Czy "żebrzący" równa się "potrzebujący"? Jak zachować się, widząc żebrzącą osobę? Dawać czy odmawiać?
To my decydujemy, czy wrzucimy coś do kubka żebrzącej pod kościołem kobiety, czy też damy kilka złotych starszemu panu, który codziennie rano stoi pod spożywczakiem. Tylko czy żebrzący zawsze są potrzebującymi?
Dla jednych żebrzący to osoba naruszająca zasadę porządku w miejscach publicznych. Dla innych - ktoś, kto doszedł do pewnej granicy i nie ma innego wyjścia, jak tylko błagać obcych o wsparcie. Odkładając na bok dumę, honor i godność. Co robimy, przechodząc obok trzęsącej się staruszki, zmęczonego życiem mężczyzny lub kalekiego dziecka z matką? Odwracamy głowę, udając, że nie widzimy, czy pomagamy?
Zawodowy żebrak potrafi zarobić dziennie od 120 do 150 zł, a rekordziści nawet do 500 zł. I choć według obowiązujących w Polsce przepisów prawa karnego żebranie zaliczane jest do wykroczeń przeciwko porządkowi i spokojowi publicznemu, traktowane jest ono przez wielu jako zawód czy sposób na życie. Osoba, która łamie ten przepis może być pociągnięta do odpowiedzialności. Za żebranie w miejscu publicznym grozi kara ograniczenia wolności, grzywny do 1,5 tys. zł lub kara nagany. Mimo to niektórzy sięgają po drastyczne środki, wykorzystują ułomność nie tylko swoją, ale i dzieci. Maluch zawinięty w koc na inwalidzkim wózku, gdy na dworze panuje mróz, porusza niejednego. I choć w tyle głowy czai się myśl: czy na pewno jest kalekie, często zwycięża chęć pomagania.
- Wspieramy innych z wielu powodów - wyjaśnia psycholog Joanna Sajko. - Często mamy przekonanie, że wówczas stajemy się lepszymi ludźmi i - nawet jeśli tego nikt nie widzi - czujemy sie wtedy bardziej wartościowi. Wielu z nas zostało tak wychowanych, że pomaganie jest czymś dobrym i czego się od nas oczekuje.
Pewna telewizja wyemitowała materiał, w którym mężczyzna codziennie żebrał pod jednym z warszawskich centrów handlowych. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po skończonym „dniu pracy” spotykał się z żoną oraz dwójką dzieci i wszyscy szli na obiad do tegoż centrum. Potem na podziemny parking, gdzie wsiadali do zupełnie przyzwoitego samochodu i odjeżdżali. Szokujące? Chyba już nie... Irytujące? Dla osób, które wsparły mężczyznę datkiem - zapewne tak. Więc nie dawać w ogóle? Jak rozpoznać, że ktoś naprawdę potrzebuje wsparcia?
J. Sajko zauważa, że obecnie - przy tak dużej skali ubóstwa - jesteśmy mniej wrażliwi, bardziej wyważeni i po prostu boimy się. Bo może ktoś chce nas oszukać lub liczy na nasze dobre serce? - Nie chcemy dawać pieniędzy na przysłowiową wódkę, z drugiej strony, patrząc jak inni też przechodzą obojętnie, czujemy sie usprawiedliwieni - zaznacza.
O wiele łatwiej pomagać, jeżeli wiemy, na co przekazane zostaną nasze pieniądze. Stąd popularność fundacji czy stron internetowych, gdzie - za jednym kliknięciem - wspieramy konkretną akcję.
- Wolę przelać kilka złotych konkretnej osobie, najlepiej poprzez jakąś organizację, bo wtedy wiem, na co one faktycznie idą - mówi Kasia, która co roku wpłaca na konto jednej z fundacji 100 zł. - Może to niewiele, ale mam poczucie, że te środki pomagają konkretnemu dziecku - dodaje.
„Nie dam panu pieniędzy, ale chętnie kupię coś do jedzenia” - takie rozwiązanie często wybierają ci, którzy jednak chcą wesprzeć żebrzącego na ulicy. Wtedy łatwiej poznać, czy ktoś faktycznie potrzebuje pomocy. - Spotykam osoby próbujące w ten sposób uzbierać na alkohol, ale przecież do końca nie mam pewności, czy ta osoba faktycznie ma na jedzenie. Dlatego mogę coś kupić, a nie dać gotówkę - tłumaczy Katarzyna Sobczak z Białej Podlaskiej, która na co dzień mieszka w Lublinie.
- Często wspieramy pod wpływem impulsu, bo akurat danego dnia chcemy pomóc, bo mamy dobry humor, ale też dlatego, że akurat dana osoba nas przekonała, gdyż zamiast wyciągać dłoń po pieniądze, poprosiła o coś do jedzenia - wyjaśnia J. Sajko i dodaje, że ogólnie nie lubimy identyfikować się z osobami słabszymi, ale czasem zastanawiamy się, co by było, gdybyśmy sami znaleźli się w podobnej sytuacji. - Warto dawać „z serca”, bo wtedy czujemy, że możemy pomóc lub sprawić, aby dany człowiek choć przez chwilę poczuł się lepiej. Dobrze, jeśli damy z potrzeby serca, a nie by uniknąć poczucia winy - puentuje.
