Dlaczego afera FOZZ jest - jak się wydaje - nie do rozwiązania?
Panuje błędne przekonanie, że sprawa FOZZ to jedna z największych afer gospodarczych pierwszych lat III Rzeczypospolitej. Nic bardziej mylnego - 120 milionów dolarów, które skarb państwa utracił w wyniku działań szefów Funduszu, było w rzeczywistości jednym z ostatnich „przekrętów", jakiego dopuściły się peerelowskie władze. Z pewnością zaś można stwierdzić, że bardzo pomysłowym i skutecznym; bo chyba tylko niepoprawni optymiści wierzą jeszcze w odzyskanie państwowych pieniędzy.
Dwieście kilkadziesiąt tomów akt (w tym jeden tajny dotyczący polskich służb specjalnych), prawie trzystu przesłuchanych świadków, trwające siedem lat śledztwo. Już ta garść faktów związanych z procesem przeciwko byłemu kierownictwu FOZZ pozwala stwierdzić, że jest to jedna z najbardziej skomplikowanych i zawiłych proceduralnie spraw, z jakimi zmierzyć się przyszło polskiemu sądownictwu w całej jego historii. Wszystko wskazuje na to, iż będzie to batalia przegrana. Zdaniem większości prawników nie ma większych szans na to, by do marca 2004 roku zapadł prawomocny wyrok w tej sprawie, a to oznacza, że ulegnie ona przedawnieniu.
Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego został powołany na mocy ustawy z 15 lutego 1989 roku jako jeden z państwowych funduszy celowych. Dyrektorem generalnym został mianowany Grzegorz Żemek, a jego zastępczynią Janina Chim. W latach 1989-1990 FOZZ otrzymał z Ministerstwa Finansów dotacje o łącznej wysokości ponad miliarda złotych (podówczas 10 bln starych zł). Do czego potrzebna była tak ogromna suma pieniędzy? Oficjalnie zadanie FOZZ polegało na spłacie polskiego zadłużenia zagranicznego oraz gromadzeniu i gospodarowaniu środkami finansowymi przeznaczonymi na ten cel. W rzeczywistości jednak najważniejszym - i ukrytym - celem FOZZ było wykupywanie polskiego długu na międzynarodowych rynkach wtórnych, na których cena za dolara polskiego długu wahała się od kilkunastu do trzydziestu centów. To nielegalne przedsięwzięcie mogło odbywać się wyłącznie poprzez łańcuszek pośredników. Takie działanie wymagało oczywiście pełnej dyskrecji. Nie dziwi więc fakt, że właścicielami podstawionych spółek, zakładanych najczęściej w egzotycznych krajach, np. na Antylach Holenderskich, wyspach kanału La Manche, czy Arubie, zostawali zaufani pracownicy peerelowskich służb specjalnych. Zresztą FOZZ od początku kojarzony był z tymi służbami, i to z ich szeregów rekrutowała się większość pracowników Funduszu; sam Żemek wielokrotnie potwierdzał swoje kontakty z WSI. Godząc się na tajność przedsięwzięcia, dano także pole do gigantycznych nadużyć. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Niekonwencjonalne działania finansowe FOZZ rozpoczęły się w kwietniu 1989 roku. Wykup polskiego długu przebiegał bardzo sprawnie, tyle że uzyskane w ten sposób fundusze lokowane były przede wszystkim w owych mitycznych spółkach (było ich ponad 90). W dokumentacji Funduszu panował olbrzymi bałagan, lwia część operacji nie była w ogóle księgowana. Podstawione firmy wystawiały fikcyjne zaświadczenia, z których miało wynikać, że posiadają one aktywa FOZZ. Tak naprawdę była to „zasłona dymna" dla wyprowadzenia przez kierownictwo Funduszu gotówki na prywatne zagraniczne konta.
