W 2014 r. na 181 tys. zawartych związków rozstało się 66 tys. par. Oznacza to, że wskaźnik rozwodów wyniósł 36,4%
Kilka miesięcy temu rozmawiałem z młodym mężczyzną. Żona najpierw zdradziła, potem odeszła zostawiając go z małymi dziećmi. Złożył pozew o rozwód w lipcu ubiegłego roku. Jego wniosek w Sądzie Okręgowym w Siedlcach otrzymał numer 1500! Tyle podobnych zgłoszeń wpłynęło. Prawdopodobnie na koniec roku ich liczba się podwoiła.
Przy pewnym wysiłku zapewne dałoby się policzyć, ile małżeństw (konkordatowych i cywilnych) zostało w minionym roku zawartych w naszym regionie. Nie o matematyczne rachunki jednak chodzi, raczej o ogrom ludzkich tragedii kryjących się za liczbami. Jeśli doliczyć do tego pary żyjące w związkach nieformalnych, obraz destrukcji instytucji rodziny staje się jeszcze bardzie tragiczny. A przecież Podlasie, wschodnie Mazowsze uchodzi w Polsce za region, gdzie żyją ludzie pobożni, przywiązani do wiary i tradycji, kościoły są wypełnione, w katechezie szkolnej uczestniczy grubo ponad 90% młodych ludzi. Dlaczego zatem to „nie działa”? Gdzie jest popełniany błąd?
Najpierw statystyka. Jest okrutna i bezduszna, ale dajmy jej przemówić. W 2014 r. na 181 tys. zawartych związków rozstało się 66 tys. par. Oznacza to, że wskaźnik rozwodów (czyli ich proporcja w stosunku do nowo zawartych małżeństw) wyniósł 36,4%. Współczynnik ten z roku na rok rośnie. Jeszcze dekadę temu wynosił 25% w 2010 r. przekroczył 26,6% (61,3 tys. rozwodów na 230 tys. małżeństw) (źródło: http://www.rozwodpoczekaj.org.pl/statystyki). Są w Polsce miejsca, gdzie sięga już 50% (Szczecin, Gorzów Wielkopolski, Legnica). Najbardziej trwałe są związki małżeńskie zawierane w województwach: podkarpackim, świętokrzyskim i lubelskim. Bardziej skłonni do definitywnego zakończenia małżeństwa są mieszańcy miast niż wsi. Wśród rozwodników 47,7% to rodziny bezdzietne, a 37,7% to rodziny z jednym dzieckiem. Najmniej rozwodów występuje w rodzinach wielodzietnych (0,8-2,9%). 58% rozwiedzionych w 2012 r. małżeństw wychowywało ponad 54 tys. nieletnich dzieci. Najczęściej (w 60% przypadków) sąd przyznawał opiekę nad nimi matce, ojcu tylko w 4% przypadków. 33% rozwiedzionych małżonków zostało zobowiązanych do wspólnego wychowywania ich. Do momentu prawnego rozstania małżonkowie przeżywają oni ze sobą średnio ok. 14 lat. W latach 2012-2013 wzrosła też o 20% ilość separacji.
Lawinowo rośnie odsetek osób, które żyją w związkach nieformalnych, nie legalizując małżeństwa w urzędzie stanu cywilnego czy w Kościele - jeszcze kilkanaście lat temu wspólne życie na tzw. kocią łapę było dla wielu nie do pomyślenia. Dlaczego tak się dzieje? Konkubenci twierdzą, iż nie „formalizują” swojej miłości, ponieważ nie potrzebują „papierka”, nie robią tego z wygody, czasem ze strachu przed zobowiązaniem na całe życie. Fikcyjne „samotne matki” premiuje państwo, przyznając dzieciom np. pierwszeństwo w żłobkach i przedszkolach, wspierając zasiłkami.
Najgorsze jest to, że brakuje pomysłów, jak zahamować trend, a jeśli się pojawiają, są zbyt mało nośne medialnie, ewentualnie obśmiewa się je, prezentuje jako nieuprawnioną ingerencję w ludzką wolność. Wydaje się, że pomysłu nie ma też Kościół. Od lat mówi się o długofalowym wychowaniu do małżeństwa, zmianie systemu przygotowań do sakramentu małżeństwa, wyjściu poza tylko „zaliczenie” cyklu obowiązkowych konferencji i spotkań z panią z poradni rodzinnej. Nieskuteczna jest katecheza szkolna (zakładając, że młody człowiek uczęszcza na nią od przedszkola i kontynuuje edukację do licem, daje to łącznie minimum 13 lat edukacji i formacji!). Z drugiej strony: być może, gdyby nie ona, Polska już dawno „dorównałaby” w liczbie rozwodów Francuzom czy Czechom. Przede wszystkim jednak zawodzą rodziny, gdzie młodzi ludzie nie znajdują dobrych wzorów dla siebie, nie są odpowiednio formowani do odpowiedzialności, gdzie brakuje czytelnych zasad, odniesienia do Boga. Dochodzi do tego problem zranień wynikających z wychowania w rodzinach niepełnych czy tzw. patchworkowych.
W Europie prym w rozwodowych statystykach wiedzie Belgia. Wskaźnik rozejść przekroczył już 70%. Tuż za nią plasują się: Hiszpania, Portugalia, Czechy i Węgry z ponad 60-procentowym wskaźnikiem. Niewiele lepiej jest we Francji, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Rosji. Ciekawe, że epidemia rozwodów zdaje się nie dotyczyć Ameryki Łacińskiej, w której w większości przypadków liczba rozwodów w stosunku do zawieranych małżeństw nie przekracza od kilku do kilkunastu procent. Brak danych na temat państw muzułmańskich.
