Felieton dotyczący kampanii wyborczej 2011
Możliwe, że zdziwią się niektórzy, iż dzisiejszy felieton rozpoczynam cytatem słów Donalda Tuska, które wypowiedział w Oświęcimiu w czasie „Tuskobusowatego” Objazdowego Kina po Polsce.
Ważne jest jednak przytoczenie całego cytatu. Premier oświadczył mianowicie, iż „jeszcze cztery lata spokoju, a Polska będzie inna.” Z tym zdaniem szefa polskiego rządu się zgadzam, choć zapewne diametralnie różnimy się w rozumieniu dwóch słów: „spokój” i „inna”. A może jednak nie?
Przyznam się, że oczekiwałem w zakończeniu kampanii (choć piszę te słowa na pięć dni przed ciszą wyborczą) naprawdę jakiegoś spektakularnego wydarzenia. Tymczasem z rękawa „partii wszewiodącej” wysypały się gadżety znane z poprzednich jej przedelekcyjnych podrygów. Oczywiście na pierwszym miejscu straszenie, co stanie się w naszej ojczyźnie, gdy przypadkiem PiS dojdzie do władzy. Spocik wyborczy, ukazujący zamieszki i panowanie kiboli, połączone ze „straszną Inkwizycją spod krzyża smoleńskiego”, wydał mi się jednak żałosny. Panom od wizerunku medialnego zabrakło polotu, którym wykazali się kabareciarze parodiujący obrady rządu, poświęcone wymyślaniu „plag i nieszczęść”, jakie spadną na nasz kraj, gdy Kaczyński odniesie jakikolwiek sukces. Na wszelki jednak wypadek telewizja publiczna zadziałała na wszelkiej maści YouTubach i w imię praw autorskich odmówiła dostępu do zapisu tego występu kabaretowego.
Tymczasem minister Sikorski w ogolonych głowach kibiców rozpoznawał syndrom nacjonalistyczny; Lech Wałęsa wieszczył, że dojście PiS do władzy oznacza wojnę domową (co było zresztą ciekawe, bo jak sam wyznał, przez wojnę domową rozumie „naparzankę” w internecie); pewien pan, znany z wciskania polskiej flagi w psie ekskrementy, na okładce pewnego tygodnika wyznawał, że boi się PiS-u; Andrzej Mleczko obawiał się, że po dojściu dostanie wysypki; były redaktor pewnej gazety wyznawał w rosyjskiej prasie, że PiS dokona rozwałki tak wspaniałych relacji Warszawy i Moskwy, jakie udało się po katastrofie smoleńskiej zbudować; były poseł z Biłgoraja (przepraszam, ale nie używam w felietonach wulgaryzmów) w swoim spocie straszył sześcioma godzinami katechezy w szkołach; Stefan Niesiołowski z właściwą sobie „gołębią kulturą” (co zapewne pochodzi od sposobu, w jaki gołębie odnoszą się do pomników i trotuarów) oświadcza, że „Kaczyński musi (!?!) przegrać, bo głupota, cynizm, nienawiść nie może wygrać”. Brakowało mi tylko stwierdzenia, jakim Sławomir Mrożek odniósł się do procesu biskupa Kaczmarka w czasach stalinowskich: „Nie ma zbrodni, której byśmy się po nich nie mogli spodziewać. (...) będą się upodabniać do SS-manów, do „rycerzy płonącego krzyża” - Ku Klux Klanu, do brunatnych i czarnych koszul - występując w tym samym, co SS-mani, krzyżowcy, koszule i inni falangiści interesie”. Ach, zapomniałem jeszcze, że zdaniem premiera Jarosław Kaczyński odpowiada również za zajścia w Zielonej Górze i zapewne osobiście za obrażenia, których doznały policjantki. Cóż, każdy dobiera takie metody walki, jakie mu jego własnych rozum dyktuje.