Natomiast pieniądze księgowane na koncie FOZZ przeznaczane były na spekulacje giełdowe oraz udzielanie pożyczek i kredytów. Powołani przez prokuratora biegli stwierdzili, że ponad połowa transakcji Funduszu nie odpowia-
dała jego statutowym celom i doprowadziła do uszczuplenia majątku państwa. W rzeczywistości dzięki działalności FOZZ komunistyczny aparat partyjny oraz służba bezpieczeństwa, pod pretekstem skupywania długów, pompowały pieniądze na swoje prywatne konta i tworzyły nomenklaturowe spółki.
Pierwsze informacje o nieprawidłowościach w funkcjonowaniu FOZZ pojawiły się w czerwcu 1989 roku, ale działalność Funduszu została zawieszona dopiero rok później. W grudniu 1990 roku FOZZ został postawiony w stan likwidacji, a po miesiącu rozpoczęła się w nim kontrola NIK. Jej wynikiem był raport, w którym znalazły się zarzuty wobec zarządu FOZZ, jego rady nadzorczej oraz Ministerstwa Finansów. W 1991 roku w niewyjaśnionych do końca okolicznościach zmarł na zawał serca Michał Falzman - inspektor NIK, który badał sprawę Funduszu, a kilka miesięcy później - w jeszcze bardziej tajemniczy sposób - w wypadku samochodowym zginął prof. Walerian Pańko - prezes Najwyższej Izby Kontroli.
Późno - bo w maju 1991 roku rozpoczęło się śledztwo prokuratury w sprawie afery FOZZ; natomiast proces przeciwko kierownictwu Funduszu rozpoczął się dopiero pod koniec 2000 roku, co i tak należy uznać za sukces: w międzyczasie akt oskarżenia był zwrócony prokuraturze celem uzupełnienia, a oskarżeni notorycznie zasłaniali się chorobą lub zmieniali adwokatów.
Ostatecznie na ławie oskarżonych zasiedli: Grzegorz Żemek i jego zastępczyni Janina Chim, prezes Universalu Dariusz Przywieczerski oraz dwoje innych przedsiębiorców - wszystkim postawiono m.in. zarzut przywłaszczenia pieniędzy należących do FOZZ. O dziwo, mimo początkowych trudności, proces przebiegał harmonijnie. Niestety do czasu: w 2001 roku wybory parlamentarne wygrało postkomunistyczne SLD, i wiadomym było, że zaczną się problemy z wyjaśnieniem afery. Dlatego tylko niewtajemniczonych zaskoczył fakt, że premier Leszek Miller desygnował na stanowisko Ministra Sprawiedliwości właśnie sędzinę Barbarę Piwnik -przewodniczącą składu orzekającego w sprawie FOZZ. Oznaczało to, że proces rozpocznie się praktycznie od początku, gdyż jej następca będzie musiał zapoznać się ze wszystkimi aktami sprawy. Szansę na zakończenie procesu w wymaganym terminie są dzisiaj znikome.
W czasie, gdy trwały próby osądzenia winnych afery FOZZ, kolejni likwidatorzy majątku Funduszu próbowali odzyskać pieniądze utracone w wyniku nielegalnej działalności jego szefostwa. Likwidator FOZZ wytoczył kilkadziesiąt procesów przeciwko firmom, które pośredniczyły w transakcjach Funduszu lub były jego beneficjentami. Udało się jednak odzyskać tylko niewielką część pieniędzy: większość firm od dawna już nie istnieje, inne nie zostały w ogóle zarejestrowane, a jeszcze inne były bankrutami już w chwili przepompowywania pieniędzy FOZZ. Odzyskanie tych środków wydaje się więc niemożliwe, a sama likwidacja Funduszu potrwa jeszcze wiele lat.
