiony życia, beznamiętnie, bez żadnej właściwie oceny. A wszystko to dzieje się pod wpływem narracji medialnej.
Przywołuję te zdarzenia, by w tym kontekście przypomnieć informację sprzed kilku tygodni z Wielkiej Brytanii. Otóż w renomowanym piśmie lekarskim „The Journal of Medical Ethics” ukazał się artykuł: Aborcja poporodowa. Dlaczego dziecko powinno żyć? Dwóch włoskich filozofów postuluje w nim wprost, że jeśli u dziecka nie wykryto upośledzenia psychofizycznego w okresie prenatalnym, a dopiero po urodzeniu, powinien to być wystarczający powód do zabójstwa takiego dziecka, co leży zarówno w jego interesie, jak i zwiększa dobrostan rodziców, a także odciąża budżet państwa i całe społeczeństwo.
Autorzy tej tezy to uczniowie prof. Juliana Savulescu, brytyjskiego bioetyka o rumuńskich korzeniach. Ten z kolei jest uczniem i spadkobiercą myśli, najbardziej dziś bodaj znanego ze swoich poglądów przeciwko gatunkowi ludzkiemu, bioetyka australijskiego o żydowskich korzeniach – Petera Singera.
Postulat „aborcji poporodowej”, czyli mówiąc uczciwie, zabójstwa dziecka po narodzeniu, Singer postuluje od lat. Niemowlę, podobnie jak płód ludzki, jest dla niego istotą jeszcze pozbawioną świadomości i w swojej wartości przegrywa z wieloma gatunkami zwierzęcymi. Rodzice, którzy uznaliby do trzydziestego dnia po urodzeniu, że dziecko nie spełnia ich oczekiwań, powinni – jak twierdzi Peter Singer – mieć prawo je zabić. Dlaczego do trzydziestego dnia? Przyznaje, że to cezura arbitralna, ale można zakładać, że gdzieś około tego czasu dziecko może zaczynać rozpoznawać siebie w lustrze, a zatem nabywać przejawów świadomości.
Poglądy Singera bywają określane jako kontraspeciezism (od contra – przeciw i species – gatunek, tutaj gatunek ludzki). To coś więcej niż antyhumanizm, rasizm czy ksenofobia. Mimo tego, sam Singer jest bardzo szanowaną postacią, nobilitowaną w wielu ośrodkach naukowych. Jego uczniowie i zwolennicy zasiadają na renomowanych katedrach etyki medycznej i bioetyki. Także w Polsce zwolennicy jego poglądów wykładają etykę dla studentów medycyny w Warszawie czy Krakowie.
Włoscy „wnukowie intelektualni” Singera są może bardziej precyzyjni od mistrza. Może nie aż tak bardzo arbitralni, ale jakby bardziej cyniczni. Ich poglądy można przełożyć na następującą tezę: jeśli komuś udało się przejść przez sito diagnostyki prenatalnej, która powinna skierować upośledzone dziecko do aborcji, to teraz nie powinien dostać drugiej szansy. Błąd niedopatrzenia trzeba zlikwidować. Człowiek o słabej jakości życia nie ma prawa żyć.
Ale idąc tym tropem, autorzy artykułu podtrzymują tezy Singera – dziecko, które zostanie uznane za niespełniające oczekiwań rodziców pod jakimkolwiek innym względem też powinno podlegać „aborcji poporodowej”. Zauważmy, że decydujące jest tutaj arbitralne uznanie prawa do życia. Ktoś, kogo łaskawie zaakceptujemy ma to prawo, jeśli uznaliśmy go za bezwartościowego – takiego prawa nie ma.
Komentując brytyjską publikację, dr Albert Mohler Jr, amerykański baptysta stwierdził: „Kultura, która jest coraz bardziej oswojona ze śmiercią w łonie matki wkrótce będzie rozważać zabijanie w kołysce. Już sam fakt, że artykuł został opublikowany w piśmie akademickim prowadzącym branżowe recenzje, wskazuje, z jakim zagrożeniem mamy do czynienia”.
Niestety elementem tej kultury jest także działanie naszych rodzimych mediów, które potrafią tak sugestywnie wartościować życie ludzkie, że jedno z nich staje się tematem narodowej żałoby, inne – potraktowane zostaje jako banał, zutylizowany w piecu.
opr. aś/aś