Tymczasem w tych wyborach, jak w każdych innych, gra wcale nie toczy się o marchewkę, nawet jeśli ma ona kosztować 300 milionów czy miliardów. To jest sprawa czysto techniczna. Negocjacje w strukturach europejskich wcale nie zależą w całości czy w nawet w większości od tego, kto jest ministrem, ale od sprawności naszej dyplomacji. A ta szwankuje, czego dowodzi fiasko szczytu w sprawie Partnerstwa Wschodniego. Zasadnicza walka wyborcza zawsze toczy się o pryncypia. Konkretne rozwiązania ekonomiczne, społeczne czy kulturowe nie są ponadpartyjne, jeśli za partyjność uznać jednolitą wizję państwa opartego na fundamencie zasad. Tak jak od fundamentu zależy jakość budowli, tak od zasad zależy jakość państwa. Zasadniczym elementem jest tradycja i niepodległość. Warto pamiętać słowa W. Lenina, który prawie sto lat temu napisał, iż „Polska niepodległa jest bardzo niebezpieczna dla Rosji. Stanowi zło!” Zaś istotą niepodległości nie są zapisy prawne, nawet konstytucyjne. Nie są nimi do pewnego stopnia nawet układy międzynarodowe. Niepodległość to kwestia mentalności. To nasze miejsce na ziemi i nasze serce, jakkolwiek brzmi to górnolotnie. Trudno mówić o niepodległości, gdy merkantylizm zaprząta głowy. Gdy w imię załatania dziur w budżecie pozwala się na to, by Gazprom wykupywał pakiety kontrolne w spółkach poszukujących i eksploatujących gaz łupkowy. Trudno mówić o niepodległości, gdy przedstawiciel naszego kraju jest traktowany przez MAK jako petent. Trudno mówić o niepodległości, gdy nasza dyplomacja czeka sygnałów z Brukseli, Berlina i Moskwy, bo sama nie ma nic do powiedzenia. Trudno mówić o niepodległości, gdy stowarzyszenia na rzecz „autonomii czegoś tam” w swoje symbole wpisują zapomniane już znaki germańskich zaborców. Trudno mówić o niepodległości, gdy zwykły naćpany gówniarz, stojąc pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, pijackim głosem woła: „Jeszcze jeden!” Trudno mówić o niepodległości, gdy polskie dzieciaki w szkołach łatwiej mówią po angielsku niż po polsku i nie znają nawet daty bitwy pod Grunwaldem, nie mówiąc już o wiktorii wiedeńskiej czy bitwie warszawskiej. Trudno mówić o niepodległości, gdy w imię bycia trendy niszczona jest polska tradycja. Trudno mówić o niepodległości, gdy drący Pismo Święte tani artysta jest uniewinniany przez sąd i uznawany za „artystę”, a niektórzy duchowni w samouwielbieniu kłapią łapkami. To, czego najbardziej dzisiaj nam brakuje, to zwykłej i normalnej dumy z polskości. Dumy z tego, że jesteśmy Polakami. Tego nie załatwi żaden pijar czy inny środek manipulacji świadomością społeczną. Zadaję sobie pytanie: czy tę dumę będziemy mieć wrzucając kartkę wyborczą?
Pan premier zapytany przez dziennikarzy o spot, w którym straszy się nas kibolami i „tłuszczą smoleńską”, powiedział, że to nie straszenie, ale mobilizowanie. Może właśnie dlatego nie pokazano w nim młodzieńca oddającego mocz na znicze i panienek na rauszu, dopytujących się pań w wieku ich babć o to, co to jest penis. Bo ta młodzież jest już zmobilizowana. A ja na koniec chcę przytoczyć fragment z powieści T. Dołęgi-Mostowicza „Ostatnia brygada”: „Stary hrabia Rzecki skrzywił się i machnął ręką: Słowa, słowa, słowa, mój drogi. Kircholm, Somosierra!... Było. Wszystko to było. Dawno. Gdzie dziś masz tę „szlachetną brawurę”, gdzie tę odwagę, gdzie pańska duma?... Spodleliśmy, skarleli. Zamiast hufców husarii mamy dziś te „brygady”. Chciwe władzy i użycia. Dorwali się do żłobu i rządzą. Gdzie masz „dumę wolności”, przecież to brzmi jak żart!
Dlaczegóż naród na to pozwala? - zapytała pani Rzecka.
Andrzej spojrzał na nią i odparł: Nie naród, nie naród, tylko nasze pokolenie, zdemoralizowane niewolą, zdeprawowane wojną. Nasze pokolenie, pokolenie rozbitych ołtarzy, podeptanych tradycji, wyzute z dogmatów. Pokolenie, któremu - gdy zabrakło ideału walki o niepodległość - zabrakło steru i busoli. Dojutrki.”
Więc głosujmy!
KS. JACEK WŁ. ŚWIĄTEK
Echo Katolickie 40/2011
opr. ab/ab