Dziś, gdy dookoła pełno oszustów i naciągaczy, boimy się, że nasze uczciwie i ciężko zarobione pieniądze trafią nie tam, gdzie byśmy chcieli. Bo nasze serca wciąż są wrażliwe na ludzka krzywdę. Nawet jeśli padliśmy ofiarą oszustwa lub naciągacza, nadal chcemy pomagać. I dobrze. JAG
Echo Katolickie 13/2012
MOIM ZDANIEM
Okres Wielkiego Postu sprzyja ofiarności i to jest widoczne. W tym czasie nasilają się różnego rodzaju akcje charytatywne, np. niedawna zbiórka żywności dla osób potrzebujących czy też rozprowadzane w parafiach świece - „Paschaliki”. Ciągle też pojawiają się wpłaty na konto osób indywidualnych, które zwróciły się do diecezjalnej Caritas z prośbą o zorganizowanie za naszym pośrednictwem pomocy. Przez cały roku zgłaszają się do nas ludzie, którzy poszukują jakiejś szansy na życie, przeprowadzenie leczenia czy rehabilitacji. Napływa coraz więcej wniosków, co wiąże się z ubożeniem naszego społeczeństwa. Coraz trudniej żyje się tym, którzy mają w domach osoby chore czy niepełnosprawne.
Caritas każdego roku organizuje zbiórkę jałmużny wielkopostnej w postaci skarbonki. Tym razem przeznaczona jest ona dla osób starszych, chorych, samotnych. Zdajemy sobie bowiem sprawę z tego, że dziś w naszym kraju najszybciej ubożejącą grupą ludzi są właśnie emeryci. Wielu z nich znajduje się w trudnej sytuacji życiowej. Dlatego skarbonki wielkopostne przekazujemy przede wszystkim dzieciom i młodzieży. I nie chodzi o to, by składali jakieś duże ofiary, ale by uświadamiali sobie, że są ludzie starsi, którym trzeba pomagać i nawet najdrobniejszy dar włożony do skarbonki im służy.
Nie dać to grzech?
Słowo jałmużna ma swój źródłosłów w języku greckim i oznacza czyn miłosierdzia. Pismo Święte wiele razy wspomina o obowiązku dawania jałmużny, a właściwym motywem jest miłość Boga, znajdująca swój zewnętrzny wyraz w miłości bliźniego. Nie jest ważne, ile damy drugiemu człowiekowi w wymiarze czysto materialnym. Powinniśmy dać wszystko, na co nas stać, ale nasz dar musi płynąć z głębi serca. Jałmużna więc nie może być zwykłym oddaniem komuś tego, co mi zbywa, jest już niepotrzebne. Jeżeli doświadczyłeś miłości Boga, to z ochotnego serca przyjdziesz z pomocą potrzebującemu. Więcej - sprawi ci to radość. Tak naprawdę jałmużny nie można zawężać tylko do dzielenia się dobrami materialnymi. Chodzi o tę wewnętrzną dyspozycję, motywację, dlaczego to robię. Można pomóc niewiele materialnie, ale okazać serce. Mówił o tym Jan Paweł II w Łagiewnikach: „mieć wyobraźnię miłosierdzia”.
Często spotykamy osoby proszące o wsparcie pieniężne na ulicy, przy kościele. Prawdziwa bieda raczej się nie pokazuje - jest ukryta, wstydzi się i nie narzuca. Dlatego jałmużnę wielkopostną najlepiej dać przez osoby mające rozeznanie w skali potrzeb danej społeczności, np. koło Caritas przy parafii. Niekoniecznie muszą to być pieniądze, można podzielić się żywnością, ubraniami, sprzętem domowym, a nawet ofiarować swoją pracę - taka pomoc jako wolontariusz jest najbardziej owocna. Sam często mam dylemat, jak się zachować wobec osób żebrzących. Dać im pieniądze najłatwiej, ale zwykle pytam: „co ci kupić?”. Kiedy chcą pieniędzy, nie daję. Jestem przekonany, że jeśli ktoś naprawdę czyni jałmużnę, wspierając kościelne dzieła - choćby Caritas - może spokojnie ominąć osoby żebrzące. Dla większości z nich to styl życia.
Chcę podkreślić, że jałmużna postna jest bardziej potrzebna dającemu niż potrzebującym. Chodzi o to, by nie stwardniało serce we mnie. Bym nie tylko pomagał biednym, ale sam wchodził w praktykę nawrócenia i pokuty. Dlatego najlepszą formą jałmużny jest to, co sobie od ust odejmę. Z czego sam zrezygnuję, by tym usłużyć memu Panu, który utożsamia się z najbiedniejszymi. Zawsze prawdziwe są słowa Jezusa: „Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze” (Łk 12,35). NOT. JAG
opr. ab/ab