Choć wiadomo, kto stoi za sprawą FOZZ, to sama afera nadal jest orężem brudnych rozgrywek między partiami politycznymi. Celują w tym zwłaszcza przedstawiciele SLD. Cztery lata temu ukazała się książka autorstwa publicysty „Trybuny" Jakuba Kopcia, w której sugerował on, że bracia Kaczyńscy przyjmowali pieniądze pochodzące z FOZZ i utrzymywali kontakty z Cliffem Iwanowskim Pineiro - poszukiwanym listem gończym biznesmenem pochodzenia kubańskiego. Na podstawie „rewelacji" Kopcia, pozostająca pod wpływami SLD telewizja publiczna wyemitowała kilka miesięcy przed wyborami dokument „Dramat w trzech aktach", który reklamowano jako film o aferze FOZZ. Tymczasem cały materiał ograniczył się do zasugerowania widzom, że Kaczyńscy otrzymywali brudne pieniądze pochodzące z Funduszu. Środowisko dziennikarskie zgodnie uznało telewizyjny dokument za szczyt nierzetelności i stronniczości dziennikarskiej: autorzy filmu nie wyjaśnili, czym był FOZZ, a jedynie bazowali na negatywnych skojarzeniach społeczeństwa z tą nazwą. Zarzuty były sformułowane mętnie, nie poparte żadnymi dowodami i wygłaszane przez zupełnie niewiarygodne osoby: Cliffa Pineiro oraz Jerzego Klembę (byłego podpułkownika komunistycznego wywiadu wojskowego), podejrzanych o wyłudzenie pieniędzy.
Sensację wywołały zeznania Anatola Lawiny byłego szefa zespołu NIK kontrolującego FOZZ. Stwierdził on przed sądem, że praktycznie wszystkie partie były finansowane z pieniędzy pochodzących z FOZZ. Wymienił przede wszystkim Porozumienie Centrum (kiedyś partia braci Kaczyńskich), ROAD (poprzednik Unii Demokratycznej) oraz SdRP (dziś SLD), ale nie potrafił przytoczyć żadnych dowodów na prawdziwość swoich zeznań. Z kolei Mirosław Dakowski, który w 1991 roku jako pracownik Centralnego Urzędu Planowania współpracował z kontrolerami NIK, stwierdził, że Kaczyńscy wiedzieli, że w sprawę FOZZ nie warto „dać się umoczyć" i raczej nie są w nią „umoczeni".
Posłowie SLD - a więc bezpośredni spadkobiercy PZPR, której udział w aferze FOZZ jest bezsporny - w związku z materiałami „obciążającymi" Kaczyńskich wystąpili niedawno z projektem powołania Sejmowej Komisji Śledczej, która miałaby zbadać sprawę FOZZ. Można się domyślać, że kryje się za tym chęć odwrócenia uwagi opinii publicznej od sprawy Rywina oraz przerzucenia odpowiedzialności za aferę FOZZ na opozycję. Tyle, że w czasie gdy powoływano Fundusz i dokonywano w nim matactw, nie istniała partia braci Kaczyńskich, a oni sami byli w opozycji wobec rządzącego systemu komunistycznego. Czyli dokładnie odwrotnie, niż obecni posłowie SLD.
PiS zgodził się na powołanie takiej komisji, pod warunkiem, że powstanie jednocześnie kilka innych, które zajmą się m.in. sprawą moskiewskiej pożyczki PZPR oraz udziału Wojskowych Służb
Informacyjnych w wiązaniu braci Kaczyńskich ze sprawą FOZZ. Na to oczywiście SLD nie przystało.
Parlamentarne przepychanki wokół afery FOZZ i tak nie zmienią faktu, że pozostanie ona jeszcze jedną niewyjaśnioną sprawą z czasów PRL-u i okresu transformacji ustrojowej.
A jak ma się główny oskarżony Grzegorz Żemek? Od czasu dymisji ze stanowiska dyrektora Funduszu zdołał m.in. założyć kilka firm prowadzących szerokie interesy z Rosjanami, kupić zakłady mięsne w Nisku (niedługo później doprowadził je do upadku) oraz przeprowadzić wiele transakcji wekslowych, dzięki którym oszukał kilka firm budowlanych na wiele milionów złotych. W tym samym czasie likwidator FOZZ usiłował, posiłkując się wyrokiem sądu, bezskutecznie odzyskać od Żemka 150 tyś. dolarów. Jednocześnie firmy Żemka wyprowadziły z oddziału PKO BP w Stalowej Woli prawie 100 milionów złotych.
Grzegorz Żemek od lat ma rozdzielność majątkową z żoną...
opr. mg/mg