Jakie najczęściej przyczyny podają małżonkowie składający pozew o rozwód? Według badania przeprowadzonego przez portal www.prawnik-online.eu są to: niezgodność charakterów (45%), alkoholizm (21%), zdrada (17%). Przemoc jest powodem 4% rozstań. Według innych zestawień dochodzą do tego długie rozstanie powodowane wyjazdem do pracy za granicę, zawarcie małżeństwa w zbyt młodym wieku. Coraz częściej jako powód rozwodu podawane są: zdrada emocjonalna (np. romans na czacie internetowym), brak empatii i więzi emocjonalnej, brak czasu dla siebie, niedopasowanie intelektualne, problemy finansowe, ukrywane preferencje homoseksualne. Co jeszcze? Młodzi ludzie zaraz po poznaniu się idą ze sobą do łóżka, zamieszkują razem, lekceważąc konieczność lepszego wzajemnego zdiagnozowania predyspozycji duchowych, własnej inności, oczekiwań. Bywa, że pojawia się nieplanowana ciąża - małżeństwo zostaje wymuszone, co rzadko kończy się dobrze. Radykalnie podnosi się granica dojrzałości społecznej - szczególnie widać to u mężczyzn, coraz częściej noszących w sobie „syndrom Piotrusia Pana” (chłopcy, którzy nigdy nie dorastają, niezdolni do podjęcia odpowiedzialnych decyzji), jedynaków i jedynaczek skoncentrowanych na sobie i swoich potrzebach. „Wiele osób, zwłaszcza kobiet, ma tendencję do idealizowania małżeństwa. Pokładają w instytucji małżeństwa szczególnie wysokie oczekiwania. Kiedy zderzają się z trudną rzeczywistością, nie są w stanie stawić jej czoła. Dla wielu kobiet małżeństwo to wieczny miesiąc miodowy, do mementu, kiedy pojawiają się problemy. Wówczas nie są w stanie poradzić sobie z nimi i wybierają rozwód” (www.Facetpo40.pl).
Statystyki ogólne nie podają tego, ale wkładanie między bajki obietnicy składanej sobie przed Bogiem „że cię nie opuszczę aż do śmierci” jest dobitnym znakiem galopującej laicyzacji i wyrazem nieliczenia się z Bogiem, powodem dotkliwej porażki, ale też obszarem ogromnej troski Kościoła! Sporo zamętu powoduje ułatwianie dostępu, upraszczanie formuł (co zaproponował niedawno papież Franciszek) ubiegania się o kanoniczne stwierdzenie nieważności sakramentu małżeństwa w sądach biskupich. Owszem, prawo zawsze stoi po stronie człowieka, ale też nie może być wykorzystywane instrumentalnie. W powszechnej opinii jest to „kościelny rozwód”, który bez większego trudu można dostać. Funkcjonuje już całkiem sporo kancelarii prawnych oferujących stosowną pomoc w zakresie prawa kanonicznego czy szczegółowy instruktaż, co i jak mówić, w jaki sposób naświetlić problem, aby otrzymać stosowny papierek uprawniający do ponownego przedefilowania przez kościół w białej ślubnej sukni. Prawda zdaje się tu mieć drugoplanowe znaczenie.
Da się dziś zauważyć tendencję raczej do usprawiedliwiania rozpadających się małżeństw, tworzenia struktur pomocy dzieciom pozbawianym kompletu rodziców, niż skuteczną profilaktykę. Nie ma w tym zakresie współpracy struktur świeckich i kościelnych. Zasadniczo niemodne stały się takie słowa, jak: odpowiedzialność, powinność, ofiara - nie tylko w dyskursie publicznym, przesyconym ideami skrajnie liberalnymi, zdeformowanym obrazem wolności bez granic, ale także w katechezie dzieci i dorosłych, kazaniach, homiliach. Zanika poczucie wstydu, niestosowności. Dobrze, że mówi się dużo o Bożym miłosierdziu, niewyłączającym nikogo, ale czy uprawnia to do stawiania równości pomiędzy małżeństwami związanymi sakramentalnym węzłem a związkami imitującymi go? Niestety, czasem takie głosy dają się słyszeć. Dlaczego mówiąc o szczęściu w nowym związku, tak łatwo zapomina się o krzywdzie, która jest w jego tle? Lada dzień ma się ukazać wyczekiwany przez wszystkich posynodalny dokument papieża Franciszka. Czy będzie to, jak by chcieli usłyszeć liberałowie i środowiska wrogo nastawione do ewangelicznej wizji świata, „rewolucja w Kościele”, która „otworzy” go na świat, a praktycznie rozsadzi go od środka, czy raczej stanie się przyczynkiem do duchowej odnowy instytucji małżeństwa? Zobaczymy. Liczę na tę drugą opcję.
Niewątpliwie dużo pracy przed nami. Konsekwencje destrukcji rodziny są katastrofalne dla przyszłości, dla całej cywilizacji zachodniej - w każdym wymiarze! Duchowa pustka, z jaką dziś się mierzymy, bezbronność wobec islamizacji to tylko owoce owego upadku.
Echo Katolickie 13/2016
opr. ab/ab