List Papieża Franciszka wywołał poruszenie: każdy ksiądz może rozgrzeszyć z grzechu aborcji. To jednak nie jest rewolucja - to tylko nowy, konkretny wymiar miłosiernej twarzy Kościoła. Podobnie należy rozumieć wezwanie do troski o uchodźców
Po liście papieża Franciszka z ubiegłego tygodnia pojawiły się komentarze, że Ojciec Święty dokonał rewolucyjnego posunięcia. Przypomnę, że Franciszek zarządził, by w Jubileuszowym Roku Miłosierdzia każdy ksiądz mógł rozgrzeszać z grzechu aborcji. Rewolucyjność decyzji — zdaniem wspomnianych komentatorów — miałaby polegać na tym, że do tej pory Kościół nie był miłosierny, a teraz takim się stanie. Trudno o większą bzdurę.
Każdy spowiadający ksiądz doskonale zna uczucie ogromnej radości — od której nie ma chyba większej — kiedy może rozgrzeszyć z poważnych grzechów, a takim na pewno jest aborcja. Jeżeli Kościół wprowadził dodatkowe obwarowania dotyczące rozgrzeszania z tego grzechu (o czym szerzej piszemy GN 37/2015 na ss. 26—27), to zrobił to tylko po to, by wskazać na wagę spowodowanego nim zła. Franciszek dostrzega ten problem, bo w liście napisał m.in.: „Dramat aborcji przeżywany jest przez niektóre osoby ze świadomością powierzchowną, jakby niemal nie zdawały sobie sprawy z tego, jak wielkim złem jest ten akt”.
Wróćmy jednak do rzekomej wyjątkowości papieskiej decyzji. Pod pewnym względem była ona rzeczywiście rewolucyjna. Otóż przez dwa dni w wielu programach telewizyjnych dziennikarze i komentatorzy mówili o tym, że aborcja jest grzechem, a każdy, kto żałuje i prosi o przebaczenie, może je otrzymać w konfesjonale. Cudowna katecheza! Za sprawą papieskiego listu religijny język wszedł do przestrzeni publicznej. Franciszkowi udała się znakomita rzecz — sprowokował dziennikarzy do rozmowy o grzechach, żalu za grzechy, spowiedzi. To prawdziwa rewolucja, nawet jeżeli trwała tylko parę dni. Przypuszczam, że niejedna osoba mogła zostać zachęcona do wyspowiadania się, niekoniecznie dopiero w Roku Miłosierdzia, ale od razu.
A teraz jeszcze raz o imigrantach. Przed tygodniem napisałem, że bogaci mają obowiązek pomagać biednym, ale ci ostatni nie mają prawa pomocy wymuszać, a nielegalne przekraczanie granic czy wdzieranie się do pociągów jest stosowaniem siły. Nie ukrywam, że z oceną fali imigracji mam niejaki problem. Nie jestem przeciwny przyjmowaniu uchodźców z otwartymi rękami, ale pewnych zachowań nie rozumiem. Dlaczego wielu z nich nie chce pozostać w Austrii, na Węgrzech czy choćby w Grecji. Każdy z tych krajów jest nieporównanie bogatszy i bezpieczniejszy od ojczyzny, którą opuścili. Jasne, że w Grecji czy na Węgrzech nie byłoby im tak dobrze jak w Niemczech, ale zapewne ani głód, a tym bardziej śmierć tam im nie zagrażają. Z kolei apel Franciszka, by każda parafia przyjęła jedną rodzinę, uważam za rewolucyjny. Wymagający, ale godny wsparcia. Przede wszystkim dlatego, że papież obowiązek miłosierdzia składa na barki konkretnych wspólnot, a nie instytucji państwowych, unijnych czy jakichkolwiek innych. Łatwo rozdaje się cudze pieniądze, o wiele trudniej własne. Miłosierny Samarytanin zapłacił za opiekę nad ocalonym z własnych pieniędzy. Po drugie, gdyby rzeczywiście każda parafia przyjęła jedną rodzinę, można by uniknąć tworzenia wielkich skupisk imigrantów. Byłaby szansa, że każda rodzina zostanie potraktowana indywidualnie, a nie jak bezimienny tłum. Oczywiście taka rodzina też zostałaby postawiona przed trudnym zadaniem, by jakoś dostosować się do trybu życia ludzi, którzy ją przyjmują.
opr. mg/mg