Kto ratuje jedno życie - ratuje cały świat
„Kto ratuje jedno życie - ratuje cały świat” - taki napis widnieje na medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Wyróżnieniem nagrodzono już ponad sześć tysięcy Polaków. W gronie odznaczonych znaleźli się także Podlasiacy.
Decyzję o przyznaniu medalu podejmuje kapituła Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem. Wyróżnieniem nagradza się osoby i rodziny, które z narażeniem własnego życia ratowały Żydów podczas II wojny światowej. Medale przyznaje się na wniosek uratowanych.
Pomoc udzielana ludności żydowskiej wiązała się z ogromnym ryzykiem. Za ukrywanie we własnym domu osób wyznania mojżeszowego groziła śmierć. Ci, którzy udzielali schronienia, musieli liczyć się z tym, że ktoś może ich wydać Niemcom. Lękiem napawała każda rewizja. Nawet za pomoc jednej osobie, zabijano całą rodzinę. Pomimo srogich kar, Polacy decydowali się udzielać schronienia Żydom. Tego, co przeżyli, nie da się opisać słowami. Kiedy opowiadają o tym strasznym czasie, z ich oczu płyną łzy.
Wśród bohaterskich Podlasiaków warto wymienić Mikołaja Iwaniuka z Romanowa koło Janowa Podlaskiego, który w pomoc Żydom zaangażował nie tylko najbliższą rodzinę, ale także dalszych krewnych. Przez 22 miesiące udzielał schronienia sześciu osobom. Nie liczył, ile osób przewijało się przez jego dom. Nikomu nie odmawiał.
Wszystko zaczęło się w 1942 r., kiedy Niemcy likwidowali getto w Białej Podlaskiej. Pan Mikołaj przyjechał wtedy do miasta wozem. - Kiedy mijał dzielnicę żydowską, usłyszał, że ktoś go woła po imieniu. Chwilę potem na wóz wskoczyli Noah Rodzynek i Dawid Finkielsztajn. Ojciec udał, że nie widzi pasażerów i jechał dalej. Gdy dojechali do centrum Białej, usłyszeli okrzyki: „Jude, Żydy!” Zeskoczył z wozu, a dwóch mężczyzn z getta pojechało w kierunku Terespola. Ojciec wrócił do domu, a po jakimś czasie przybył do nas wysłany przez Rodzynka posłaniec - wspomina Franciszka Olesiejuk, córka Mikołaja. Trzeba dodać, że na Iwaniuków padł wtedy strach. Do wozu była przyczepiona tabliczka z adresem; gdyby Niemcy znaleźli go razem z Żydami, wszystkim groziłaby śmierć. Posłaniec prosił w imieniu dwójki uciekinierów o schronienie. Iwaniuk pojechał do lasu. Tam wyścielił wóz słomą, położył nań Dawida i Noaha i przykrył gałęziami. Potem wrócił do domu z „gośćmi”.
Zadanie, którego podjął się Iwaniuk, nie było łatwe. Ryzykował nie tylko swoje życie, ale także życie dwóch młodych córek i sparaliżowanej 42-letniej żony. Żydów umieszczono w kryjówce w drwalni. Do tej dwójki dołączyli inni. Po latach, kiedy pani Franciszka spotkała się z Rodzynkiem, usłyszała o niezwykle trudnej i wzruszającej historii. Noah mówił: „Twój ojciec zaszedł do nas do kryjówki i mówi: «Idźcie już, bo córki płaczą, boją się, że nas zabiją. Nie możemy tak żyć.» I zacząłem płakać, wszyscy płakali: «Jak wyjdziemy, zabiją nas.» I twój ojciec czapkę zdjął, przeżegnał się i powiedział: «To niech będzie wola Boska, jak was zabiją, to i nas zabiją»”.
Dla ukrywanych Żydów trzeba było starać się o jedzenie i odzież. Niemcy zabierali większość produktów na tzw. kontyngent i Iwaniukowie sami nie mieli co jeść. Gotowali przeważnie zupy: fasolową i grochową oraz ziemniaki. Rodzina bała się, że ktoś może ich wydać. Bardzo często przychodził do nich sąsiad, który zawsze dopytywał się, dlaczego tak dużo gotują.
W gospodarstwie Iwaniuków schronienie otrzymała także 22-letnia Perla Goldszeft, która później wyszła za mąż za Rodzynka. - Mówiliśmy na nią Perełka. Uratowała się, wyskakując z pociągu wiozącego Żydów na Majdanek. Szła do nas dwa tygodnie, jadła tylko to, co znalazła na polach, pozostałości dyń i buraków. Znałam ją ze szkoły. Kiedy do nas zapukała, pozwoliliśmy jej zatrzymać się w naszym domu. Za kawę i kromkę chleba chciała mnie całować po rękach - wspomina F. Olesiejuk. Nie pomógł jej miejscowy ksiądz, potem spostrzegli ją Niemcy. Zaczęli ją gonić, uciekała kilka kilometrów, aż w końcu wskoczyła w bagno, ale uratowała się. Potem przez jakiś czas mieszkała u pewnych ludzi, którzy postanowili ją zabić. Dzięki wrodzonemu sprytowi udało się jej znowu uciec. Potem przez długi czas ukrywała się u Iwaniuków i u ich krewnych.
- Pewnego razu przebywałyśmy razem w domu. W oknie zobaczyłam zbliżającego się Niemca. Ukryłam Perełkę we wnęce i przesunęłam na nią szafę. Niemiec wszedł, ale nie znalazł Perli. Potem długo razem płakałyśmy - opowiada Franciszka Olesiejuk.
Po wyzwoleniu Żydzi wyemigrowali. W ramach wdzięczności złożyli wniosek o nagrodzenie rodziny Iwaniuków medalem „Sprawiedliwych”. Do ostatnich dni swojego życia utrzymywali kontakt z panią Franciszką. Pisali listy, odwiedzali a nawet zaprosili do siebie na kilkanaście miesięcy do Stanów Zjednoczonych. - Tu świętowałam także Boże Narodzenie. Razem śpiewaliśmy kolędy, postarali się nawet o opłatek dla mnie. Wtedy zjechali się wszyscy krewni Perełki i Noaha - wspomina z rozrzewnieniem nasza bohaterka. Pani Olesiejuk była dla nich Franeczką, Perla nazywała ją nawet swoją siostrą. Na medalu, odebranym w 1992 r. w Izraelu, widnieje napis: „Nigdy nie zapomnimy tych dni, kiedy nie opuściłaś nas”.
Dziś żadna z uratowanych osób już nie żyje. Pozostały wspomnienia i sporadyczne kontakty z dziećmi ocalonych. Pani Franciszka z dumą pokazuje medal. Zaraz potem wyjmuje także Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, którym w tym roku odznaczył ją śp. prezydent Lech Kaczyński. Takie wyróżnienie dostało wielu „Sprawiedliwych”. Decyzję o nadaniu krzyża, prezydent wydał na dzień przed smoleńską katastrofą.
opr. aw/aw